W Hollywood na wariackich papierach

Kiedy po wręczeniu Oscarów dziennikarz zapytał braci Coen, jak się czują jako reżyserzy kultowi, rzucili tylko: „To znaczy jacy? Tacy niszowi czy tacy inteligentni?”

Aktualizacja: 01.03.2008 09:10 Publikacja: 01.03.2008 00:29

W Hollywood na wariackich papierach

Foto: AP

Nazywano ich enfants terribles Hollywood, dziwakami zza kamery, braćmi Grimm z Minnesoty. Oni sami podsycają wokół siebie atmosferę niezwykłości, opowiadając dziennikarzom przeróżne historie. Nie mają żadnych kompleksów. Nie udają intelektualistów, chociaż Ethan skończył filozofię na znakomitym uniwersytecie w Princeton. Nie kreują się na proroków współczesnego kina, mimo że w przeszłości mieli już na swoim koncie dwie Złote Palmy w Cannes, niejedną nominację do Oscara, a także statuetkę za scenariusz „Fargo”.

Joel ma 53 lata i czarne kręcone włosy. Ethan jest o trzy lata młodszy, o 10 centymetrów niższy i ma trochę jaśniejszą czuprynę, kiedyś kudłatą, dziś dość krótko przyciętą. Joel mówi szybko i chętnie, zwykle odzywa się pierwszy. Ethan cedzi słowa i najczęściej tylko dopowiada myśli zaczęte już przez brata. Poza tym obaj mają podobnie pociągłe twarze, niemal takie same ruchy i gesty, ten sam styl ubierania się. Na pierwszy rzut oka widać, że żyją w absolutnej symbiozie i dobrze się ze sobą czują. Przez całe lata Joel występował w czołówkach filmów jako reżyser, a Ethan jako producent.

– Kiedy kończyliśmy pierwszy film, pomyśleliśmy, że jakoś głupio byłoby podpisywać wszystko podwójnie – powiedział mi kiedyś Ethan Coen. – Więc ciągnęliśmy zapałki. Wyszło, że Joel będzie reżyserem, a ja producentem. Zresztą tak było lepiej, bo to on skończył reżyserię.

Wymyślili sobie montażystę Rodericka Jaynesa. – Roderick to też my – przyznają. – Wolimy sami układać nasz materiał, niż mówić komuś, co ma robić. Więc tak naprawdę wszystko robią razem. Piszą, reżyserują, montują, załatwiają sprawy produkcyjne. Są niemal nierozłączni.– To bardzo wygodne. Z jednej strony rozkładamy w ten sposób na dwóch odpowiedzialność. Z drugiej – cały czas nawzajem się kontrolujemy i pilnujemy – wyznaje Joel Coen. Od czasu „Ladykillers” zaczęli jednak podpisywać się na ekranie podwójnie. Dlatego z ostatniej gali oscarowej zabrali do domu aż sześć statuetek. Każdy miał po trzy.

Na ich filmy czeka się jak na wydarzenia. Bracia Coenowie działają w kinie amerykańskim trochę na wariackich papierach. Uprawiają kino autorskie nie gdzieś na uboczu, w świecie producentów niezależnych, lecz w samym środku Hollywood, a obrazami, które powinny się stać tytułami „kultowymi” pokazywanymi w studenckich klubach, przyciągają do kin masową widownię.

Przez 23 lata zrobili 12 filmów. Niedużo. Ale od premiery ich pierwszego obrazu – wzorowanego na czarnych kryminałach lat 40. filmu „Śmiertelnie proste” – było wiadomo, że są artystami, którzy zapiszą się na ekranie własnym charakterem pisma. I tak się rzeczywiście stało. Ich kolejne obrazy były wydarzeniami: niepokorni bracia zaskakiwali, szokowali, łamali konwencje. Od razu się czuło, że potrafią pogodzić wodę z ogniem – ambicje artystyczne i Hollywood.

Związali się z fabryką snów bardzo wcześnie. – Przy „Raising Arizona” i „Ścieżce strachu” – wspomina Joel – studio 20th Century Fox było jedynie dystrybutorem naszych filmów. Ale współpraca układała się sympatycznie, więc kiedy zaproponowali nam produkcję „Bartona Finka”, chętnie się zgodziliśmy.

– Nikt nam w nic nie ingeruje – dodaje Ethan. – Może dlatego, że nasze filmy, jak na standardy amerykańskie, są dosyć tanie. Mają budżety o połowę niższe od przeciętnych obrazów hollywoodzkich. A na dodatek przynoszą potem jakieś pieniądze.

Ich kino nie daje się wpisać w żadne schematy. Posługując się typowo amerykańskimi gatunkami, Coenowie tworzą obrazy niepokojące i odmienne. W „Ścieżce strachu” (1990), zamiast swoistej poezji gangsterskiego mitu, obserwujemy piekło – świat zdeprawowany i amoralny, w którym toczy się gra o wielkie pieniądze, wpływy i władzę nad miastem. Bohaterowie w niczym nie przypominają typów znanych z „Ojca chrzestnego”. To ludzie, którzy mają usta pełne frazesów o honorze, ale w gruncie rzeczy sami nikomu nie ufają i nie można ufać im. W tym świecie człowiek musi być samotny.

W nakręconym w 1991 roku „Bartonie Finku” komedia przechodzi w ironiczny dramat obyczajowy, by wreszcie zamienić się w czarny kryminał z surrealistycznym zakończeniem. Bohater – scenarzysta, pełen niewiary w siebie i swój talent, zmienia swój świat w koszmar. Tej opowieści o artyście, który usiłuje znaleźć swoje miejsce w świecie, Coenowie nadali ton wręcz ekshibicjonistycznej szczerości. Udowodnili, że nie bez powodu uchodzą za ludzi, którzy do współczesnego kina wnieśli dawno zapomniane szaleństwo, spontaniczność i świeżość spojrzenia.

Z kolei w „Fargo” krwawą jatkę pokazali wręcz z hiperrealistyczną dokładnością. Nawet ich „Okrucieństwo nie do przyjęcia” z George’em Clooneyem i Catherine Zeta-Jones sprawia wrażenie nie tyle romantycznej komedii, ile przerysowanego pastiszu hollywoodzkiego melodramatu.

Ethan i Joel Coenowie dają upust swej niepospolitej wyobraźni, ale jednocześnie konsekwentnie rysują na ekranie obraz amerykańskiego świata – dalekiego od kolorowych zdjęć z reklamowych billboardów. Pokazują dżunglę pełną samotnych ludzi miotających się między własnymi ambicjami i tęsknotami a oczekiwaniami społeczeństwa. Obalają amerykańskie mity, łącznie z tym najważniejszym o państwie prawa i demokracji, w którym ludzie spokojnie koszą trawniki w przydomowych ogródkach i pilnują swoich karier.

Jednym z najlepszych, obok „Bartona Finka” i „To nie jest kraj dla starych ludzi”, filmów braci Coen jest „Fargo”. Artyści oparli go na autentycznej historii, jaka wydarzyła się w ich rodzinnej Minnesocie. Skromny diler samochodowy, chcąc wydobyć od teścia pieniądze, wynajął dwóch zbirów, by upozorować porwanie żony. Ta nietrudna z pozoru gra rozkręciła spiralę zła i śmierci. „Fargo” był najmniej kreacyjnym z filmów braci Coenów. Sposób obserwacji przypominał tu trochę filmy czeskie. Odrapane bary szybkiej obsługi, siermiężni, bezbronni ludzie uwikłani w drobne sprawy i drobne przyzwyczajenia. Ale właśnie w tym prowincjonalnym, monotonnym i nudnym świecie zło eksplodowało z nieludzką siłą, wymykało się spod czyjejkolwiek kontroli. Sceny zabijania przypominały tu swym okrucieństwem filmy Tarantino. Tylko że Tarantino mruga do publiczności. Cohenowie rozmawiali z widzami serio.

W „Fargo” bracia z Minnesoty pokazywali zło kryjące się pod płaszczykiem spokojnego życia. W „Hudsocker Proxy” jak w krzywym zwierciadle przyglądali się radom nadzorczym, giełdowym spekulacjom, bezduszności korporacji i ludziom pracującym jak trybiki, które można wymienić w każdej chwili, bez żadnych skrupułów. Rozprawiali się też z innym amerykańskim mitem: drogi od pucybuta do milionera.

Ale też prawdą jest, że w nieprzyjaznej atmosferze współczesnego świata Coenowie zawsze szukają iskierki nadziei. Zwykle jest to coś najprostszego: wyrzut sumienia, ucieczka w wyobraźnię albo w zwykłe życie. W okrutnym „Fargo” normalność wnosi na ekran policjantka – kobieta w średnim wieku, w zaawansowanej ciąży, z nieciekawym mężem u boku, która prowadzi śledztwo profesjonalnie, nie przestając przy tym jeść, dziwić się jak Colombo i rozczulać nad ciężkim dniem męża. Jest trochę śmieszna, trochę siermiężna, gdyby nie była taka inteligentna, to chciałoby się powiedzieć – nieciekawa. A jednak to ona pozwala wierzyć, że świat nie zwariował.

W połowie lat 90. Ethan i Joel Coenowie uchodzili za artystów nieszablonowych. Ale sami nie kreowali się na legendy kina. Powtarzali, że kierują się intuicją, i wydawali się zdziwieni treściami, jakie dopisywano do ich filmów.

– To nie jest tak, że siadamy, wymyślamy pointę, a potem zaczynamy się zastanawiać, jak do niej dojść – mówił mi Ethan Coen. – Na początku zawsze jest bohater. Człowiek, który nas zainteresuje. Obojętne, dobry czy zły. To wokół niego narasta historia.

– Nie myślimy o kinie w specjalnie wyrafinowany sposób – dodał Joel. – Robimy filmy, bo... chcemy je robić. Artyści często tworzą instynktownie. To krytycy dodają do naszych obrazów filozofię, wpisują je w określone nurty myślowe. Po pokazie „Bartona Finka” w Cannes odbyła się konferencja prasowa, potem udzielaliśmy jeszcze wywiadów. Przez trzy dni słuchaliśmy o „kafkowskiej atmosferze” filmu, dziennikarze porównywali nasz obraz do „Zamku”. Może oni jakieś podobieństwa widzieli, ale ja tak naprawdę nigdy nie czytałem żadnej powieści Kafki.

– Przy tamtym filmie – jeśli już na czymkolwiek się wzorowaliśmy – to raczej na „Lśnieniu” Kubricka – wyjaśniał Ethan. – Te porównania są czasem bardzo zabawne. Nie wiem na przykład, dlaczego „Fargo” przywodziło wielu krytykom na myśl „Psychozę” Hitchcocka. W „Fargo” nie było żadnej zagadki, na dodatek u Hitchcocka bohaterka Janet Leigh znikła po 20 minutach, a u nas główna postać pojawiła się na ekranie dopiero w połowie filmu.

Po „Hudsucker Proxy” bracia zaczęli niebezpiecznie zagłębiać się w komercję. Dziennikarze pisali, że od filmu „Big Lebowski” w ich produkcjach było coraz więcej zabaw formalnych i... pustki intelektualnej. W „Lebowskim” ekscentryk z przedmieścia Los Angeles, dawny hipis, który nie przyjął do wiadomości, że czasy się zmieniły, zostaje przez pomyłkę wzięty za milionera z Pasadeny i wplątany w grę, której stawką jest życie. W filmie pobrzmiewa tęsknota za latami 70., a Coenowie budują kafkowską sytuację. Jednak w gruncie rzeczy jest to tylko fajerwerk formalny. Film o niczym.

Akcję „Bracie, gdzie jesteś?” Coenowie osadzili w latach 30. XX wieku. Główny bohater jest łgarzem, który obiecał kumplom sowity łup, a w rzeczywistości wyrywa się na wolność głównie po to, by uniemożliwić ślub swojej żony z nowym narzeczonym. George Clooney, ucharakteryzowany na Clarka Gable, jest tu zabawny, ale realizatorzy zatracili się w swojej nieokiełznanej wyobraźni, po drodze gubiąc niepokój i filozofię.

Potem było coraz gorzej. W „Ladykillers” i „Okrucieństwie nie do przyjęcia”, choć mrugali okiem do publiczności, w znacznym stopniu poddali się regułom hollywoodzkich melodramatów. Na ich głowy posypały się już nie drobne narzekania, lecz gromy krytyków, ale Ethan i Joel absolutnie się tym nie przejęli.

– Nie uważam, byśmy ulegali Hollywood – tłumaczyli. – Od 20 lat staramy się, żeby nasze produkcje zarabiały dobrą kasę, tylko nie zawsze nam się to udaje. Dlatego zarzut komercji nas nie przeraża. Taka jest i musi być natura kina.

A pytani, czy wyśmiewając Hollywood, sami nie wpadli w jego pułapkę, odpowiadali:

– Może po prostu się zmieniamy? A może to kwestia przypadku. Dlaczego niby tracimy „własny styl”? Rzeczywiście, tak się składa, że ostatnio kręciliśmy filmy, które w zamierzeniu były przeznaczone dla nieco innej, szerszej widowni. Może stąd to wrażenie. Ale zawsze powtarzamy, że nie jesteśmy twórcami zaszufladkowanymi, hołdującymi tylko jednemu gatunkowi. Bawi nas kino i chętnie odwołujemy się do rozmaitych jego tradycji.

W zeszłym roku Coenowie znów pokazali obraz przewrotny, drapieżny, najlepszy od czasu „Fargo”. „To nie jest kraj dla starych ludzi” jest filmem o sparszywiałym świecie. Jego akcja osadzona została w latach 80., ale wydźwięk całości jest bardzo współczesny. Także dzięki aktorom – Jamesowi Brolinowi, Tommy’emu Lee Jonesowi i nagrodzonemu Oscarem Javierowi Bardemowi.

Coenowie coraz częściej eksperymentują z obsadą. Swoje pierwsze filmy robili ze stałym zespołem aktorskim. Należeli do niego m.in.: John Turturro, Steve Buscemi, Peter Stormare, John Goodman, Frances McDormand – prywatnie żona Joela.

– Lubimy spotykać się na planie z przyjaciółmi – mówi Ethan Coen. – Wiemy, czego możemy się po nich spodziewać. Podobnie jest z ekipą. Pracujemy z tymi samymi ludźmi od lat. Trudno nam wyobrazić sobie pracę, gdyby za kamerą nie stał Roger Deakins. Kiedy wychodzimy na plan, czujemy się niemal jak w domu.

A jednak w swoim „hollywoodzkim okresie” rozszerzyli tę grupę. Fantastycznie wpisał się w ich kino George Clooney, który zresztą zagrał już w ich następnym filmie „Burn After Reading” („Spalić po przeczytaniu”), razem z Bradem Pittem, Johnem Malkovichem i Tildą Swinton.

– George gra w naszym nowym obrazie głupka – śmieją się Coenowie. – On kocha grać w naszych filmach głupków.

Ich zaufanie do aktorów wcale się zresztą nie przekłada na swobodę, którą im zapewniają. Gdy wykonawcy próbują coś na planie improwizować, bracia pozwalają im się wyżyć, a potem spokojnie mówią: „No, dobra, a teraz zagrajcie to tak, jak było w scenariuszu”. Ci szaleni artyści piszą bardzo precyzyjne teksty, a potem nie chcą od nich odejść.

Teraz są znów na szczycie. Ale powodzenie ich nie zmienia. Kiedy po wręczeniu Oscarów jeden z dziennikarzy zapytał, jak się czują jako reżyserzy kultowi, rzucili tylko:

– Kultowi? To znaczy jacy? Tacy niszowi czy tacy inteligentni?Podczas uroczystości towarzyszyły im żony. Od lat te same. Joel od blisko ćwierćwiecza jest z aktorką Frances McDormand, a Ethan w 1993 roku poślubił montażystkę Tricię Cook. Ale jest w ich rodzinie jeszcze jedna ważna osoba. To siostra, która – jak twierdzą – całą artystyczną ferajnę Coenów sprowadza na ziemię.

– My stawiamy na emocje, a ona jest prawdziwym mózgiem rodziny – mówią zgodnie bracia. – I lepiej się przy niej za bardzo nie wygłupiać, bo z zawodu jest psychiatrą! Bez przerwy walczy z naszą kleptomanią. Bo Ethan w hotelach biega po toaletach i zgarnia takie małe buteleczki z szamponami. A ja kradnę popielniczki. Mam nawet jedną z Białego Domu.

Nazywano ich enfants terribles Hollywood, dziwakami zza kamery, braćmi Grimm z Minnesoty. Oni sami podsycają wokół siebie atmosferę niezwykłości, opowiadając dziennikarzom przeróżne historie. Nie mają żadnych kompleksów. Nie udają intelektualistów, chociaż Ethan skończył filozofię na znakomitym uniwersytecie w Princeton. Nie kreują się na proroków współczesnego kina, mimo że w przeszłości mieli już na swoim koncie dwie Złote Palmy w Cannes, niejedną nominację do Oscara, a także statuetkę za scenariusz „Fargo”.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy