To przecież mógłby sugerować werdykt Akademii Filmowej, która przyznała „Kształtowi wody" cztery Oscary, w tym za najlepszy film. Wbrew temu jednak, ani w gatunku SF, ani ogólnie rozpatrywanej sztuce filmowej nie jest to epokowe dokonanie.
W filmie Del Toro znalazłem jednak jedną rzecz intrygującą: bardzo udaną postać Obcego, podobnego z wyglądu do ryby, a może do płaza. Uprowadzony z Amazonii, wyciągnięty z błota, a więc z jakiejś słodkowodnej sadzawki, wymaga soli w wodzie (więc to jednak stwór morski?), odżywia się białkiem (lubi gotowane jaja), ale nie pogardzi też kotem. Twarz ma na swój sposób urodziwą, wielkie złote żabie oczy, na piersi i brzuchu jakby pancerz, na ramionach ozdobniki z płetw, które stroszy w stanach emocjonalnych. Palce u rąk i nóg ma złączone błoną pławną, ale zakończone szponami, nader przydatnymi, gdy trzeba wrogowi rozorać szyję. Nie wiadomo, czy to okaz z naszej planety, czy kosmita z rozbitego statku.
Moim zdaniem to Ichtiander z popularnego w Polsce lat 60. sowieckiego filmu „Diabeł morski". Ojciec o naukowych ambicjach przeszczepił w nim synowi skrzela rekina. Z początku dwudyszny Ichtiander zanadto przywykł do wody, gdy go w niej więziono przez dłuższy czas. Jego organizm przestawił się na rybi tryb życia i w tlenowej atmosferze nie ma już dla niego miejsca. Ostatnia scena filmu, jeśli dobrze pamiętam, to odchodzenie Ichtiandera w morze, żeby się w nim pogrążyć i raz na zawsze zerwać z podłą ludzkością.
W „Kształcie wody" ludzie odłowili Ichtiandera i trzymają na łańcuchu w zbiorniku w amerykańskim laboratorium wojskowym w Baltimore. Jest początek lat 60., świeżo po locie Gagarina w kosmos. Epoka ta została w filmie odrestaurowana bardzo pieczołowicie, łącznie ze scenami rzucającymi wyzwanie dzisiejszej politycznej poprawności. „Bóg jest podobny do mnie. A nawet do ciebie", powiada zły wojskowy do czarnej sprzątaczki. „Ale raczej do mnie". Człek ten, pozujący na macho, torturuje Ichtiandera paralizatorem w kształcie pałki (już wtedy takie były?). W tle mamy też sowieckich agentów, gadających dziwacznym rosyjskim, a także po wojskowemu tępawego pięciogwiazdkowego generała, który nie zdaje sobie sprawy, jakim fenomenem jest Ichtiander. Zupełnie jakby przed chwilą skończył się XIX w., kiedy takie monstra pokazywano za pieniądze na jarmarkach.
Film opowiadany jest z punktu widzenia niemej sprzątaczki, która nadspodziewanie łatwo znajduje z Ichtianderem wspólny język. Jakim sposobem zwykła, choć wrażliwa kobieta dostrzega to, czego nie widzą naukowcy, bądź co bądź ludzie inteligentni? Dla wzmożenia ekscytacji powiem, że ci dwoje znajdą się sam na sam i doprowadzą do międzygatunkowej sceny erotycznej, a choć obejrzało się trochę filmów SF, coś takiego widziałem bodaj po raz pierwszy.