Ludwika Ostrowska, pani na Małuszynie w pobliżu Radomska; Janka Gajewska, rezolutna biuralistka z Warszawy; Władysław Tarczyński, stroiciel fortepianów i społecznik z Łowicza, oraz Józef Gabriel Jęczkowiak – urwis, skaut, a wreszcie peowiak z Poznania.
Cztery relacje, które można – wrócimy jeszcze do tego – tasować na różne sposoby. Co je łączy prócz tego, że dały początek serii wydawniczej „Wielka Wojna – codzienność niecodzienności"? Są to niepublikowane dotąd, zachowane w lokalnych archiwach (nie przypadkiem wydawcą serii jest Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych) relacje czworga Polaków, którzy rozpoczęli prowadzenie zapisków z chwilą wybuchu wojny w lecie 1914 r., pełni ciekawości – choć i niepokoju – tego, co te zmagania mogą znaczyć dla sprawy polskiej.
Trudno w ich przypadku mówić o „doświadczeniach pisarskich": nawet pamiętnikarstwem parały się przed 1914 r. tylko panie – Ludwika, spisując kronikę dworu, Janka jako podlotek. Władysław Tarczyński notował dzieje Łowicza, Józef Jęczkowiak jako jedyny w tym gronie spisał swoje wspomnienia dopiero pod koniec życia (jego doskonała pamięć szczegółów sprawiła jednak, że zachowały one plastyczność codziennej relacji).
W dwóch przypadkach autorzy wywodzą się z zubożałych rodzin drobnej szlachty: Ludwika Ostrowska jest ziemianką, Józef Jęczkowiak to homo novus, wybijający się w życiu własnymi siłami. Wszyscy czworo należą do polskiego „narodu politycznego" przełomu XIX i XX wieku, pielęgnującego pamięć przeszłości rodzinnej, ale przede wszystkim – narodowej.
Wszyscy czworo jednak kultywują ją, w wersji łagodnej, zrezygnowanej i bezkrwawej: ani oni, ani ich rodzice czy dziadkowie nie doświadczyli poważniejszych represji zaborców (tu pewien wyjątek stanowi Jęczkowiak, relegowany w roku 1913 z gimnazjum za manifestację patriotyczną pod pomnikiem Mickiewicza). Czytają Przyborowskiego iSienkiewicza (najbardziej egzaltowana Janka napisze nawet po jego śmierci „fantazję pogrzebową", którą wyśle do „Kuriera Warszawskiego") i krytycznie patrzą na współczesne mundury: coś mało ci legioniści podobni do napoleońskich i listopadowych ułanów, znacznie chętniej zresztą wspominanych niż spiskowcy 1863 roku, by nie wspomnieć już o późniejszych: taki to patriotyzm bezpieczny i antykwaryczny.