Na rocznicę powstania w getcie czekano w Polsce z obawą. Jako na okazję do przedłużania, ba, eskalacji narastającego sporu historycznego między Polakami i Żydami. W końcu to przy okazji tego sporu prof. Shlomo Avineri, najważniejszy izraelski politolog, zdążył „tylko zapytać", dlaczego Armia Krajowa stała z bronią u nogi zamiast pomóc zbrojnie walczącym u schyłku likwidacji getta Żydom. Pytanie było kompletnie niehistoryczne. Nawet gdyby akowcy co do jednego pałali chęcią pomocy, przeprowadzenie takiej akcji byłoby militarnym i politycznym aktem szaleństwa.
W momencie, w którym piszę ten tekst, kilka dni przed rocznicą, mamy już zapowiedź konkurencyjnych obchodów w Warszawie motywowanych zresztą raczej bieżącą polityką. I mamy ciąg dalszy bardziej generalnej dyskusji – o naturze Holokaustu na ziemiach polskich. Uspokoić nastroje miał Marsz Żywych z udziałem polskiego i izraelskiego prezydenta. Zamiast tego pojawił się kolejny stan podgorączkowy – wraz z wieściami, że gość z Izraela przypisał Polakom współodpowiedzialność za nazizm. Okazało się, że tego nie powiedział. Aczkolwiek jątrzące relacje mediów izraelskich obudziły wielkie emocje. Reuwen Riwlin mówił zresztą, że w zbrodniach uczestniczyli „niestety, także Polacy" tak jak Francuzi, Czesi, Ukraińcy czy Litwini. Empatyczne, nie odrzucające polskich win, ale przypominające o najróżniejszych kontekstach, wystąpienie Andrzeja Dudy nie powstrzymało go przed tym.
Spór także polsko-polski
Reakcja polskich internautów nastąpiła natychmiast. Jedni żądali ostrych reakcji polskich władz, przynajmniej prostowania przerysowanych relacji w izraelskich gazetach i na portalach. Nie brakło szyderstw z podpatrzonych przez fotografów obrazków uśmiechniętej, niespecjalnie rozumiejącej gdzie się znajduje, pozującej na tle obozowego krajobrazu izraelskiej młodzieży. W tym czasie inni internauci solidaryzowali się jednak z izraelską narracją, i to nawet z tą w wersji „hard". Podział w tej sprawie odpowiada w znacznej mierze ideowo-politycznemu. Choć polscy oburzeni są liczniejsi niż sami tylko przekonani zwolennicy prawicy.
Jest to tak naprawdę również spór polsko-polski, który zresztą rzutuje na zagranicę, w tym na Izrael. Kiedy napisałem u początków wojny o ustawę o IPN, że w Izraelu i historycy, i media często powołują się na ustalenia polskich historyków z Centrum Badań nad Zagładą Żydów, zostałem oskarżony przez liberalnych komentatorów, że na nich „donoszę". Ale przecież nie tylko w prasie izraelskiej typu „The Times of Israel" czy „Haaretz", ale i na stronach BBC można było przeczytać o „co najmniej 200 tysiącach Żydów" zabitych przez Polaków podczas Holokaustu – z powołaniem się na prof. Jana Grabowskiego.
W rozmowie w TVN z Moniką Olejnik tenże uczony zdążył przedstawić kolejne wersje i liczby – teraz mowa jest o mniej więcej 60–80 tys. Żydów, którzy, próbując się ukryć, zginęli, a wina Polaków za ich śmierć nie jest wykładana tak dobitnie. Tym niemniej profesor nie stara się prostować liczby wyjściowej, która za granicą zrosła się z jego nazwiskiem. A to wbrew opiniom typu „nie rozmawiajmy o liczbach, liczą się same straszne zjawiska", jest ważne. Liczebność tych śmierci zawyża bądź zaniża skalę hipotetycznego udziału w nich Polaków – aczkolwiek, powtórzę, Grabowski ma też w swoich publicystycznych wystąpieniach trudność z udowodnieniem, że każdy Żyd, który wcześniej umknął niemieckich transportom, został zamordowany z polskiej „winy".