Żelazny człowiek marzy o Hawajach

Triatlon? To nic trudnego! Dystans 226 kilometrów biegu, pływania oraz jazdy na rowerze pokonać może każdy człowiek. Nawet niepełnosprawny. Albo 75-letnia zakonnica

Publikacja: 13.03.2010 14:00

Mistrzostwa Polski 2007 r.

Mistrzostwa Polski 2007 r.

Foto: FREEPRESS.PL, Wojtek Szabelski Wojtek Szabelski

Pewnego dnia Adam Gawęda, student SGH, po powrocie do domu zamiast rodziców zastał przymocowaną w przedpokoju tablicę korkową. Na niej kartkę: 6.30 – 7.30 pływanie, 18.30 – 20 bieganie. Rodzice właśnie poszli pobiegać. – To była dla mnie największa motywacja. Stwierdziłem: nie wypada, by mieli lepszą kondycję ode mnie – opowiada.

Droga Gawędów do rodzinnego triatlonu zaczęła się kilka lat wcześniej, gdy kupili książkę o bieganiu. Autor krok po kroku wyjaśniał, co się dzieje w organizmie człowieka 20-, 30- i 40-letniego. – Wspólnie z mężem doszliśmy do wniosku, że to ostatni moment, by coś ze sobą zrobić. Pomyśleliśmy o bieganiu – mówi Renata Gawęda, rocznik 61. Jogging ma tę zaletę, że nie trzeba inwestować w sprzęt. Jeśli na dodatek jest wiosna i park albo lasek blisko, łatwiej przełamać lenistwo. – To był trucht i trzy minuty marszu. Potem stopniowo coraz dłużej – do pół godziny biegu. I nas wciągnęło – opowiada Renata Gawęda. Apetyt wzrastał w miarę jedzenia: postanowili przygotować się do większej imprezy. Wystartowali w jednym z tych masowych biegów, w których wszystkim uczestnikom przyznaje się medale. Kiedy i tu łatwo poszło, zapragnęli zmierzyć się z dłuższym dystansem. Pierwszy maraton przebiegli tak, żeby tylko ukończyć. Na drugi szli, by uzyskać przyzwoity czas. W końcu ktoś z kolegów biegaczy podpowiedział, by spotkali się z profesjonalnym trenerem. Dostali do wypełnienia ankietę, w której jako cel do osiągnięcia wpisali: ukończyć triatlon. To wtedy nad ich szafką na buty w przedpokoju pojawiła się korkowa tablica.

[srodtytul]Byle na Hawaje[/srodtytul]

Triatlon to najszybciej rozwijający się sport amatorski w Europie. W Polsce w zawodach Iron, organizowanych kilka razy do roku, bierze już udział 350 – 400 osób. – Trzeba brać pod uwagę, że w 2008 roku było ok. 250 startujących – mówi Dariusz Sidor, sportowiec z Wrocławia, trener sportów wytrzymałościowych, w tym triatlonu. I choć triatlon ma małe szanse, by stać się sportem masowym, w Polsce uprawia go lub próbuje uprawiać nawet 3 tysiące osób. Spontanicznie, oddolnie powstają sekcje. W Malborku, Lesznie, Gryfinie. Założone przez Sidora stowarzyszenie IM 2010, największe w Polsce, skupia 80 członków.

Choć triatlon jest dyscypliną olimpijską, każdy, kto otarł się o ten sport, wie: największym wyzwaniem są Hawaje. Tu od 1978 r. na wyspie Kona stają w szranki najlepsi z najlepszych, „ludzie z żelaza”. Żeby się zmierzyć ze sobą i z granicami ludzkiej wytrzymałości. Legenda głosi, że zawodom Ironman World Championship dał początek zakład biegacza, kolarza i pływaka o to, który ze sportów jest najtrudniejszy. Jedynym sposobem sprawdzenia było połączenie trzech konkurencji. W ten sposób powstał dystans Iron – 3,8 km pływania, 180 km jazdy rowerem i 42,2 km maratonu. Bez przerwy.

Co roku w październiku na Hawaje ściągają tłumy, by podziwiać swoich idoli. W 2009 r. wystartowało 1779 starannie wyselekcjonowanych osób, z czego ok. 30 proc. to kobiety. Zwycięzca, 37-letni Australijczyk Alexander Creig – zwany przez fanów Crowie – obronił wywalczony rok wcześniej tytuł Ironmana. Creig, przykładny mąż, ojciec dwóch córek, w Australii jest bohaterem. Odwiedza szkoły, ośrodki sportu, na swojej stronie internetowej prowadzi blog, w którym radzi, jak prowadzić zdrowy, sportowy tryb życia. W ub. roku w Kona pokonał dystans w czasie

8 godzin 20 minut. Wśród kobiet niekwestionowaną mistrzynią od trzech lat pozostaje Chrissie Wellington, 33-letnia Brytyjka, która morderczą trasę pokonała w 8 godzin 50 minut.

[srodtytul]Yes, you can[/srodtytul]

Jednak najbardziej znaną triatlonistką, legendą tego sportu, jest Madonna Buder, zakonnica z Waszyngtonu, która karierę rozpoczęła, mając 49 lat. Trzynaście razy ukończyła wyścig w kategorii Iron, a w 2005 r., mając 75 lat, została najstarszą kobietą, która go zaliczyła. – W trudnych chwilach czuję nad sobą opiekę Boga – mówiła dziennikarzom po zawodach. Bez habitu, za to w pełnym stroju kolarskim z kaskiem na głowie. I ma figurę, której mogłaby jej pozazdrościć niejedna 20-latka. To dla niej na Hawajach ustanowiono specjalną kategorię wiekową – 75 plus.

W triatlonie na dystansie Iron brał udział także słynny Team Hoyt, czyli Amerykanin Dick Hoyt wraz z niepełnosprawnym ruchowo synem Rickiem. Team Hoyt w Stanach Zjednoczonych zrobił karierę, propagując sport jako drogę przywracania społeczeństwu niepełnosprawnych – pod hasłem „Yes, you can”. Dick Hoyt płynął, ciągnąc syna w pontonie, wiózł go przed sobą na specjalnie skonstruowanym rowerze, a podczas maratonu pchał wózek, dając świadectwo, że w przeciwieństwie do surowych spartańskich zasad triatlon to sport dla wszystkich, którzy chcą odważnie stawiać czoło przeszkodom, ograniczeniom i słabościom.

Choć Polacy nie odnieśli do tej pory na Hawajach znaczących sukcesów, nie ustają w wysiłkach. Triatloniści rekrutują się głównie spośród maratończyków, którym nie wystarcza już sam bieg. Przemysław Białokozowicz, ekonomista zajmujący się consultingiem, zaczynał od biegania. Założył się z kolegą, że przebiegnie maraton. Choć przegrał, bieganie w jego życiu zostało. – Zobaczyłem benefity, jakie daje codzienny ruch – opowiada. Brak problemów ze zdrowiem, wstawanie o 5 rano z entuzjazmem i cudowne działanie endorfin. To spowodowało, że od sportu się uzależnił. Cztery lata temu bieganiem zaczął się nudzić, poszukiwał czegoś mocniejszego. Na popularnej wśród biegaczy stronie www.biegajznami.pl znalazł zakładkę o triatlonie. W serwisie Youtube film z wyścigu na Hawajach. – To był szok wizualny. Plastyczne, piękne obrazy. Przekaz był jasny: wszystko zależy od ciebie – opowiada. Postanowił trenować.

Już wcześniej o Hawajach zamarzył Dariusz Sidor, trener sportów wytrzymałościowych z Wrocławia, specjalista od biegu na 400 m. Cztery lata temu organizatorzy zaprosili go do Roth w Niemczech, by zobaczył, jak wygląda triatlon na światowym poziomie. Perfekcyjnie zorganizowane zawody, mnóstwo zawodników i tłum kibiców zrobiły wrażenie. – Coś we mnie pękło. Pomyślałem: czemu nie można zrobić tego u nas? – W Internecie i gazetach dał ogłoszenie, że zbiera grupę ambitnych amatorów do wspólnego trenowania triatlonu. Grupa IM 2010 miała przez cztery lata przygotować się do startu w międzynarodowej imprezie z certyfikatem (stąd oznaczenie IM) i – przede wszystkim – szansą zakwalifikowania się na Hawaje. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem. W lipcu 30 osób z IM 2010 pojedzie do Klagenfurtu, by stanąć na starcie Iron Austria, jednej z siedmiu najbardziej prestiżowych w Europie imprez, w której start wiąże się z przyznawaniem slotów (kart startowych) na Hawaje. Rezerwacja miejsc na austriackie zawody kończy się w pół godziny po rozpoczęciu rejestracji. Organizatorzy docenili jednak determinację polskiej grupy, która wystąpi w jednolitych biało-czerwonych strojach.

[srodtytul]Inteligentny wysiłek[/srodtytul]

W triatlonie ogromny wysiłek fizyczny musi się łączyć z wytrzymałością psychiczną, inteligencją, perfekcją. Czas wszystkich konkurencji liczy się łącznie z przebywaniem w dwóch strefach zmian – miejscu, w którym zawodnik najpierw przebiera się z pianki do pływania w strój kolarski i pobiera rower, a następnie zakłada buty do maratonu. Jednym, wyczerpanym ogromnym wysiłkiem, potrafi to zabrać ponad godzinę, innym – jak rekordziście Creigowi – łącznie niecałe 3,5 minuty.

Formę buduje się krok po kroku, latami. Dariusz Sidor opowiada historię najbardziej opornego ucznia. Trafił na treningi po czterdziestce. Biegał amatorsko, bez głodu sukcesów sportowych. Do trenera triatlonu trafił, bo dokuczał mu kompleks: nie umiał pływać. Nawet nie wchodził do wody. Mówił: wszyscy pływają: żona, dzieci, sąsiedzi, znajomi. Chcę się uczyć.

Zaczynał od zera. Pół roku zajęło mu pokonanie strachu przed wodą. Kolejne dwa i pół walka o lepszy czas. – Łatwo jest wytrenować bieganie i jazdę na rowerze. Pływanie to największy problem – twierdzi Sidor.

Po trzech latach treningów oporny uczeń ukończył pełen dystans Ironmena. 226 km pokonał, mieszcząc się w wyznaczonym przez organizatorów czasie. Jego przypadek pozwolił Sidorowi określić, ile czasu powinno trwać przygotowanie do międzynarodowych zawodów.

[srodtytul]Adrenalina robi swoje[/srodtytul]

Jednak dopiero podczas startów widać, ile jeszcze jest do zrobienia. Renata Gawęda pamięta pierwsze zawody, w których postanowiła sprawdzić, jaki efekt dały lekcje pływania udzielane przez syna. Zapisała się na imprezę w Malborku, podczas której pływa się w Nogacie. – Pamiętam, że przejeżdżając codziennie przez Wisłę, zastanawiałam się, jaki ten Nogat jest? Jak pół Wisły? Może jedna trzecia? Znajomi pocieszali: tam woda stoi, nie ma dużego prądu. Przyszedł czerwiec, czas startu. W Malborku jest 10 stopni, leje deszcz. Syn i mąż popłynęli. Mnie zatkało. Nie mogłam złapać oddechu, w stopach czułam szpilki. Wyszłam z wody. Tak wyglądał nieudany debiut.

Potem były zawody w Lusowie koło Poznania. Cieplej, atmosfera rodzinna, kameralna. Pływanie w jeziorze ukończyła bez problemów. Jednak podczas jazdy na rowerze złapała gumę. – Prowadziłam rower i wszyscy mi kibicowali. Chociaż to wbrew regulaminowi, pomagali mi zmieniać dętkę. Sędziowie poczekali z rozpoczęciem biegowej części konkurencji. Byłam trzecia. Na trzy startujące kobiety. Zdobyłam medal! – opowiada.

Za to Marcin Konieczny, zwyciężając w ubiegłym roku w Borównie, zaskoczył wszystkich. Także samego siebie. Startował po raz pierwszy, by sprawdzić realizację trzyletniego planu. Jak podkreśla, zawsze myśli w kategoriach rezultatu. Tym razem założył sobie, że ukończy zawody w takim czasie, aby nie zdjęli go z trasy. – Okazało się, że uzyskałem czas lepszy niż na treningach. Adrenalina zrobiła swoje – tłumaczy sukces.

Wiosenno-letni kalendarz zawodów pozwala na testowanie formy. W Suszu w połowie czerwca, w Szczecinie w ostatnią sobotę lipca, w Borównie koło Bygdoszczy we wrześniu.

Jednak wielu organizatorów oprócz poważnych zawodów organizuje imprezy bardziej rekreacyjne – jak Fun Race w Malborku, podczas którego 200 m pływania można pokonać nawet na materacu, jechać na rowerze trzeba przez 7 km i przebiec 1 km. Wszystkie akcesoria są tu dozwolone, bo chodzi o zabawę, zachęcenie ludzi do uprawiania sportu.

[srodtytul]Na mecie[/srodtytul]

Popularyzacja triatlonu przynosi efekty. Amatorzy coraz łatwiej zyskują sponsorów. Prowadzą blogi, strony internetowe. Ale i tak, twierdzą triatloniści, najtrudniejsza w tym sporcie jest organizacja czasu. Dla najbliższych zostaje go niewiele. Dlatego przy uprawianiu tego sportu potrzebne jest wsparcie i zrozumienie rodziny. Zdarza się więc, że dziewczyna lub żona stawia warunek: „to ostatni triatlon”. Jednak można wypracować rozwiązanie kompromisowe. Marcin Konieczny, 38-letni ojciec dwójki dzieci, pedałuje w piwnicy, gdy pozostali członkowie rodziny oglądają „M jak miłość”. Kiedy biega, stara się namówić córkę, by towarzyszyła mu, jadąc na rowerze.

Ćwiczą ojcowie pięciorga dzieci i samotne matki. Urzędnicy, ekonomiści, dziennikarze. Na treningach rozładowują napięcie. W drodze można posłuchać muzyki, myśli szybują, a sprawy bieżące oddalają się z każdym przebiegniętym kilometrem. – W domu mówimy: Jak jesteś zły, masz problem – przebiegnij się. Trzy kółka i od razu poczujesz się lepiej. To działa. Endorfiny się wydzielają i człowiek czerpie przyjemność z tego, że wraca zmęczony – opowiada Renata Gawęda.

Przemysław Wojtasik, dziennikarz, zauważył, że triatlon przywraca poczucie kontroli. Nad własnym ciałem i nad życiem. Daje poczucie siły.

Renata Gawęda zapewnia: – Codzienne problemy, które mają moje koleżanki, nie robią na mnie wrażenia. Tak samo wiadomości o kataklizmach, sensacje ze świata są mi obojętne. Co jest ważne? Utrzymanie równego tempa podczas ruchu, radość z grona przyjaciół i z tego, co mamy. Nie martwię się problemami innych.

Dystans Iron to w sumie 226 km. Limit na pokonanie trasy wynosi ok. 17 godzin, podczas których zawodnik jest sam ze sobą, świadomością drogi i wszystkich napinających się rytmicznie mięśni. O czym wtedy myślą? – To nie jest czas na myślenie. Jeśli się walczy o najlepsze miejsce, najlepszy czas, egzystencja sprowadza się do najprostszych odruchów. W tyle głowy kołacze się tylko myśl, żeby nic nie pokrzyżowało planów – mówi Sidor.

Przemysław Białokozowicz ma dziś 29 lat. Na Hawajach chce się znaleźć przed ukończeniem 35. Co będzie, kiedy zrealizuje ten plan? – Przekroczę metę, popłaczę się i zastanowię, co dalej – opowiada.

Pewnego dnia Adam Gawęda, student SGH, po powrocie do domu zamiast rodziców zastał przymocowaną w przedpokoju tablicę korkową. Na niej kartkę: 6.30 – 7.30 pływanie, 18.30 – 20 bieganie. Rodzice właśnie poszli pobiegać. – To była dla mnie największa motywacja. Stwierdziłem: nie wypada, by mieli lepszą kondycję ode mnie – opowiada.

Droga Gawędów do rodzinnego triatlonu zaczęła się kilka lat wcześniej, gdy kupili książkę o bieganiu. Autor krok po kroku wyjaśniał, co się dzieje w organizmie człowieka 20-, 30- i 40-letniego. – Wspólnie z mężem doszliśmy do wniosku, że to ostatni moment, by coś ze sobą zrobić. Pomyśleliśmy o bieganiu – mówi Renata Gawęda, rocznik 61. Jogging ma tę zaletę, że nie trzeba inwestować w sprzęt. Jeśli na dodatek jest wiosna i park albo lasek blisko, łatwiej przełamać lenistwo. – To był trucht i trzy minuty marszu. Potem stopniowo coraz dłużej – do pół godziny biegu. I nas wciągnęło – opowiada Renata Gawęda. Apetyt wzrastał w miarę jedzenia: postanowili przygotować się do większej imprezy. Wystartowali w jednym z tych masowych biegów, w których wszystkim uczestnikom przyznaje się medale. Kiedy i tu łatwo poszło, zapragnęli zmierzyć się z dłuższym dystansem. Pierwszy maraton przebiegli tak, żeby tylko ukończyć. Na drugi szli, by uzyskać przyzwoity czas. W końcu ktoś z kolegów biegaczy podpowiedział, by spotkali się z profesjonalnym trenerem. Dostali do wypełnienia ankietę, w której jako cel do osiągnięcia wpisali: ukończyć triatlon. To wtedy nad ich szafką na buty w przedpokoju pojawiła się korkowa tablica.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska