Mniejsza, co misje dają krajom, do których je kierujemy – ważne, czy cokolwiek dają nam. Z geopolitycznego punktu widzenia Afganistan ani nas parzy, ani ziębi, jego los jest nieistotny dla interesów i bezpieczeństwa Polski. Między bajki można włożyć opowieści, jakoby istniało jakiekolwiek zagrożenie atakiem terrorystycznym, który zostałby przygotowany na jego terytorium. Gdyby kiedykolwiek doszło do zamachu, przyczyną byłaby właśnie nasza interwencja, w żaden zaś sposób interwencja nie uprzedziła uderzenia.
1
Polski kontyngent zmienił charakter z bojowego na szkoleniowy, podobnie jak reszta zaangażowanych pod Hindukuszem sił NATO. Tak jak one, opuścimy Afganistan do końca przyszłego roku. Misja będzie trwała osiem lat, a jeśli liczyć niewielką grupę żołnierzy, którą wysłaliśmy już w 2002 r. – 12 lat, czyli ponaddwukrotnie dłużej niż druga wojna światowa.
Na swojej stronie internetowej MON umieścił zdjęcia i krótkie notki biograficzne 37 poległych w Afganistanie polskich żołnierzy. Można popatrzeć na ich twarze, przeczytać o osieroconych dzieciach. Ostatni z nich zginął dwa dni przed Wigilią. Zabici to najwyższa cena, jaką zapłaciliśmy za wojnę. Pomińmy chwilowo pieniądze, choć i te są przecież niemałe.
Jest jeszcze inny koszt – reputacja. Wskutek interwencji po raz pierwszy polscy żołnierze są sądzeni za popełnienie zbrodni wojennej, zamordowanie cywilów, w tym ciężarnej kobiety i dzieci. Trzech zostało uniewinnionych, ale czterech raz jeszcze staje na sali rozpraw z tymi samymi zarzutami. Ostrzał wioski Nangar Khel i śmierć ośmiorga jej mieszkańców jest hańbą dla polskiego munduru, jeśli sąd uzna winę oskarżonych, a przynajmniej ciemną plamę na misji, jeśli dojdzie do wniosku, że masakra nie była jednak zamierzona.
2
Rodzi się pytanie, czy ewentualne korzyści geopolityczne warte były tej ceny. Na szczęście poza niejasną groźbą ataku terrorystycznego nikt nie wmawiał opinii publicznej, że Afganistan ma kapitalne znaczenie dla Polski i po prostu musimy tam walczyć. Interwencja wiązała się z naszym bezpieczeństwem pośrednio, podobnie jak w wypadku Iraku. Jako członek NATO weszliśmy do wojny, pomagając naszym amerykańskim sojusznikom w nadziei, że oni pomogą nam w razie wrogiej inwazji. Stało się tak, choć nie obowiązywał w tym wypadku artykuł 5 traktatu waszyngtońskiego mówiący o takiej pomocy. Słowem – okazaliśmy dobrą wolę.