Janusz Głowacki. Błagam, grajcie mnie poważnie

Inteligentne, złośliwe i dowcipne – sztuki Janusza Głowackiego wzbudzały skrajne emocje. Ale to nie kontrowersje sprawiły, że przyciągały widzów, lecz unikalny sposób portretowania rzeczywistości. Głowa był bowiem nie tyle utalentowanym satyrykiem, ile wybitnym dramaturgiem.

Aktualizacja: 27.08.2017 23:00 Publikacja: 25.08.2017 00:01

Janusz Głowacki (z lewej) z Arthurem Pennem reżyserem amerykańskiej inscenizacji „Antygony w Nowym J

Janusz Głowacki (z lewej) z Arthurem Pennem reżyserem amerykańskiej inscenizacji „Antygony w Nowym Jorku"

Foto: Fotonova, Czesław Czapliński

Pod koniec lat 90. na jednym ze spotkań Janusz Głowacki przyznał: „W teatrze polskim miałem na ogół pecha. Gdy Powszechny wystawił »Kopciucha«, wyszedł z tego społecznie zaangażowany, interwencyjny spektakl. Gdy Stary Teatr przygotował polską prapremierę sztuki »Fortynbras się upił«, zrobił ją i zagrał jak kabaret. Potem pewien krytyk napisał, że tak nudnej i źle skonstruowanej sztuki dawno nie było. Gdyby ta recenzja dotarła do Stanów, byłbym skończony" – dodał z przekąsem. „W Polsce wiele nieporozumień wynika stąd, że rzeczy śmieszne są śmiesznie grane, w dodatku we wszystkim musi być aluzyjność, polityczna lub społeczna krytyka. Błagam, grajcie mnie poważnie! Jeśli z moich sztuk chce się robić strasznie śmieszne komedie, nic z nich nie wyjdzie".

Pozostało jeszcze 96% artykułu

Tylko 6 zł za pierwszy miesiąc czytania.

O tym, jak szybko zmienia się świat. Czy będzie pokój na Ukrainie. Co się dzieje w kraju przed wyborami. Teraz szczególnie warto wiedzieć więcej. Wyjaśniamy, tłumaczymy, inspirujemy.

Plus Minus
Mateusz Dobrowolski: „AI pomogła mi stworzyć dokumentację rozwoju”
Plus Minus
Telefon zaufania, słucham…
Plus Minus
„Trucizna”: Dorzucić coś do kociołka
Plus Minus
"Żelazny sen" - nowe wydanie skandalizującej książki Normana Spinrada
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Plus Minus
„Wąwóz”: Romans na dwóch wieżach
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”