Urodziły się prawie 30 lat po igrzyskach letnich, nie bez powikłań, i dzieciństwo miały trudne. Byli nawet tacy szefowie Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, którzy mieli je za potomstwo z nieprawego łoża i najchętniej by się ich pozbyli. Zwłaszcza Avery Brundage, amerykański pan MKOl od drugiej wojny światowej do lat 70. Dla niego było to święto zaścianka, rozrywka dla nisko urodzonych. Wściekał się na uzależnienie sportów zimowych od pogody, na rozrzucenie obiektów po górach, tak że sportowcy nie mogli poczuć żadnej wspólnoty. Ale najbardziej denerwowało go narciarstwo alpejskie, coraz mocniej opanowywane przez komercję, którą on tępił jak zarazę. Ostatni raz próbował zimowe igrzyska uśmiercić w roku 1960, ale w głosowaniu członków MKOl znów się obroniły i dopiero wtedy Brundage machnął ręką.
Od tej pory mogły już nawet mieć sztafetę z ogniem z Olimpii, tak jak igrzyska letnie. Bo wcześniej musiały im wystarczać namiastki: niesienie ognia a to z Telemark w norweskiej dolinie Morgedal, gdzie się rodziło narciarstwo klasyczne, a to spod rzymskiego Kapitolu. Skojarzeń z antyczną Grecją nie były godne. Uczestnicy pierwszych igrzysk zimowych nie wiedzieli zresztą nawet, że są olimpijczykami. Przyjechali w styczniu 1924 roku do Chamonix, pod Mont Blanc, na Tydzień Sportów Zimowych. Wielu z nich zamiast na ceremonię zamknięcia wybrało się do Paryża, poużywać nocnego życia. Dopiero dwa lata później się dowiedzieli, że MKOl uznał ich zawody za igrzyska.
Dziś może trudno w to wszystko uwierzyć, bo kłopotliwe dziecko wyrosło na jedno z największych sportowych wydarzeń świata. Do kanadyjskiego Vancouver, gdzie właśnie ruszyły XXI igrzyska zimowe, przyjechali sportowcy z ponad 80 krajów, na ceremonię otwarcia na stadionie BC Place zapowiedziały się głowy państw. Telewizje zapłaciły prawie miliard dolarów, żeby pokazywać trwającą dwa i pół tygodnia walkę o medale. W turnieju hokeja na lód wyjadą zawodowcy z NHL warci setki milionów dolarów. Ale to jest dzisiejsza miara olimpijskiego sukcesu i słuszności, dawniej obowiązywały inne.
Poważni dżentelmeni – innych MKOl wtedy nie przyjmował – wybrzydzali na pomysł walki o medale w zimowej scenerii i dyskutowali z namaszczeniem, co by w tej sytuacji zrobili antyczni Grecy. Czy gdyby im się zmienił klimat i mieli u siebie śnieg, to biegaliby podczas igrzysk na nartach? A baron Pierre de Coubertin,twórca nowożytnych igrzysk, odpowiadał im: „Czyż czubek Olimpu nie jest przykryty śniegiem?”. Ale i on miał wątpliwości: olimpizm miał być uniwersalny, a tu niemal z definicji wykluczono kraje bez gór i całą Afrykę. I tylko skandynawscy członkowie MKOl, słuchając tych sporów, zacierali ręce. Długo utrącali pomysł zimowej olimpiady, bo nie chcieli, żeby coś zabrało splendor ich Igrzyskom Nordyckim rozgrywanym od 1901 roku.
[srodtytul]Święto niebezpieczeństwa[/srodtytul]