Reklama

Bogusław Chrabota: Lemingi i Romanowowie

Wciąż pozostaję pod wielkim wrażeniem „Romanowów" Montefiorego, książki, dla której odstawiłem na bok wszystkie inne lektury. To opis trzystu lat historii jednej z najpotężniejszych dynastii Europy, jej chwil dobrych i złych oraz – co nieuniknione – tych najgorszych.

Aktualizacja: 18.11.2016 13:51 Publikacja: 17.11.2016 09:24

Fotorzepa/Maciej Zieniewicz

Fotorzepa/Maciej Zieniewicz

Foto: Fotorzepa

To, co w tej opowieści fascynuje najbardziej, to jej głębokie naznaczenie fatalizmem historii. W miarę czytania o losach kolejnych bohaterów Montefiorego napięcie coraz bardziej rośnie, by osiągnąć swoją kulminację na progu XX wieku. Właśnie wtedy obezwładniające poczucie fatalizmu historii narasta wyjątkowo szybko.

Oto Rosja Romanowów wkracza z impetem w stulecie klęsk i holokaustów. Czytelnika paraliżuje fakt, że z góry wie, co się wydarzy, i choć próbuje w myślach odwrócić bieg historii, dane jest mu jedynie śledzić kolejne błędy Mikołaja II, który prowadzi swój kraj ku przepaści. Nie umie uchronić Rosji przed wojną japońską, rewolucją 1905 roku, pierwszą wojną światową i serią wstrząsów w 1917, które w końcu oddadzą władzę bolszewikom.

Czytaj więcej:

Duch Stalina nad PKP Intercity

Rząd wewnętrznych podziałów

Reklama
Reklama

Wszystkie kolory sportu

Historia toczy się pozornie wbrew logice i wszystkim szczęśliwym scenariuszom. Premier Stołypin w przyspieszonym tempie buduje w kraju carów kapitalizm. Do miast ściągają miliony wyzwolonych przez Aleksandra II chłopów. Ci w ciągu kilku lat stają się wielkoprzemysłową klasą robotniczą. Władza nie dysponuje mechanizmami obrony przed lewicową agitacją. Wojna pochłania życie milionów rosyjskich żołnierzy. Narasta chaos i poczucie zbliżającego się kryzysu.

Car jest bezradny. Popełnia błąd za błędem. Benzyny do ognia zbliżającego się pogromu dolewają absurdalne rządy carycy Aleksandry (car jest na froncie) i jej faworyta Rasputina, który ginie w końcu wskutek arystokratycznego spisku. Historia gna już na złamanie karku. Fatalizm historii sięga szczytu.

Czemu o tym piszę przy okazji całkiem innego tematu z innej epoki? Otóż nie można obronić się przed myślą, że polityczne dzieje Rosji nie toczyły się dostatecznie równolegle z niezbędnymi dla stabilności kraju zmianami społecznymi. Pomiędzy rządzącą krajem urzędniczą autokracją (z jej szczupłym arystokratycznym zapleczem) i rosnącą jak na drożdżach klasą robotniczą zabrakło czegoś pośrodku, czyli mieszczaństwa, kupiectwa, klasy średniej. A ta w Europie przełomu wieków już istniała. Była potęgą w Anglii, wielką siłą we Francji. Neutralizowała pozycję junkierstwa w kajzerowskich Niemczech.

W Rosji zabrakło więc tej warstwy, która z natury rzeczy, w obronie swojej własności tłumi odruchy rewolucyjne, stabilizuje demokrację, pozwala jej przeżyć nawet tak dramatyczne kryteria jak wojna. Na dodatek generuje siły i przywódców politycznych, którzy są w stanie być przeciwwagą dla rozpasania zdesperowanego motłochu. Doskonale wiemy, jakim tonem wybrzmiał ostateczny akord dramatu samodzierżawia. W domu Ipatjewa w Jekaterynburgu rzeźnicy Lenina z wyjątkową brutalnością zamordowali całą rodzinę Mikołaja II Romanowa. Zwłoki spalono i oblano kwasem, by miejsce pochówku nigdy nie zostało znalezione.

Może czas zamknąć tom Montefiorego i wrócić nad spowitą listopadową mgłą Wisłę? Polsce też nie było dane przeżyć rewolucji mieszczańskiej. Dwudziestolecie międzywojenne było zbyt krótkie. Niemiecka okupacja wstrzymała wszystkie procesy społeczne. Komuniści z PPR i PZPR postawili sobie za cel walkę z chłopstwem i burżuazją, co w latach 40. musiało oznaczać prześladowanie mieszczaństwa i rzemiosła. Dokonując wielkiego eksperymentu społecznego, w istocie dokonała szybkiej konwersji zubożałego chłopstwa w wielkoprzemysłowy proletariat. Nieco na marginesie wyrastała tzw. postępowa inteligencja, która po kilku dziesiątkach stała się zaczynem polskiej klasy średniej.

Reklama
Reklama

A teraz skok we współczesność. Dwadzieścia pięć lat wolności było czynnikiem, który wytworzył zręby klasy średniej. Tu uwaga! To nie amoralni beneficjenci postkomunizmu, jak chce uważać część rządzącej dziś Polską partii. To ludzie sukcesu, świadomi własnej siły i możliwości. Tworzą dziś znaczną część środowisk wielkomiejskich i niekoniecznie uczestniczą w demonstracjach ulicznych KOD, chociaż część z nich na pewno. A będzie ich więcej, jeśli dzisiejsza władza dokona zamachu na ich chybotliwy dobrobyt, jeśli zepchnie ich na margines społecznego oporu.

Przypominałem już na tych łamach truizm: w dzisiejszej cywilizacji wygrywają miasta i rządzące nimi procesy. Proletariat zniknął. Wieś się wyludniła. Miasto generuje każdą z wielkich statystyk, łącznie z wyborczą. Może więc wspominając Romanowów, warto mieć mniej pogardy wobec lemingów. Trochę więcej zabiegów o ich przychylność i zrozumienia, że żyjąc pod skrzydłami Świątyni Opatrzności Bożej, nie mogą być do końca po stronie profanum.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Ścigany milczeniem
Plus Minus
Donald Trump wciąż fascynuje się Rosją. A Władimir Putin tylko na tym korzysta
Plus Minus
„Przy stole Jane Austen”: Schabowy rozważny i romantyczny
Plus Minus
„Langer”: Niedopisana dekoratorka i mdły arystokrata
Plus Minus
„Niewidzialny pożar. Ukryte koszty zmian klimatycznych”: Wolno płonąca planeta
Reklama
Reklama