Rzeczpospolita: Kiedy rozpoczęła się twoja przygoda z Brunonem Schulzem? Skąd w ogóle dowiedziałeś się o jego istnieniu?
Wszystko zaczęło się w 1999 roku. Mój kolega ze studiów, pisarz i przyjaciel Peter Hlinka, uznał, że mając w literackim gronie tak elitarnych twórców jak Kafka, Nabokow czy Borges, nieuchronnie pokocham również twórczość Brunona Schulza. Miał rację, zakochałem się w nim błyskawicznie.
Co cię w nim urzekło?
Oczywiście siła wyobraźni, balansowanie na granicy jawy i snu. Ale również, przyglądając się jego twórczości, odnalazłem w sobie i w nim pewne cechy wspólne. Sam bowiem mam tendencję do mitologizowania miejsca swojego urodzenia, nie mam też wątpliwości, że wyrosłem w kulcie ojca, który zawsze wydawał mi się kimś niezwykłym.
Pochodzisz z Ohio...