Michael Novak: Hillary Pokonana. Kamień z serca

Jedną z konsekwencji zwycięstwa Donalda Trumpa jest możliwość ułaskawienia milionów istnień ludzkich, które były skazane na śmierć. Clinton nie okazała im litości.

Aktualizacja: 03.12.2016 11:41 Publikacja: 02.12.2016 23:01

Michael Novak: Hillary Pokonana. Kamień z serca

Foto: AFP

Większość moich przyjaciół z dużym wyprzedzeniem i determinacją postanowiła stanąć w szeregach partii znanej jako „Trump? Po moim trupie!" („Never Trump"). W sytuacji gdy Donald Trump został ku dość powszechnemu zaskoczeniu wybrany na prezydenta, trapi ich zapewne wiele obaw i złych przeczuć. I kto wie, być może się one sprawdzą. A jednak na zachmurzonym nieboskłonie wyraźnie widzę promyk nadziei.

Idąc spać 7 listopada i starając się myśleć niewesoło i realistycznie, czułem, że jestem już wewnętrznie pogodzony z niemal pewnym zwycięstwem Hillary Clinton. Obawiałem się, rzecz jasna, euforii, jaka nastąpi w szeregach NARAL [National Abortion and Reproductive Rights Action League, jednej z najpoważniejszych organizacji proaborcyjnych w USA – przyp. red.], ruchu Death with Dignity [dosł. Śmierć z Godnością, organizacja propagująca eutanazję w USA – przyp. red.] i innych żarliwych entuzjastów śmierci. Obawiałem się jeszcze bardziej zażartego niż dotąd prześladowania Małych Sióstr Ubogich [zakon, który został pozwany przez Departament Zdrowia USA, ponieważ odmówił opłacania pakietu obowiązkowego ubezpieczenia zdrowotnego sióstr, obejmującego koszty antykoncepcji i aborcji – przyp. red.].

Śmiertelnie lękałem się mianowania przez prezydent Hillary Clinton kolejnych dwóch–trzech sędziów Sądu Najwyższego i dziesiątek innych sędziów federalnych, wszystkich bez wyjątku opowiadających się za śmiercią (pro-death). Wyobrażałem sobie prezydent Clinton deklarującą, że najważniejszą kwestią pozostaje „zdrowie kobiet", co oznaczałoby, że ci, którzy mają wynikające z wyznawanej wiary zastrzeżenia w kwestii aborcji i antykoncepcji, będą musieli po prostu przystosować swoje poglądy, unowocześnić się i pogodzić z przyjęciem nowych zasad życia publicznego, w rodzaju uchylenia tzw. Poprawki Hyde'a [Przyjęte po raz pierwszy w roku 1976, z licznymi późniejszymi poprawkami, zastrzeżenie prawne ograniczające możliwość finansowania aborcji ze środków federalnych – przyp. red.].

Były to być może jedynie koszmary senne: obawiałem się jednak na serio działań zakrawających na początek prześladowań za wiarę. Mieliśmy już w końcu aż nadto przykładów nietolerancji moralnej i politycznej w wykonaniu współczesnych „imperialistów genderu".

Tym bardziej niezwykłe było przebudzenie następnego dnia, kiedy to nastał pogodny poranek rozwiewający wszystkie nocne lęki. Znikły. Apage. Kamień z serca.

Trudno mi nawet oddać ulgę, z jaką myślałem o ocaleniu przyszłej integralności Konstytucji USA, profesji prawniczej i lepszych niż dotąd widoków dla tych, którzy strzegą życia nienarodzonych.

Niezależnie od tego, jakie byłyby wszystkie możliwe motywacje prezydenta elekta Donalda Trumpa, jedną z konsekwencji jego nieoczekiwanego zwycięstwa jest możliwość ułaskawienia milionów istnień ludzkich, które pozostawały skazane na śmierć. Hillary Clinton jako kandydatka na urząd prezydenta nie okazała im najmniejszej litości – nawet tym, których główki wyłoniły się z łona, by zostać zmiażdżone w chwilę później. Jej ekstremizm w tej kwestii wydawał się nie mieć granic.

Przypuszczam, że inne lęki z całej palety obaw tych, którzy dołączyli do skandujących „Trump? Po moim trupie!" (a jest wśród nich wielu bardzo przeze mnie cenionych przyjaciół), pozostają w mocy; kto wie, być może ich pesymizm okaże się uzasadniony.

Co do mnie jednak cieszę się z iskry nadziei, jaka stała się i moim udziałem: strach, jaki odczuwałem na myśl o, wydawałoby się, nieuchronnym wyborze byłej sekretarz stanu, zniknął; nadzieje na zachowanie właściwej postawy sądów wzrosły; Małe Siostry Ubogich i wiele innych zakonów może nadal cieszyć się wolnością religijną; obrońcy życia mogą zaś czuć się odrobinę pewniej.

—tłum. m.urb.

Autor jest amerykańskim konserwatywnym politologiem i teologiem, w przeszłości był bliskim współpracownikiem prezydenta Ronalda Reagana

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Większość moich przyjaciół z dużym wyprzedzeniem i determinacją postanowiła stanąć w szeregach partii znanej jako „Trump? Po moim trupie!" („Never Trump"). W sytuacji gdy Donald Trump został ku dość powszechnemu zaskoczeniu wybrany na prezydenta, trapi ich zapewne wiele obaw i złych przeczuć. I kto wie, być może się one sprawdzą. A jednak na zachmurzonym nieboskłonie wyraźnie widzę promyk nadziei.

Idąc spać 7 listopada i starając się myśleć niewesoło i realistycznie, czułem, że jestem już wewnętrznie pogodzony z niemal pewnym zwycięstwem Hillary Clinton. Obawiałem się, rzecz jasna, euforii, jaka nastąpi w szeregach NARAL [National Abortion and Reproductive Rights Action League, jednej z najpoważniejszych organizacji proaborcyjnych w USA – przyp. red.], ruchu Death with Dignity [dosł. Śmierć z Godnością, organizacja propagująca eutanazję w USA – przyp. red.] i innych żarliwych entuzjastów śmierci. Obawiałem się jeszcze bardziej zażartego niż dotąd prześladowania Małych Sióstr Ubogich [zakon, który został pozwany przez Departament Zdrowia USA, ponieważ odmówił opłacania pakietu obowiązkowego ubezpieczenia zdrowotnego sióstr, obejmującego koszty antykoncepcji i aborcji – przyp. red.].

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Derby Mankinka - tragiczne losy piłkarza Lecha Poznań z Zambii. Zginął w katastrofie
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?