We wstępie do budżetu Warszawy na 2013 rok, uchwalonego przez radnych w dniu – nomen omen – 13 grudnia 2012 roku znalazło się bardzo znamienne zdanie: „Raport audytora wewnętrznego urzędu miasta z września br. – stwierdzają radni – wskazuje na kolejne ryzyka budżetowe z tytułu innych odszkodowań, tj. zmian planów zagospodarowania przestrzennego sięgające kwoty 17 mld zł. W kontekście utrzymywania się ograniczonych możliwości dochodowych, problem wypłaty odszkodowań stanowi nadmierne obciążenie finansowe dla Miasta – roszczenia z tych tytułów przekraczają możliwości ich finansowania ze środków budżetowych Warszawy".
O co chodzi? Dlaczego mieszkańcy Warszawy nie dowiedzieli się z żadnych mediów, że istnieje poważne ryzyko bankructwa miasta, przed którym przestrzegają radni w ważnym, oficjalnym dokumencie?
Chodzi o to, że w świetle obowiązujących przepisów samorządy muszą wykupić od właścicieli tereny przeznaczone na drogi publiczne. A według danych opublikowanych przez Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej do tej pory w uchwalonych przez gminy planach miejscowych tereny zabudowy mieszkaniowej są tak duże, że mogłoby tam zamieszkać 77 mln ludzi. Natomiast na terenach objętych gminnymi studiami uwarunkowań mogłoby zamieszkać 316 mln ludzi. Przy obecnym tempie inwestycji zabudowa tych pierwszych terenów potrwa 900 lat, a tych drugich – 3300 lat. Dotyczy to również Warszawy.
Zatem najpierw uchwala się plany zabudowy na 4000 lat do przodu, z obowiązkiem wykupu terenów pod drogi, które być może powstaną za setki i tysiące lat, a potem trzeba ponosić konsekwencje tej urbanistycznej głupoty w postaci miliardowych odszkodowań. Dochody Warszawy w 2013 roku zostały zaplanowane na prawie 13 mld złotych, ale będą mniejsze, ponieważ budżet oparto na księżycowych założeniach: wzrostu gospodarczego o 2,9 proc., wzrostu płac o prawie 6 proc. i wzrostu zatrudnienia o 0,6 proc., gdy tymczasem wiadomo, że będzie stagnacja lub recesja. Zatem zobowiązania finansowe Warszawy z tytułu przymusowego wykupu gruntów pod drogi wynoszą prawie 150 procent rocznych dochodów. Na razie skala pozwów o odszkodowania sięga kilkuset milionów, ale gdy ta wiedza stanie się powszechna, można się spodziewać fali roszczeń na miliardowe kwoty. Podobnie będzie w innych miastach i w wielu gminach. Te rosnące masowo roszczenia nałożą się na podwójnie trudny okres dla miast. Po pierwsze wiele z nich jest bardzo zadłużonych ze względu na realizowane w minionych latach poważne programy inwestycyjne, współfinansowane ze środków unijnych. Po drugie, nachodzi okres kilkuletniej stagnacji, w którym dochody miast mogą nawet nominalnie spadać, więc będą musiały ograniczać inwestycje i zatrudnienie w oświacie i administracji. Potężna skala pozwów od odszkodowania za wykup gruntów może pogrążyć wiele ośrodków, które i tak już mają kłopoty finansowe.
Zapewne pojawią się próby zmiany prawa, tak żeby uniknąć płacenia odszkodowań. Nie jestem prawnikiem, ale rozumiem, że jeżeli stan prawny obowiązujący w momencie uchwalania planu zagospodarowania przestrzennego dawał prawo do odszkodowania, to jest to prawo nabyte i nie można go później odebrać. Ot, znajomi mieszkający na przedmieściach Warszawy zbudowali domek szeregowy i postawili płot w linii z istniejącymi płotami. Ale zapomnieli wystąpić o zgodę na budowę płotu. Po kilku latach zmieniły się przepisy, teraz wystarczyło już tylko zgłoszenie, że płot został zbudowany. Więc zgłosili. A urzędnik napisał, że ponieważ stan prawny w momencie rozpoczęcia budowy płotu był inny, to płot trzeba rozebrać. Po rocznej wymianie korespondencji znajomi sami rozebrali i postawili ten sam płot od nowa, tracąc 8 tysięcy złotych. Domyślam się, że urzędnik był bardzo zadowolony z dobrze spełnionego obowiązku.