Nie wykorzystała ich jednak, jak się zdaje, Delphine Dayrieux (Emmannuelle Seigneur), bohaterka „Prawdziwej historii", nowego filmu Romana Polańskiego. Jej problem z zapełnieniem kartki (tym razem wirtualnej, przedstawionej na ekranie monitora) wymagał zgoła innego, przerażającego rozwiązania.
Bohaterowie niemogący skoncentrować się na własnej twórczości uciekają się do różnych sposobów. Jack Torrance z „Lśnienia" Stanleya Kubricka przeprowadza się do mrocznego resortu w górach. Tytułowy bohater filmu „Barton Fink" braci Coen robi podobnie – zamyka się w obskurnym hotelu w Los Angeles. Można więc przewidywać, że i Delphine wyjedzie w ponure i odosobnione miejsce – i niestety, te przewidywania się sprawdzą. Jak sądzę, sprawdzi się jeszcze więcej przewidywań widza, które urodzą się po pierwszych kilkunastu minutach oglądania „Prawdziwej historii". Oto Delphine Dayrieux, pisarka znana i uwielbiana przez tłumy, spotyka tajemniczą fankę – Elle (Eva Green).
Imię to oznacza w języku francuskim słowo „ona", ale też może być zdrobnieniem od Élisabeth, choć niezwykle rzadko używanym w takiej postaci (na polski przetłumaczono to jako mało przekonującą grę słów – „ona" – „Iwona"). Niepokojąca fascynacja wisi w powietrzu: obie kobiety wchodzą w zachłanną, emocjonalną, symbiotyczną relację „odi et amo" („nienawidzę i kocham"). Elle syci się osobowością pisarskiej celebrytki, ale i Delphine zauważa, że nowa przyjaciółka może pomóc jej w twórczych trudnościach. Kto na kim ostatecznie skorzysta? Która z kobiet jest w tym układzie dominująca, a która uległa, i kim właściwie jest Elle?
Polański skupia się na dramacie dominacji, uległości i neurozy, rozgrywającym się między dwiema głównymi bohaterkami. Eva Green potrafi grać postaci demoniczne i tajemnicze („Dom grozy", „Sin City: damulka warta grzechu"), a i Emmanuelle Seigneur jako Mimi w „Gorzkich godach" swojego męża zanurzyła się w świat perwersji, sadyzmu i masochizmu. Nie ma się co dziwić, że oglądamy dobre aktorstwo, nieprzesadnie egzaltowane, niemęczące. Towarzyszą mu dość przytłaczające, molowe dźwięki muzyki Alexandre'a Desplata i zdjęcia – jak przystało na Pawła Edelmana – eleganckie, chłodne, nierozedrgane. Polański jest bez wątpienia wybitnym reżyserem, więc wyprodukował dzieło profesjonalne, które jednak nie broni się w pełni. Głównie ze względu na jego wtórność, przewidywalność, spadające w końcowej części napięcie.
Miałem szczerą nadzieję, że jednak zwrot akcji okaże się inny, niż myślałem – niestety, trafiłem bez pudła. Czyżby Polański i Oliver Assayas, tworzący scenariusz na podstawie powieści Delphine de Vigan, sami musieli zmierzyć się z blokadą pisarską i szybko ją pokonać (wszak deadline'y nie czekają)? Trochę tak wygląda casus „Prawdziwej historii" – tak jakby film był robiony w pośpiechu i nie było czasu na bardziej zaskakujące rozwiązania.