Reklama
Rozwiń

Urodzeni we Lwowie

„Bo gdybym się kiedyś urodzić miał znów – tylko we Lwowie” – śpiewali Szczepko i Tońko z „Wesołej lwowskiej fali”. Trudno o większą ironię losu. Lwowianom po wysiedleniu wpisywano do dowodów osobistych: urodzony w ZSRR

Aktualizacja: 25.12.2009 18:32 Publikacja: 24.12.2009 14:00

Janusz Wasylkowski

Janusz Wasylkowski

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Kiedy nadchodziła Wigilia, miasto cichło. Siadali przy zastawionym stole. Tradycyjna grzybowa albo barszcz z uszkami. Karp, ale świeżo smażony. No i gołąbki, jakich już nikt nie robi – z ryżem, kaszą i masłem. Pierogi z kapustą: oddzielnie kwaśną i słodką. Potem przesłodzona kutia i lwowski makownik, który tym się różnił od zwykłego makowca, że więcej w nim maku niż ciasta. – Chodziliśmy oglądać szopki. Każdy kościół miał inną. Konkurowały ze sobą na wystroje. Ambicją dzieci było, by odwiedzić wszystkie kościoły – opowiada Janusz Wasylkowski, lwowianin rocznik 1933.

Pozostało jeszcze 97% artykułu

Już za 19 zł miesięcznie przez rok

Jak zmienia się Polska, Europa i Świat? Wydarzenia, społeczeństwo, ekonomia i historia w jednym miejscu i na wyciągnięcie ręki.

Subskrybuj i bądź na bieżąco!

Plus Minus
„Brzydka siostra”: Uroda wykuta młotkiem
Plus Minus
„Super Boss Monster”: Kto wybudował te wszystkie lochy
Plus Minus
„W głowie zabójcy”: Po nitce do kłębka
Plus Minus
„Trinity. Historia bomby, która zmieniła losy świata”: Droga do bomby A
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Marek Węcowski: Strzemiona Indiany Jonesa