Rosjanie zawsze gardzili słabeuszami
Jest 16 kwietnia 1953 roku. Sir Winston Churchill nadal urzęduje przy Downing Street, niedawno umarł Stalin, ukazała się pierwsza powieść o Jamesie Bondzie, Crick i Watson ogłosili podwójną spiralę struktury DNA... a królowa w ulewnym deszczu stoi w stoczni Johna Browna nad Clyde. Uzbrojona w butelkę z czymś, co ma nieprzyjemnie brzmiącą nazwę „imperialne wino", żeby nadać nazwę nowemu statkowi „Britannia". Będzie to osiemdziesiąty trzeci królewski jacht, poczynając od panowania Karola II, nieprzerwana linia drzewa genealogicznego drewnianych statków w stylu holenderskim, wspaniale zdobionych miniaturowych okrętów wojennych, parowców kołowych i obitych stalą łodzi.
Ten nowy w niczym nie przypomina popularnego wyobrażenia jachtu. Jest raczej jak dziecinny rysunek statku o prostych liniach, z jednym wysokim kominem i trzema masztami. W strugach deszczu królowa mówi trzydziestu tysiącom szkockich stoczniowców, ich rodzinom i szefom, jak wiele znaczyła dla jej ojca budowa statku: „Był przekonany równie mocno jak ja, że jacht nie jest luksusem, tylko stanowi konieczność dla głowy Commonwealthu, bo dla poszczególnych państw tej wspólnoty morze nie stanowi bariery, ale jest naturalną i niezniszczalną autostradą". Butelka się tłucze, tłum wiwatuje, słychać mroczne podmuchy narodowego hymnu.
Gust Elżbiety
Tak więc od samego początku los „Britannii" i Wspólnoty Brytyjskiej zdawały się ściśle związane. Jak zauważył później książę Filip, był to pierwszy królewski jacht naprawdę oceaniczny. Konieczność zastąpienia nowym statkiem ostatniego z trzech kolejnych o nazwie „Victoria and Albert" omawiano już przed wojną, w 1951 roku temat podjął Jerzy VI. Nad Wielką Brytanią leżały wówczas dwa cienie: powojenna bieda i coraz bardziej przybierająca na sile zimna wojna. W rezultacie trochę przycięto oryginalne przedwojenne plany – sam król życzył sobie, żeby jacht był mniejszy – i królewski jacht zaprojektowano w ten sposób, by podczas ewentualnej wojny mógł być przekształcony w pływający szpital. Przy wadze niemal sześciu tysięcy ton i dwóch parowych silnikach turbinowych o sile dwunastu tysięcy koni mechanicznych jacht miał stosunkowo małą moc. Mimo powojennych ograniczeń zabrano się do budowy „Britannii" częściowo w nadziei, że morska podróż poprawi samopoczucie chorego króla, podobnie jak wizyta w Afryce Południowej na okręcie wojennym tuż po wojnie. Umarł jednak na długo przed tym, nim ukończono budowę „Britannii". Wszyscy, których interesuje gust królowej, powinni zwiedzić „Britannię", która jest teraz zacumowana w dokach Leith w Edynburgu i udostępniona publiczności. Umeblowanie swoich pałaców i zamków królowa odziedziczyła, a to wybrała osobiście przy entuzjastycznej pomocy księcia. Wszystko znane było milionom przedstawicieli klasy średniej w latach pięćdziesiątych: „Britannia" reprezentuje czyste linie bezpretensjonalnego wystroju w stylu skandynawskim, wygodne, proste krzesła i łóżka. Nigdzie nie widać przykładów cięższego, bardziej ozdobnego stylu poprzednich generacji, nie ma kolorów ciemnoczerwonych, złoceń, ciężkiego dębu czy agresywnych wzorów. Biurko królowej do pracy oświetlone prostą lampą jest niewielkie i funkcjonalne. W sypialni księcia widać męską prostotę upodobań oficera marynarki.
Po przeszło czterdziestu latach, kiedy jacht kończył długą służbę, też był wypełniony darami i zebranymi po drodze kuriozami, od kości wieloryba znalezionej na plaży przez księcia Filipa i arabskich mieczy ceremonialnych po dzidy z mórz południowych i rzeźbione laski praktycznie zewsząd. Odnosi się ogólne wrażenie wygody i spokoju, nie monarszej wspaniałości. Pojawiają się przejawy wielkości – chociażby specjalna komora dla bentleya, który na brzeg wyładowuje dźwig, czy niemal wenecka elegancja szalupy – ale w całości ta wersja królewskiego jachtu bardziej przypomina załadowany na statek duży wolno stojący dom z angielskich hrabstw wokół Londynu niż pływający pałac. Jeden z polityków, który płynął „Britannią", miał wrażenie, że na jachcie jest „przytulnie, co pasuje do charakteru królowej. To nie jest miejsce nasycone wielkością. Nie jest to miejsce na snucie wielkich myśli".