Miałem zaszczyt znać wnuka pułkownika Władysława Burmana, ostatniego prezesa Warszawskich Teatrów Rządowych. W 1915 roku Burmanowie ewakuowali się w czasie ofensywy wojsk niemieckich. Ulubioną rozrywką pułkownika Burmana, oprócz baletu, był 1 maja, kiedy to na placu Teatralnym boje toczyli kozacy z proletariatem. Dziadek – mówił mi najmłodszy z Burmanów – wyprowadzał mnie na balkon Teatru Wielkiego i nie posiadał się z uciechy, kiedy kozacy płazowali rewolucjonistów. Był to czas rewolucji 1905 roku, więc boje były zacięte. Pan Burman (Ober-policmajster) oklaskiwał bijącą władzę. Młody Burmaszka miał wtedy dziesięć lat; kiedy go poznałem, miał już koło sześćdziesięciu; dziś już nie żyje.
Z rodu Burmanów została Lili, warszawianka, choć „biała emigrantka”. Mieszka 100 metrów ode mnie. Takie są moje związki z carską policją.
W niepodległej Polsce policja dostała granatowe mundury i białe czapki. Eugeniusz Bodo i Adam Brodzisz pięknie w nich wyglądali jako oficerowie policji w filmie „Bezimienni bohaterowie”.
Pierwszą sygnalizację świetlną w Warszawie widziałem na dzisiejszym Rondzie Charles’a de Gaulle’a. Regulowana była z budki policyjnej – policjant uruchamiał ją ręcznie w razie potrzeby – kiedy jechał tramwaj albo dwie dorożki. To była sensacja. Pamiętam jeszcze sygnalizatory na rogu Senatorskiej i Miodowej oraz na rogu Brackiej i Jerozolimskich.
W czasie okupacji tzw. polska policja, czyli „granatowa” miała na rękawie napis „Generalgouvernement” i zapaćkała sobie opinię – był to po prostu pierwszy stopień ostrej kolaboracji, może poza nielicznymi wyjątkami.