"Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79": Prawie wszyscy to Żydzi...

To już tuzin lat, jak zmarli, w odstępie dwóch tygodni, Tadeusz Walendowski i jego żona Anna Erdman, chociaż na zachowanych zdjęciach Anna, strzygąca wielkimi oczami spod grzywki, wydaje się uosobieniem promiennej rewolucjonistki.

Aktualizacja: 04.11.2016 12:34 Publikacja: 03.11.2016 18:31

„Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”, opr. Katarzyna Przy

„Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”, opr. Katarzyna Przyborska, Marta Markowska, opr. graficzne Kotbury, Ośrodek Karta, 2016

Foto: materiały prasowe

Na narożniku kamienicy na rogu Puławskiej i Rakowieckiej, gdzie przez cztery lata gierkowskiego liberalizmu małżeństwo Walendowskich prowadziło swój „Salon", zawisła tablica pamiątkowa, ale dotąd nie pojawiła się żadna poświęcona mu poważniejsza praca. Jak to dobrze, że w roku, w którym obchodzimy czterdziestolecie zawiązania się KOR, tę lukę wypełnia „wielogłos" Ośrodka Karta.

Bo przecież, chociaż doczekaliśmy biografii opozycjonistów, monografii tytułów, partii i sporów lat 1976–1980, nie sposób mówić o pełnej czy bodaj po prostu uczciwej historii polskiej myśli politycznej czy kultury niezależnej tamtego czasu bez opisania Salonu, w zaproszeniach przewrotnie określanego mianem „świetlicy". Premiera pierwszego numeru „Zapisu". Pierwszy wykład Pawła Śpiewaka o „warszawskiej szkole historii idei". Pierwszy występ publiczny Jana Krzysztofa Kelusa i początek jego kruszenia „monopolu fonograficznego PRL". Pierwszy koncert Jacka Kaczmarskiego poza bezpiecznym światem klubów studenckich, pierwsza publiczna lektura wierszy Stanisława Barańczaka, debiuty Piotra Wierzbickiego, Antoniego Pawlaka, Lecha Dymarskiego. To wszystko zdarzyło się tam, na stu metrach mieszkania nr 35 – plus kolportaż kilku ton bibuły.

Ten azyl chroniony był przez dwie rzeczy dość kruche: legendę „mieszkania Wańkowicza" oraz amerykański paszport jego wnuczki: Anna Erdman, córka „Tirliporka", przyjechała do Polski jako obywatelka USA. Ale ochrona kończyła się na progu mieszkania. Nie jest to mało (autorki książki zestawiają relacje ze spotkań w Salonie z opisem wtargnięcia bojówki do mieszkania Jacka Kuronia podczas wykładu Uniwersytetu Latającego i skatowania tam kilkunastu osób) – ale nie oznacza to, że Walendowskich spuszczono z oka bodaj na chwilę.

Środowisko „Karty" nieraz dystansowało się wobec idei lustracji, ale w najnowszej pracy obficie wykorzystane zostały źródła, jakie stanowią relacje TW – i jest to lektura porażająca. Niczym w wierszu Barańczaka z tamtego czasu „I nikt mnie nie uprzedził", w którym narrator waha się między rozbawieniem a upokorzeniem, gdy „pięciu cywilów z wyższym wykształceniem" analizuje wyciągniętą z jego kieszeni kartkę z szyfrem „włoszczyzna puszka groszku koncentrat pomid. ziemniaki" – na przemian parskamy śmiechem i zaciskamy pięści, kiedy donosiciel podkreśla, że większość przychodzących do Walendowskich „posiada charakterystyczne brody", przejęty swoją rolą dozorca analizuje położenie pudełka zapałek na schodach, a zaproszona do Salonu Jolanta Andrulewicz (TW „Elżbieta") przeprowadza błyskotliwą analizę rasową opozycji, stwierdzając: „Prawie wszyscy to Żydzi. Tylko dwie dziewczyny były blondynkami".

Mniej śmiesznie robi się dopiero, kiedy czytamy notatkę operacyjną zastępcy naczelnika Wydziału III-1 KSMO, w której poleca „podjęcie czynności zmierzających do uniemożliwienia Walendowskiemu umieszczenia młodszego syna w państwowym przedszkolu" (a, przypomnijmy, innych przedszkoli wtedy nie było). Uniemożliwiano mu wszystko: zrobienie dyplomu, zatrudnienie się gdziekolwiek na dłużej niż tydzień, leczenie. A kiedy to nie wystarczyło, okazało się, że paszport USA niewiele jest wart bez wizy PRL. Odmówiono jej Annie Erdman – i rodzina Walendowskich wyemigrowała. Zbiór relacji, wspomnień, polemik w prasie podziemnej, notatek KSMO i protokołów rewizji, zestawionych w niepodrabialnym „wielogłosie", będącym znakiem firmowym „Karty" – to wszystko, co zostało z czasu, gdy Macierewicz i Michnik siedzieli po turecku na jednym dywanie.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Na narożniku kamienicy na rogu Puławskiej i Rakowieckiej, gdzie przez cztery lata gierkowskiego liberalizmu małżeństwo Walendowskich prowadziło swój „Salon", zawisła tablica pamiątkowa, ale dotąd nie pojawiła się żadna poświęcona mu poważniejsza praca. Jak to dobrze, że w roku, w którym obchodzimy czterdziestolecie zawiązania się KOR, tę lukę wypełnia „wielogłos" Ośrodka Karta.

Bo przecież, chociaż doczekaliśmy biografii opozycjonistów, monografii tytułów, partii i sporów lat 1976–1980, nie sposób mówić o pełnej czy bodaj po prostu uczciwej historii polskiej myśli politycznej czy kultury niezależnej tamtego czasu bez opisania Salonu, w zaproszeniach przewrotnie określanego mianem „świetlicy". Premiera pierwszego numeru „Zapisu". Pierwszy wykład Pawła Śpiewaka o „warszawskiej szkole historii idei". Pierwszy występ publiczny Jana Krzysztofa Kelusa i początek jego kruszenia „monopolu fonograficznego PRL". Pierwszy koncert Jacka Kaczmarskiego poza bezpiecznym światem klubów studenckich, pierwsza publiczna lektura wierszy Stanisława Barańczaka, debiuty Piotra Wierzbickiego, Antoniego Pawlaka, Lecha Dymarskiego. To wszystko zdarzyło się tam, na stu metrach mieszkania nr 35 – plus kolportaż kilku ton bibuły.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu