Misja Zacka Kleinsassera

O tablicy upamiętniającej Oskara Schindlera pomyślał Amerykanin. Kraków jest wstrzemięźliwy w kwestii pamięci o bohaterze filmu Spielberga

Aktualizacja: 20.03.2010 08:45 Publikacja: 20.03.2010 08:00

Misja Zacka Kleinsassera

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Na czarnym gładkim tle jasne litery układają się w napis (po polsku, angielsku i hebrajsku): „Fabryka Schindlera (1939 – 1944). Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat. Oskar Schindler (1908 – 1974)”. Tablica zdobi mur gmachu przy ul. Lipowej 4 na krakowskim Zabłociu, dawnej fabryki Emalia, gdzie w czasie wojny znalazło zatrudnienie ponad tysiąc Żydów z krakowskiego getta, a teraz powstaje tam muzeum sztuki współczesnej. Wymyślił ją sobie osiem lat temu Zachary Kleinsasser, obywatel amerykański, lat 22.

Dopiął swego. Tylko że nic nie było tak, jak sobie zaplanował i wyobrażał. Tablica, dziś jedyny znak dla turystów wędrujących po Krakowie szlakiem oscarowej „Listy Schindlera”, dotarła na miejsce z ponaddwuletnim opóźnieniem, zagubiła się po drodze, przeleżała zapomniana w piwnicy kilka ulic dalej. Teraz wisi na ścianie budynku, w którym ostatecznie ulokował się oddział Muzeum Historycznego Miasta Krakowa – imienia Oskara Schindlera, ale poza nazwą z Schindlerem ma niewiele wspólnego.

[srodtytul]Zack pisze do prezydenta[/srodtytul]

Ta tablica od początku miała pecha – przyznaje Tadeusz Jakubowicz, prezes Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Krakowie. Doskonale pamięta pierwsze spotkanie z Kleinsasserem. Chłopak z plecakiem pojawił się znienacka w siedzibie gminy, w jego gabinecie. – Czeszcz, jestem Zack. Miło mi pana poznacz – przywitał się wyuczonym przed chwilą zdaniem. Proszę? – spytał zaskoczony prezes. Przez moment myślał, że ma przed sobą wariata. Był kwiecień 2000 roku, 25 stopni w cieniu, drugi dzień po święcie Pesach. Skąd miał przypuszczać, że ni stąd, ni zowąd nagle odwiedzi go uśmiechnięty po amerykańsku student, którego dotąd znał jedynie z listów i e-maili?

Pierwszy e-mail, a potem list, przyszedł wiosną 1999 r. Nie tylko do Jakubowicza – dostali go też dyrektor Fundacji Judaica, prezydent Krakowa i miejski konserwator zabytków. „Chciałbym umieścić tablicę pamiątkową na dawnej fabryce Schindlera w Krakowie. Ufunduje ją moja szkoła, Albion College, ja postaram się załatwić wszystkie potrzebne zezwolenia. Na tablicy znajdzie się nazwisko Schindlera razem z datami jego urodzenia i śmierci, nazwa fabryki i okres, w którym działała. Hasło: „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat”, jak w jerozolimskim instytucie Yad Vashem. W podpisie nazwiska fundatorów” – pisał Zachary Kleinsasser z miasteczka Cottage Grove, Minnesota, USA.

Po kilku tygodniach zaczęły spływać pierwsze odpowiedzi. Życzliwe, ale ze sporą dozą nieufności lub raczej niewiary w powodzenie pomysłu.

Ze zbiorowego zdjęcia na internetowej stronie Albion College uśmiecha się wysoki, wysportowany blondyn. W dzieciństwie jego świat ograniczał się do Cottage Grove. Końcem świata wydawało się oddalone o 3 tysiące kilometrów San Francisco. Poszatkowana na wiele krajów Europa była odległym kontynentem na kolorowej mapie, z którego w połowie ubiegłego stulecia przybyli niemiecko-szwedzcy przodkowie Zacka Kleinsassera.

Na pierwszą szkołę średnią wybrał niewielki, prywatny college w sąsiednim stanie Michigan, tuż przy granicy kanadyjskiej. Szkoła prowadziła kursy wiedzy na temat zagłady Żydów w Europie, organizowała seminaria i wykłady związane z historią Holokaustu. Tam po raz pierwszy Zack usłyszał o tragedii, która rozegrała się w jednym z krajów w środku starej Europy. Przejął się nią, tak jak tylko może się przejąć amerykański chłopak z inteligenckiej rodziny, któremu od dziecka wpajano tolerancję i szacunek dla odmienności. Postanowił pojechać do Polski. Zobaczyć na własne oczy takie miejsca jak Oświęcim i Płaszów. Porozmawiać z tymi, którzy przeżyli.

Wycieczkę (oprócz Zacka wzięło w niej udział 14 innych studentów) sfinansowała szkoła. W Krakowie spacerowali po Kazimierzu, odwiedzili obóz w Płaszowie, pojechali do obozu Auschwitz. Robili notatki, pstrykali zdjęcia, chłonąc słowa przewodnika. Zaskoczyli go swoją nieznajomością filmu „Lista Schindlera”. – Przecież nakręcił go sam Spielberg! – nie mógł uwierzyć. Zaprowadził ich na ulicę Lipową, wówczas siedzibę podupadającego zakładu Telpod produkującego sprzęt elektroniczny. – Tutaj Austriak nazwiskiem Schindler uratował od śmierci 1099 polskich Żydów, więźniów obozu w Płaszowie, zatrudniając ich jako robotników w swojej fabryce naczyń emaliowanych.

Zack patrzył na gładki mur fabryki, pod którym walały się śmieci.

– Czy dużo ludzi o tym wie? – zapytał.

– Odkąd Spielberg nakręcił swój film, chyba wszyscy w Krakowie.

Zack się zdziwił. Na budynku nic nie przypominało o Schindlerze.

Po obejrzeniu filmu w głowie Zacka zaczął dojrzewać projekt. Kiedy nadszedł czas wyboru tematów prac dyplomowych, zagadnął nauczyciela historii Geoffreya Cocksa: – Chciałbym umieścić tablicę pamiątkową na dawnej fabryce Schindlera w Krakowie.

W Albion College, jak w każdej renomowanej amerykańskiej szkole średniej, ceni się studentów kreatywnych, otwartych na nowe wyzwania. Koszty wykonania tablicy i jej transportu do Polski zdecydowała się pokryć uczelnia. Resztę – projekt i zezwolenia polskich władz – wziął na siebie Zack. Na same telefony w tej sprawie wydał ponad 200 dolarów.

Tadeusz Jakubowicz: – Pomysł z tablicą był świetny. Obawiałem się jednak, że gorzej będzie z jego wykonaniem. Nie zawsze wystarczy sam zapał. Jeszcze na tydzień przed planowaną ceremonią odsłonięcia tablicy nie byłem pewien, czy tym dzieciom udało się załatwić zezwolenia od prezydenta miasta, konserwatora zabytków, syndyka nadzorującego proces upadłości Telpodu. Okazało się, że mają wszystkie potrzebne dokumenty.

Zezwolenia Zack załatwił przez Internet. Ostateczną datę umieszczenia i odsłonięcia tablicy na murze budynku przy Lipowej ustalono na 18 maja 2001 r. Jej pomysłodawca, teraz już absolwent Albion College, razem z profesorem i kilkunastoma innymi studentami miał z tej okazji przyjechać do Krakowa po raz kolejny. Transportu tablicy, wykonanej w Stanach, podjęła się amerykańska firma FedEx, która miała przedstawicielstwo w Polsce.

[srodtytul]Dwa lata w piwnicy[/srodtytul]

Zack: – Każdy, komu opowiadałem o moim projekcie, najpierw zwracał uwagę na moje nazwisko i pytał o żydowskie korzenie. Potem się dziwił: co skłoniło chłopaka z Minnesoty, z rodziny metodystów, który jest w połowie Skandynawem, a w połowie Niemcem, do poświęcenia czasu, energii i pieniędzy na umieszczenie tablicy upamiętniającej wybawcę krakowskich Żydów, gdzieś na drugim końcu świata? Pewne odczucia są uniwersalne. Odkąd usłyszałem o Zagładzie, szczególnie zainteresowały mnie przypadki pomocy niesionej jej ofiarom. I motywacja wybawców. Co nimi kierowało? Czemu mimo wszechobecnego zła zachowywali się jak altruiści? To kwestia międzykulturowa, nic więc dziwnego, że zajął się nią akurat Amerykanin.

18 maja 2001 r. przed budynkiem przy Lipowej oprócz grupy amerykańskich studentów punktualnie zjawili się tylko prezes Jakubowicz, Jan Lieban, 77-letni krakowianin ocalony dzięki pracy w fabryce Schindlera, i dwie pary turystów z Pensylwanii, którzy trafili przypadkowo pod fabrykę, zwiedzając zabytki żydowskie w Krakowie.

Tablicy nie było. Nie dotarła na czas. Utknęła gdzieś w Polsce – może w warszawskiej siedzibie FedExu, może na trasie między Warszawą a Krakowem, a może już w Krakowie. Zaaferowany Zack rozdawał odbity na ksero tekst znajdującego się na niej napisu: – Niestety, uroczystość musimy przełożyć na jutro. Mamy kłopot z firmą przewozową. Najpierw nie dopilnowali formalności i zaraz po przyjeździe okazało się, że musimy zapłacić tysiąc dolarów podatku. Na szczęście udało się go anulować. Obiecali, że przywiozą tablicę wczoraj wieczorem. Potem przełożyli termin na dziś rano, potem na popołudnie i wreszcie na jutro rano. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że dotrzymają słowa – powtarzała za nim tłumaczka.

Tablica przyjechała pod fabrykę dopiero w sobotę, 19 maja. Na miejscu, mimo że właśnie trwał szabas, czekał prezes Jakubowicz. I dr Joachim Russek, dyrektor Fundacji Judaica.

Zack mógł wreszcie wygłosić swój tekst. Ale tablica, zamiast na mur, trafiła do drewnianego pudła i piwnic Fundacji Judaica – Centrum Kultury Żydowskiej przy ulicy Miodowej na Kazimierzu. I tam utknęła na prawie dwa lata – przez ten czas fundacja nie znalazła pracowników ani wolontariuszy, którzy mogliby przytwierdzić ją do ściany fabryki.

[srodtytul]Bo nie miał kto zawiesić[/srodtytul]

Wiosną 2002 r. do Żydów, którzy pracowali w fabryce Schindlera, władz Krakowa i dziennikarzy trafiły zaproszenia na uroczyste odsłonięcie tablicy od nowego inwestora w budynku przy Lipowej – firmy KCI SA, która powołała Fundację im. Oskara Schindlera i przejęła od syndyka znajdującego się w upadłości Telpodu budynek dawnej fabryki.

– Widząc spore zainteresowanie tym miejscem ze strony zagranicznych turystów, którzy całymi autokarami przyjeżdżają na Lipową, postanowiliśmy ufundować pamiątkową tablicę – wspomina Grzegorz Hajdarowicz, właściciel firmy Gremi, której spółką zależną jest dziś KCI. – Zdziwiłem się, kiedy się okazało, że ona już istnieje.

Przewiezienie tablicy z ul. Meiselsa na Miodową, wynajęcie kamieniarza i trzech osób do przytwierdzenia jej na ścianie budynku zajęło niecałe dwa tygodnie. Koszty operacji, zorganizowanej przez KCI, pokryła Gmina Wyznaniowa Żydowska w Krakowie. Na uroczystości Albion College reprezentowała absolwentka tej szkoły Ginanne Brownell – redaktor brytyjskiej edycji „Newsweeka”, która przypadkiem nawiązała kontakt z nowym właścicielem dawnej fabryki Emalia.

– Dopiero dzięki Ginanne dowiedzieliśmy się, że grupa inwestorów planuje renowację Zabłocia i powołanie w dawnej fabryce Schindlera fundacji jego imienia – pisał wówczas w e-mailu do polskich dziennikarzy dr Geoff Cocks. – Nie chcę nikogo posądzać o złą wolę, ale doprawdy nie rozumiem, dlaczego do tego czasu tablica leżała w Centrum Kultury Żydowskiej, zamiast wisieć na ścianie fabryki, zwłaszcza że zapowiedzieliśmy sfinansowanie jej montażu. Być może zawinił brak porozumienia między poszczególnymi instytucjami. Najważniejsze jednak, że tablica wreszcie znalazła się tam, gdzie jej miejsce, i spełnia swoją rolę.

– Ja też nie rozumiem – przyznaje dziś prezes Tadeusz Jakubowicz. – Od początku byłem pod wrażeniem zapału tych Amerykanów. Ich plan wydawał się mrzonką, nie do wykonania w zderzeniu z polską biurokracją, tym bardziej dla kogoś, kto nie zna naszego języka. A jednak się im udało. A potem – już na miejscu – wyszło, jak wyszło. Szkoda.

Być może dlatego, że Oskar Schindler – to tajemnica poliszynela – nie ma dobrej prasy w Krakowie. Nawet w oficjalnych dokumentach nie mówi się o „fabryce Schindlera”, tylko o „fabryce Emalia”. Bo – jak można usłyszeć wśród mieszkańców – po pierwsze to Niemiec. Po drugie nie wiadomo, czy naprawdę z niego taki święty i bohater, jak napisał w swojej książce Thomas Keneally. Z pamiętników jego żony wynika, że był hulaką, miał mnóstwo kochanek i trwonił pieniądze na prawo i lewo. A Żydów zatrudniał w swej fabryce nie po to, by ich ocalić, tylko dlatego, że płacili mu za to całym swym majątkiem, a uratował ich około tysiąca właściwie przypadkiem, bo tylko ewakuowanie fabryki do Czech pozwalało mu uciec przed poborem do wojska i frontem wschodnim. Pewnie nawet nie miał wpływu na ostateczny kształt listy. Co z tego, że świadkowie, czyli ocaleni – wśród których jest m.in. znany fotografik Ryszard Horowitz i jego siostra – mówią zupełnie co innego. Sondaże przeprowadzane na zlecenie miasta pokazują też, że 80 proc. mieszkańców Krakowa nigdy nie było na Zabłociu.

– A ja uważam, że właśnie fakt, iż Schindler nie był jednowymiarową postacią, ale człowiekiem o barwnym życiorysie, działałby jak dodatkowy magnes na turystów – mówi Grzegorz Hajdarowicz. – Poza tym to niesamowite, że w polskim mieście wielu Żydów uratował od śmierci Austriak. Potem amerykański Żyd nakręcił o tym film. Film oglądał cały świat, w tym Amerykanin o skandynawsko-niemieckich korzeniach, który ufundował tablicę pamięci Austriaka.

[srodtytul]

Miasto buduje muzeum[/srodtytul]

Firma KCI miała ambitne plany. Centrum muzealno-rozrywkowe w fabryce, sala koncertowa, galerie, kawiarnia, razem z przebudową istniejącego układu komunikacyjnego w ramach rewitalizacji zaniedbanego Zabłocia. Zostały na papierze. Wiosną 2004 r. miasto przejęło od KCI kompleks budynków przy Lipowej. Potem przez kilka kolejnych lat w Krakowie ścierały się dwie koncepcje dalszych losów fabryki. Radni miejscy chcieli, żeby było w niej więcej Schindlera i ocalonych, z kolei prezydent Jacek Majchrowski był orędownikiem Muzeum Sztuki Współczesnej, dopuszczając jednocześnie stworzenie obok Muzeum Miejsca. Ostatecznie wygrała druga opcja. Najwięcej na Lipowej będzie więc teraz sztuki współczesnej – w muzeum powstającym właśnie na terenie adaptowanych hal fabryki. Mniej – pamięci o pracownikach Emalii z czasów wojny. A najmniej samego Oskara Schindlera.

– Mimo wszystko uważam naszą przygodę z fabryką Schindlera za sukces – twierdzi Hajdarowicz. – Udało się nam zwrócić uwagę władz miasta na to miejsce i w tej chwili powstaje tam Muzeum Sztuki Współczesnej, a nie apartamentowce. W międzyczasie zrobiliśmy kilka ciekawych rzeczy – gościliśmy Galerię Bezdomną, kuratorów z z Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jednak samodzielnie, bez dotacji, nie byliśmy w stanie zrealizować naszych planów, to byłyby gigantyczne koszty. Chcieliśmy za drobne kwoty odstąpić młodym artystom część przestrzeni fabryki i urządzić tam uliczkę artystów. Poza osobami, które pod pozorem działalności artystycznej planowały otworzyć tam klub, nikt się nie zgłaszał – dodaje.

[srodtytul]Bez Sali Sprawiedliwych[/srodtytul]

Mało brakowało, a po remoncie budynku, tuż przed jego adaptacją na oddział Muzeum Historycznego, tablica Zacka Kleinsassera znów by zniknęła z muru przy Lipowej. Tyle że tuż przed remontem Tadeusz Jakubowicz zadeklarował, że osobiście dopilnuje u władz miasta, by pojawiła się z powrotem. I dotrzymał słowa. – To było moje prywatne zobowiązanie wobec fundatorów – mówi. – Nie mogło być tak, żeby znów zaczęła obrastać kurzem w jakiejś piwnicy. I tak za dużo było z nią niepotrzebnego zamieszania.

Na razie w dawnych halach fabrycznych przy Lipowej są wykopy i pustki. Przed przyjazdem schindlerowców, którzy z inicjatywy profesora Aleksandra Skotnickiego, krakowskiego hematologa, autora książki „Oskar Schindler w oczach uratowanych przez siebie krakowskich Żydów”, odwiedzili miasto w połowie marca 2008 r., z okazji rocznicy likwidacji krakowskiego getta, władze miasta posprzątały śmietnik przed odrapanym wejściem.

Nowo otwarty oddział Muzeum Historycznego dopiero gromadzi eksponaty na stałą ekspozycję, pokazującą życie codzienne w Krakowie przed II wojną światową i w czasach okupacji. Zabraknie w nim – postulowanej przez krakowskich radnych i samych ocalonych – Sali Sprawiedliwych, poświęconej 6 tys. Polaków odznaczonych medalami Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Zack Kleinsasser na zakończenie college'u napisał pracę dyplomową o ludziach, którzy ratowali Żydów w czasie wojny. Jest prawnikiem, pracuje w Stanach. Do historii z tablicą Schindlera woli nie wracać, bo – jak przyznaje – do dziś czuje pewien żal.

[i]Wyjaśnienie

Autorką zdjęcia medalu z zawodów triathlonowych opublikowanego przy reportażu „Żelazny człowiek marzy o Hawajach” („Rz”, 13.03) jest Katarzyna Lipiec-Sidor.[/i]

Na czarnym gładkim tle jasne litery układają się w napis (po polsku, angielsku i hebrajsku): „Fabryka Schindlera (1939 – 1944). Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat. Oskar Schindler (1908 – 1974)”. Tablica zdobi mur gmachu przy ul. Lipowej 4 na krakowskim Zabłociu, dawnej fabryki Emalia, gdzie w czasie wojny znalazło zatrudnienie ponad tysiąc Żydów z krakowskiego getta, a teraz powstaje tam muzeum sztuki współczesnej. Wymyślił ją sobie osiem lat temu Zachary Kleinsasser, obywatel amerykański, lat 22.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą