Pod koniec lat 90. na jednym ze spotkań Janusz Głowacki przyznał: „W teatrze polskim miałem na ogół pecha. Gdy Powszechny wystawił »Kopciucha«, wyszedł z tego społecznie zaangażowany, interwencyjny spektakl. Gdy Stary Teatr przygotował polską prapremierę sztuki »Fortynbras się upił«, zrobił ją i zagrał jak kabaret. Potem pewien krytyk napisał, że tak nudnej i źle skonstruowanej sztuki dawno nie było. Gdyby ta recenzja dotarła do Stanów, byłbym skończony" – dodał z przekąsem. „W Polsce wiele nieporozumień wynika stąd, że rzeczy śmieszne są śmiesznie grane, w dodatku we wszystkim musi być aluzyjność, polityczna lub społeczna krytyka. Błagam, grajcie mnie poważnie! Jeśli z moich sztuk chce się robić strasznie śmieszne komedie, nic z nich nie wyjdzie".
Jednym z największych sukcesów teatralnych Głowackiego jest z pewnością „Antygona w Nowym Jorku". Jan Kott uznał ją za jeden z trzech najważniejszych utworów polskiej dramaturgii końca XX w.: obok „Emigrantów" Sławomira Mrożka oraz „Do piachu" Tadeusza Różewicza.
Bohaterami sztuki są bezdomni mieszkający w parku Tompkins Square na Manhattanie – rosyjski Żyd Sasza, Polak Pchełka i Portorykanka Anita oraz sierżant policji. Realia życia bezdomnych emigrantów wpisał Głowacki w strukturę antycznej tragedii i tym samym wykreował zupełnie nową sytuację dramatyczną.
Polska prapremiera w reżyserii Izabelli Cywińskiej odbyła się w warszawskim Teatrze Ateneum w 1993 r. Piotr Fronczewski, który grał w tej opowieści Pchełkę, powiedział „Rzeczpospolitej" kilka miesięcy po premierze: „W moim przekonaniu jest to tekst wspaniały, największy od wielu, wielu lat. Kiedy Janusz Głowacki przyjechał do nas na ostatnie próby, powiedziałem mu, że może spać spokojnie, bo jest już wielki. Myślę, że ta sztuka zrobi karierę, tak jak pozostałe dramaty Głowackiego, grane od lat na prestiżowych scenach świata".
Sztuka podobała się Fronczewskiemu do tego stopnia, że odwiedził kilka miast, w których odbywały się jej premiery. „Żałuję, że nie udało mi się obejrzeć rosyjskiej wersji tego dramatu podczas gościnnych występów Teatru im. Komissarżewskiej z Sankt Petersburga w Polsce. Nie czuję się powołany, aby te obejrzane przedstawienia i kolegów oceniać, utwierdziłem się natomiast w przekonaniu, że rola Pchełki jest fenomenalnym materiałem do aktorskiej obróbki. Według mnie jest to postać tragikomiczna, kto wie, czy nie z przewagą tragizmu. Sztuka opowiada o ludzkich »ogryzkach« – wyrzuconych na śmietnik, niechcianych, zapomnianych, niezauważanych. Z tego wynika cały jej dramat i wymiar – w moim przekonaniu ogromny, pojemny, wieloznaczny – który na miarę mych możliwości staram się realizować na scenie" – mówił w wywiadzie Fronczewski.