Żołnierze Wyklęci na usługach polityki czyli gra własną wersją historii

Opowieść o Żołnierzach Wyklętych zawładnęła umysłami ogromnej części Polaków i stała się jednym z czynników, które pozwoliły powrócić prawicy do władzy. Nie powinna ona jednak zmonopolizować polityki historycznej polskiego państwa.

Aktualizacja: 26.02.2017 11:05 Publikacja: 23.02.2017 15:48

Prezydent Andrzej Duda podczas uroczystości odsłonięcia pomnika Żołnierzy Wyklętych w Doylestown w P

Prezydent Andrzej Duda podczas uroczystości odsłonięcia pomnika Żołnierzy Wyklętych w Doylestown w Pensylwanii.

Foto: PAP, Jacek Turczyk

Najszersza definicja polityki historycznej mówi, że polega ona na promowaniu określonej wizji historii. Różni autorzy różnie jednak rozumieją relacje między tymi dwiema rzeczywistościami. Zdaje się, że jedni sugerują, że oznacza ona politykę w służbie historii, inni odwrotnie – historię w służbie polityki. Te dwa podejścia chyba zawsze będą się z sobą ścierać, co pokazuje, że polityka historyczna opiera się na nieustannym napięciu między zmiennymi celami politycznymi i wielkimi racjami historycznymi. Podobnie można spojrzeć na fenomen Żołnierzy Wyklętych. Nie jest on co prawda wynikiem odgórnych działań państwa, ale oddolnym fenomenem społecznym. Nie zmienia to jednak faktu, że odegrał istotną rolę w procesie budowania tożsamości obozu prawicy ostatnich lat, a także wpłynął na jej podwójne zwycięstwo wyborcze w roku 2015. Może się jednak okazać, że to, co świetnie współgrało z całościową narracją prawicy, gdy była ona w opozycji, staje się pewnym wyzwaniem, gdy zaczyna ona rządzić państwem. Polityczny fenomen Żołnierzy Wyklętych ma trzy oblicza.

Pierwsze z nich polega na stworzeniu kontrnarracji dla wizji najnowszej historii promowanej w ostatnich latach przez PO. W eseju „Nie ma przypadków, jest polityczność", opublikowanym w najnowszym numerze „Pressji", Jacek Sokołowski pokazuje, że PO budowała swoją legitymację do rządzenia na micie „drugiej transformacji", czyli wielkim skoku rozwojowym, który dokonał się dzięki środkom europejskim. Symboliczna tożsamość tego projektu odwoływała się do „pierwszej transformacji", kiedy to przy Okrągłym Stole miało dojść do pokojowej zmiany władzy, na której skorzystali wszyscy obywatele, niezależnie od tego, po której stronie znajdowali się oni w epoce PRL. Interpretowane w tym kontekście rządy Donalda Tuska stawały się swoistym końcem historii III RP, skonsumowaniem owoców „najlepszych 25 lat w nowożytnej historii Polski".

Ta narracja zawierała w sobie jednak wewnętrzną sprzeczność, nazwaną przez Sokołowskiego „spuścizną Unii Demokratycznej" albo inaczej: „paradoksem Michnika". W tej opowieści komunizm był co prawda złym systemem, który należało odrzucić, ale jednocześnie wywodzące się z niego elity miały się stać architektami III RP i głównymi beneficjentami transformacji. Chcąc tuszować tę sprzeczność, podtrzymywano ambiwalentny stosunek do komunizmu.

PiS proponował zupełnie odmienną wizję ostatnich 25 lat. Wizję, w której komunizm był systemem jednoznacznie złym, a transformację ustrojową należało interpretować jako swoistą „zdradę elit". Polskie przemiany ekonomiczne i polityczne zostały potraktowane jako „uwłaszczenie nomenklatury". Zgodnie z logiką tej opowieści „druga transformacja Tuska" miała być po prostu „skokiem na unijną kasę", na czym skorzystali przede wszystkim postpezetpeerowscy oligarchowie.

Ostatecznie kluczowy okazał się zatem stosunek do PRL, gdyż jednoznaczne potępienie dawnego ustroju delegitymizowało reformatorów wywodzących się z PZPR. Społeczny fenomen Żołnierzy Wyklętych stawał się w ten sposób dynamitem podłożonym pod okrągły stół. „W imaginarium młodego pokolenia naczelne miejsce zaczęły zajmować postaci, które komunizmowi przeciwstawiały się w sposób najbardziej radykalny. Musiało to prowadzić do deprecjacji postaw ugodowych oraz do negatywnej oceny negocjacyjnego modelu transformacji" – zauważa Sokołowski.

Drugie oblicze obecności Wyklętych w bieżącej polityce związane jest z ogromnym potencjałem antysystemowości, jaki tkwi w opowieści o powojennej partyzantce antykomunistycznej. Pojęcie „antysystemowości" ma ogromne znaczenie dla tożsamości współczesnej prawicy, której głównym wrogiem ideowym przez lata był „salon III RP", zwany także za Rafałem Ziemkiewiczem „Michnikowszczyzną". To właśnie grono osób skupione wokół „Gazety Wyborczej" miało stworzyć ideowe zręby współczesnej Polski, opierając ją przede wszystkim na sprzeciwie wobec lustracji i dekomunizacji. Dyktat tego środowiska dominującego w sferze medialnej, intelektualnej i kulturowej był plastycznie opisywany jako wszechogarniający system.

Z kolei osoby o poglądach niezgodnych z linią „Gazety" stawały się w tej dwubiegunowej wizji świata antysystemowcami, wrogami publicznymi spychanymi na margines. Nieprzejednany antykomunizm oraz stanie na straży ideałów, nawet wobec przytłaczającej przewagi przeciwnika, pozwalały im czuć związek z postawą „Łupaszki" czy „Inki". Można to było obserwować przy okazji kolejnych Marszów Niepodległości, gdy dziesiątki tysięcy ludzi, często przyjeżdżających z małych miejscowości, ubranych w koszulki i bluzy z charakterystycznym wizerunkiem wilka, manifestowały sprzeciw wobec linii ideowej mediów głównego nurtu. Nie zgadzając się na przemilczanie historii Żołnierzy Niezłomnych, tak naprawdę manifestowali oni własną niezgodę na reguły narzucone przez system III RP.

Archipelag polskości

Wreszcie po trzecie, na podstawie kultu Żołnierzy Wyklętych narodził się oddolny ruch społeczny, który potwierdzał tezę o patriotycznym odrodzeniu Polaków. Tradycyjne święta państwowe, takie jak 3 maja czy 11 listopada, zostały z reguły zdominowane przez centralny i lokalny establishment. Do kanonu takich obchodów należy złożenie przez polityków różnych szczebli wieńców w najbardziej kojarzącym się z historią miejscu w danym mieście oraz okazjonalne odśpiewanie hymnu Polski. Taka forma obchodzenia państwowych rocznic sprawia, że są one ważne dla rządzących, ale już nie dla obywateli.

1 marca jest inaczej. W ostatnich latach było to święto państwowe, które przynajmniej część społeczeństwa rzeczywiście traktowała jako „własne". Świadczy o tym ogromna liczba organizowanych społecznie wydarzeń, na których przedstawiciele establishmentu zazwyczaj traktowani są „z dystansem", a czasem nawet z wrogością. Nałożył się na to trend nazwany przez Bartosza Wójcika na portalu jagiellonski24.pl „wyklętą popkulturą". W nawiązaniu do pamięci o Żołnierzach Wyklętych nagrano dziesiątki płyt, nakręcono wiele filmów, zrealizowano wiele spektakli teatralnych. Wszystko to bez odgórnej propagandy, ale w wyniku oddolnego zaangażowania obywatelskiego.

Nie powinien zatem dziwić fakt, że ten niewątpliwy fenomen społeczny znakomicie wpisał się w inny ważny dla prawicy mit o dobrym narodzie i złych elitach. W 2010 r. Rafał Ziemkiewicz opublikował w „Plusie Minusie" głośny esej, w którym przywołał słowa Piotra Wysockiego z III części „Dziadów": „Nasz naród jak lawa/ Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa/ Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi/ Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi". W jego odczytaniu Mickiewicz miał trafnie przewidzieć, że w ciągu następnych lat od napisania tych słów potomkowie zubożałej szlachty zastąpią kolaborujący z zaborcami salon arystokratyczno-ziemiański. Po katastrofie smoleńskiej to samo miało zdarzyć się w Polsce. „W 20 lat po odzyskaniu niepodległości czas stwierdzić, że obecnie znajdująca się na wierzchu warstwa (...) stała się podobnie zbędną narodowi skorupą". W tym samym czasie Andrzej Zybertowicz zaczął głosić tezę o rosnącej sile „archipelagu polskości", czyli o rozproszonej mnogości lokalnych inicjatyw patriotycznych. Obok Klubów „Gazety Polskiej", właśnie obywatelskie inicjatywy związane z upamiętnianiem Żołnierzy Wyklętych miały być dowodem na narodowe odrodzenie, co zapewniało społeczny napęd całemu obozowi prawicy.

Na tych trzech poziomach – zanegowaniu mitu „drugiej transformacji Tuska", wzmocnieniu postaw antysystemowych wobec „salonu III RP" oraz dowartościowaniu „archipelagu polskości" – społeczny fenomen Żołnierzy Wyklętych znakomicie korespondował z politycznymi celami prawicy. Te jednak uległy zasadniczej zmianie po przejściu z opozycji do rządzenia państwem.

Prowadzona ostatnio dyskusja na temat kanonu lektur szkolnych pozwoliła wybrzmieć zaskakującej tezie: dzieła uznane za kanoniczne z definicji tracą w oczach współczesnych uczniów. Nawet ci autentycznie zainteresowani literaturą wolą prowadzić własne poszukiwania nieoczywistych autorów, zwłaszcza mających posmak „wywrotowców", niż przyjmować narzucony z góry kanon „oficjalnie" wielkiej literatury. Podobnie było z Żołnierzami Wyklętymi. Im bardziej chciano przemilczeć ich historię, tym ciekawsi stawali się oni dla młodych ludzi.

Wraz ze zwycięstwem prawicy ten kontekst uległ jednak zasadniczej zmianie. Dziś wszystkie instytucje publiczne – od ministerstw, przez media publiczne, po spółki Skarbu Państwa – oddają hołd ich pamięci. W efekcie znika posmak „owocu zakazanego", a „Inka" za kilka lat stanie się po prostu kolejną postacią w panteonie bohaterów narodowych, gdzie zasiądzie obok Kościuszki czy Traugutta.

Podobny efekt zadziałał w przypadku Jana Pawła II. Pamięć o nim została skutecznie „skremówkowana", przez co jego dziedzictwo nie jest dziś żywe ani aktualne dla tych, którzy urodzili się zbyt późno, by osobiście brać udział w papieskich pielgrzymkach. „Kanonizacja" Żołnierzy Wyklętych może przynieść podobny efekt.

Decydenci polityczni powinni podejść do tego zagadnienia z całą powagą. Istnieje bowiem realne zagrożenie zawłaszczenia tego fenomenu społecznego przez instytucje publiczne. Chcąc minimalizować syndrom „kanoniczności" tego dziedzictwa, nie należy przesadnie eksponować roli państwa w kolejnych obchodach Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Jednocześnie należy maksymalnie wesprzeć finansowo, organizacyjnie i promocyjnie tworzone od wielu lat inicjatywy lokalne. 1 marca powinien pozostać domeną życia obywatelskiego, gdyż w przeciwnym razie podzieli los pozostałych świąt państwowych – stanie się ważną datą w kalendarzu lokalnych polityków, mało jednak istotną dla obywateli. W efekcie zamiast zamienić „archipelag polskości" w solidny „kontynent" politycy doprowadzą raczej do zatopienia istniejących obecnie „wysp" zaangażowania patriotycznego.

Zagospodarować antysystemowość

Kolejne wyzwanie stojące przed politykami obozu rządzącego jest jeszcze poważniejsze. Mit antysystemowości jest naturalną narracją każdej partii opozycyjnej. Należy dodać, że w ostatnim czasie jest to opowieść niezwykle nośna w całym świecie zachodnim. „Nie podoba wam się obecna polityka, odrzućcie obecny establishment i zagłosujcie na nas" – przekonują tacy politycy jak Donald Trump czy Marine Le Pen. Z każdym kolejnym miesiącem dzielącym nas od podwójnego sukcesu wyborczego roku 2015 ta narracja przestaje być jednak wiarygodna w ustach polityków obozu prawicy. Gdy sprawują najważniejsze funkcje w państwie, mediach czy spółkach publicznych, obraz „wyklętych" walczących ze złym systemem coraz mniej przystaje do ich obecnej sytuacji. Co więcej, staje się on naturalnym językiem sił politycznych opozycyjnych względem PiS, przede wszystkim ruchu Kukiz'15, narodowców czy prawicy wolnorynkowej.

Dlatego obóz rządzący, rzecz jasna nie porzucając pamięci o Żołnierzach Wyklętych, musi szukać również innych narzędzi polityki historycznej. Silny nurt antysystemowości powinien być równoważony elementami tradycji propaństwowej. Sposobem na to może być pokazanie szerszego kontekstu Państwa Podziemnego tworzonego przez ówczesną elitę, która w normalnej rzeczywistości w dalszym ciągu rozwijałaby siłę instytucjonalną II RP. Należy również większy nacisk położyć na wzorce osobowe patriotyzmu czasu pokoju. Obok kultu Żołnierzy Niezłomnych potrzebujemy rozbudzić modę na niezłomnych naukowców, innowatorów, przedsiębiorców, prezydentów miast, społeczników, którzy w różnych epokach przyczynili się do skoku cywilizacyjnego Polski. Ten nurt w polityce historycznej obecnego obozu rządzącego mógłby równoważyć wątki martyrologiczne.

Wreszcie obóz prawicy, negując mit „pierwszej" i „drugiej transformacji", wypracowuje obecnie model, który moglibyśmy określić jako „trzecią transformację". Takie bowiem ambicje ma przyjęta właśnie przez rząd strategia odpowiedzialnego rozwoju, dla której paliwem ma być druga transza środków europejskich. Równie ambitne wizje roztaczał Jarosław Kaczyński w trakcie Kongresu Impact'16. Powiedział wówczas, że plan Morawieckiego ma być „przedsięwzięciem, które będzie budowało bezpośrednie zaplecze dla rozpoczęcia budowy czwartej rewolucji przemysłowej. (...) Dopiero połączenie razem inwencji, inteligencji, zdolności, czasem wybitnych talentów Polaków, z tym przedsięwzięciem może dać efekt, który pozwoli powiedzieć za ileś tam lat, że rewolucja w Polsce się nie spóźniła, że nie jesteśmy wtórni, że idziemy w awangardzie, że Polska się zmienia". Widać zatem, że liderzy obozu prawicy rozumieją, że jeśli mają ambicje rządzić dłużej niż jedną kadencję, to muszą zaprezentować dalekosiężną wizję modernizacyjną.

Przykład „pierwszej" i „drugiej transformacji" pokazuje, że tak dalekosiężna wizja, jeśli ma rozpalać wyobraźnie obywateli, musi być spójna z polityką historyczną opierającą się na określonej wizji rozwoju cywilizacyjnego. Plan Morawieckiego musi zatem zostać opowiedziany na poziomie kultury, do czego historia Żołnierzy Wyklętych nadaje się w bardzo umiarkowanym stopniu. Dlatego Ministerstwo Kultury powinno podjąć działania nastawione na wypracowanie takiej właśnie wizji, choćby przez sfinansowanie filmów przedstawiających historię lwowskiej szkoły matematyków czy losy Eugeniusza Kwiatkowskiego.

Bardzo potrzebne wydaje się również stworzenie interaktywnego muzeum opowiadającego historię polskiej cywilizacji. Narracja takiej instytucji powinna się mierzyć z dualizmem gospodarczym, czyli wizją dwutorowego rozwoju cywilizacyjnego nowożytnej Europy, z symboliczną granicą na rzece Łabie. Z jednej strony taka opowieść jest bardzo krzywdząca dla naszej części Europy, bo skazuje nas wyłącznie na „kopiowanie" rozwiązań z Zachodu i przemilcza rodzimych innowatorów. Tym ważniejsze jest przypominanie takich postaci, jak Jan Czochralski, na którego metodzie otrzymywania monokryształów krzemu wyrosła Dolina Krzemowa, Stanisław Ulam, współtwórca bomby termojądrowej, czy Jan Szczepanik, autor kilkudziesięciu wynalazków, zwany „Leonardem da Vinci z Galicji". Z drugiej strony, pokazuje ona dalekosiężny cel Polski, jakim jest wyrwanie się z modelu rozwoju zależnego, czyli wyjście z roli peryferii życia gospodarczego przez przesuniecie się w globalnym łańcuchu wartości. Stawiany przez Kaczyńskiego cel bycia w awangardzie „czwartej rewolucji przemysłowej" dokładnie wpisuje się w tę opowieść. Tak jak Muzeum Powstania Warszawskiego ożywiło modę na patriotyzm heroiczny, tak interaktywne muzeum polskiej cywilizacji mogłoby wzmocnić modę na patriotyzm czasu pokoju.

Cześć i chwała bohaterom

Żołnierze Wyklęci bezsprzecznie zasługują na naszą pamięć. Musimy kontynuować również prace ekshumacyjne, gdyż podstawowym obowiązkiem wspólnoty politycznej wobec bohaterów jest zapewnienie im należytego pochówku. Jednak w obecnej sytuacji ich dziedzictwo nie powinno być najważniejszym elementem polityki historycznej państwa. Stąd rodzi się pilna potrzeba pracy nad tymi jej elementami, które wzmacniają treści propaństwowe i cywilizacyjne. Taka zróżnicowana polityka historyczna – odwołująca się zarówno do martyrologii, jak i patriotyzmu czasu pokoju – leży dziś zarówno w interesie Polski, jak i obozu rządzącego.

Autor jest politologiem, doktorem nauk humanistycznych, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego, członkiem Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP oraz prezesem Klubu Jagiellońskiego

Najszersza definicja polityki historycznej mówi, że polega ona na promowaniu określonej wizji historii. Różni autorzy różnie jednak rozumieją relacje między tymi dwiema rzeczywistościami. Zdaje się, że jedni sugerują, że oznacza ona politykę w służbie historii, inni odwrotnie – historię w służbie polityki. Te dwa podejścia chyba zawsze będą się z sobą ścierać, co pokazuje, że polityka historyczna opiera się na nieustannym napięciu między zmiennymi celami politycznymi i wielkimi racjami historycznymi. Podobnie można spojrzeć na fenomen Żołnierzy Wyklętych. Nie jest on co prawda wynikiem odgórnych działań państwa, ale oddolnym fenomenem społecznym. Nie zmienia to jednak faktu, że odegrał istotną rolę w procesie budowania tożsamości obozu prawicy ostatnich lat, a także wpłynął na jej podwójne zwycięstwo wyborcze w roku 2015. Może się jednak okazać, że to, co świetnie współgrało z całościową narracją prawicy, gdy była ona w opozycji, staje się pewnym wyzwaniem, gdy zaczyna ona rządzić państwem. Polityczny fenomen Żołnierzy Wyklętych ma trzy oblicza.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku