Wszystko robiliśmy odruchowo i w głowie odhaczaliśmy kolejne punkty. Człowiek, który był największym zagrożeniem, leżał martwy przy łóżku. „Jedynka" pilnował kobiet i dzieci. Razem z kumplem z zespołu wyczyściliśmy biuro i łazienkę, podczas gdy reszta SEALsów zajmowała się pokojami po drugiej stronie korytarza.
Wychodząc z sypialni, minąłem Walta.
– Z tamtej strony czysto – poinformował mnie.
– Z tej też.
„Jedynka" wyprowadził kobiety i dzieci z sypialni na balkon, żeby nie panikowały, a gdy dołączył do nas Tom, nasza praca była zakończona.
– Drugie piętro zabezpieczone — usłyszałem jego głos w sieci radiowej oddziału.
Na łóżku w sypialni bin Ladena wciąż leżała najmłodsza kobieta. Krzyczała histerycznie, trzymając się za łydkę.
Walt stał obok ciała. Było ciemno – w dzielnicy nie usunięto jeszcze awarii prądu – i nie widzieliśmy dokładnie twarzy mężczyzny. Podniosłem rękę, by włączyć latarkę przymocowaną do bocznych szyn na hełmie. Zabezpieczyliśmy nasz cel, a ponieważ wszystkie okna były zasłonięte, nikt nie widział nas z zewnątrz i nie musieliśmy się martwić światłem.
Nasz chłoptaś
Przynajmniej jeden pocisk zmasakrował mężczyźnie twarz, zalewając ją krwią. Strzał w głowę roztrzaskał prawą stronę czaszki, a kilka kolejnych rozszarpało pierś. Leżał w rozrastającej się kałuży krwi. Gdy kucnąłem, by lepiej mu się przyjrzeć, dołączył do mnie Tom.
– To chyba nasz chłoptaś – stwierdził.
Nie chciał wymawiać przez radio nazwiska bin Ladena, bo wieści w mgnieniu oka dotarłyby do stolicy. Wiedzieliśmy, że prezydent Obama słucha, i woleliśmy się nie pomylić.
Przeprowadziłem w głowie krótkie podsumowanie:
Mężczyzna był wysoki, na oko miał jakieś sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu.
Na drugim piętrze nie mieszkał żaden inny osobnik płci męskiej.
Dwaj kurierzy znajdowali się dokładnie tam, gdzie przewidywali analitycy z CIA.
Im dłużej wpatrywałem się w zmasakrowaną twarz, tym częściej mój wzrok przesuwał się w stronę nosa, który nie ucierpiał od strzałów. Wyciągnąłem z kieszeni ściągawkę z planem misji i otworzyłem ją na stronie ze zdjęciami. Długi, szczupły nos pasował. Brodę ofiara miała kruczoczarną, choć spodziewałem się, że będzie częściowo siwa.
– Zajmiemy się tym z Waltem – rzuciłem do Toma.
– Przyjąłem.
Założyłem nitrylowe rękawiczki i wyciągnąłem aparat, by zrobić zdjęcia, a Walt przygotował się do pobrania próbek DNA.
Will, gość, który znał arabski, opatrywał na łóżku nogę płaczącej kobiety. Dowiedzieliśmy się później, że była to Amal al-Fatah, piąta żona bin Ladena. Nie pamiętam, w którym momencie akcji oberwała, ale rana była niewielka, pewnie od rykoszetu albo odłamka.
– Słuchajcie, na pierwszym piętrze mamy sporo materiałów SSE – odezwał się ktoś w sieci oddziału. – Będziemy tu potrzebować pomocy.
Tom ruszył do wyjścia. Słyszałem, jak zgłasza przez radio:
– Prawdopodobnie, powtarzam, prawdopodobnie mamy cel na drugim piętrze.
Walt wygrzebał ze sprzętu rurkę CamelBaka1 (pojemnik z wodą – red.) i spryskał mężczyźnie twarz wodą.
Zacząłem ścierać krew, używając do tego celu koca z łóżka. Z każdym pociągnięciem twarz zabitego stawała się coraz bardziej znajoma, choć zaskoczyło mnie, jak młodo wyglądał. Brodę miał ciemną, może ją farbował? Nie potrafiłem przestać myśleć o tym, jak bardzo różnił się od moich wyobrażeń sprzed misji.
Dziwnie się czułem, patrząc na tego człowieka. To on był powodem wojny, którą toczyliśmy od dekady. Nie mieściło mi się w głowie, że wycieram krew z ciała najbardziej poszukiwanego terrorysty na świecie, by zrobić mu zdjęcie. Teraz musiałem skupić się na zadaniu. Potrzebowaliśmy fotografii wysokiej jakości; istniała spora szansa, że będzie je oglądać mnóstwo ludzi i nie chciałem spartolić sprawy.
Odrzuciłem na bok koc i podniosłem aparat, którym przez kilka ostatnich lat zrobiłem setki zdjęć. Wszyscy byliśmy w tym całkiem nieźli — od lat bawiliśmy się w CSI: Kryminalne zagadki Afganistanu.
Zacząłem od ujęć całego ciała. Następnie kucnąłem, by skupić się na twarzy. Trzymając za brodę, obróciłem głowę w prawo, a potem w lewo i zrobiłem kilka zdjęć z profilu. Bardzo chciałem skupić się na nosie. Ponieważ broda była taka ciemna, to właśnie zdjęcia z profilu wydawały mi się najbardziej wyraziste.
– Możesz potrzymać mu powiekę dobrego oka? – poprosiłem Walta.
Walt uniósł mężczyźnie powiekę, ukazując brązowe, pozbawione życia oko, a ja zrobiłem zdjęcie w dużym powiększeniu. Podczas gdy ja zajmowałem się aparatem, Will pilnował kobiet i dzieci na balkonie. Piętro niżej moi koledzy zbierali dowody w postaci komputerów, nośników pamięci, laptopów i filmów. Na zewnątrz Ali, tłumacz z CIA, zajmował się gapiami razem z zespołem zabezpieczającym teren. (...)
Kontynuowałem robienie zdjęć, a Walt pobierał próbki. Zamoczył bawełniany wacik we krwi bin Ladena. Drugi włożył mu do ust, żeby zdobyć próbkę śliny. W końcu wyciągnął sprężynową strzykawkę, którą dostaliśmy od CIA do pobrania szpiku kostnego z kości udowej. Walt próbował wbić ją kilka razy w udo bin Ladena, ale igła nie wyskakiwała.
– Trzymaj. – Podałem mu swoją strzykawkę. – Spróbuj tej.
Uderzył nią mocno w miękką część uda bin Ladena, ale też nie zadziałała.
– Pierdolić to – syknął Walt i rzucił obie strzykawki w kąt.
Ku chwale Boga i ojczyzny
Właśnie kończyłem robić drugą serię zdjęć. Każdą próbkę pobieraliśmy dwukrotnie, żeby mieć dwa identyczne zestawy. Walt schował jeden do kieszeni spodni, a drugi przekazał SEALsowi z Chalk Two – nawet gdyby jedna z maszyn została zestrzelona podczas lotu powrotnego do Dżalalabadu, drugi zestaw próbek dotarłby bezpiecznie do bazy. Musieliśmy mieć dowód dla Pakistanu i reszty świata, że dopadliśmy bin Ladena.
Na balkonie Will próbował wyciągnąć od kobiet informację, kto leży na podłodze.
Amal, żona bin Ladena, która dostała w kostkę, histeryzowała i nie dało się z nią rozmawiać. Kiedy jednak pracowałem, słyszałem dolatujące z łóżka nade mną kwilenie drugiej kobiety. Choć oczy miała napuchnięte, starała się surowym wzrokiem patrzeć Willowi prosto w twarz, gdy ten raz po raz pytał ją, kim jest martwy facet.
– Jak on się nazywa?
– Szejk – odparła kobieta.
– Jaki szejk? – nie odpuszczał Will. Nie chciał naprowadzać ją na żadną odpowiedź i zadawał tylko ogólne pytania.
Kobieta podawała mu jednak jakieś pseudonimy, więc wyszedł na balkon. Dzieci siedziały cicho przy ścianie. Will kucnął i zapytał jedną z dziewczynek:
– Kim jest ten człowiek?
Dziewczynka nie umiała kłamać.
– Osama bin Laden.
– Jesteś pewna? – zapytał jeszcze raz, uśmiechając się do niej.
– Tak.
– Rozumiem. Dziękuję.
Wrócił do sypialni, złapał jedną z żon i potrząsnął nią mocno.
– Przestań mnie wkurwiać! – wycedził ostrzejszym tonem niż wcześniej. – Kto to jest?
Kobieta wybuchła płaczem. Przestraszona, straciła całą wolę walki.
– Osama – wyznała w końcu.
– Jaki Osama? – drążył Will, ściskając ją za ramiona.
– Osama bin Laden.
Wypchnął ją na zewnątrz, do dzieci, po czym wszedł z powrotem do sypialni.
– Hej, chłopaki, mamy podwójne potwierdzenie – rzucił. – Potwierdziłem tożsamość z dziewczynką i ze starą. Obie mówią to samo.
Po chwili zjawili się Jay i Tom. Ten drugi stanął nad ciałem.
– Will wydobył od kobiety i dziecka zeznanie, że ten mężczyzna to UBL.
Klęcząc obok głowy, chwyciłem za brodę i znów obróciłem ją na lewo i prawo, żeby Tom mógł zrobić zdjęcia profilów. Miałem przy sobie kartę SSE, więc podetknąłem ją Jayowi pod nos, a on porównał twarz zabitego z prawdziwym bin Ladenem i symulacjami CIA.
– Tak, wygląd się zgadza – przyznał i natychmiast wyszedł z sypialni, żeby przekazać wieści dalej. Reszta z nas wróciła do pracy. Jay połączył się na zewnątrz przez radio satelitarne z admirałem McRavenem, który wciąż był w Dżalalabadzie i na bieżąco informował Biały Dom o rozwoju sytuacji.
– Ku chwale Boga i ojczyzny, podaję hasło „Geronimo" – powiedział Jay. – Geronimo EKIA, wróg zabity w akcji.
W sieci oddziału słyszałem komunikaty chłopaków z pierwszego piętra. Potrzebowali pomocy przy gromadzeniu materiałów wywiadowczych w pomieszczeniach z elektroniką. To właśnie na pierwszym piętrze bin Laden zorganizował swoje prowizoryczne biuro, w którym trzymał komputery i nagrywał oświadczenia wideo.
Pomieszczenia biurowe były uporządkowane i dobrze zorganizowane. Wszystko miało swoje miejsce — każda płyta CD, DVD czy karta pamięci. SEALsi skupili się na gromadzeniu mediów elektronicznych: dyktafonów, kart pamięci, pendrive'ów i komputerów. CIA szkoliła nas w zakresie sprzętu, jakiego najprawdopodobniej używał bin Laden. Na szkoleniu agenci pokazali nam nawet model dyktafonu, za którym powinniśmy się rozglądać. Okazało się, że SEALsi z pierwszego piętra znaleźli dyktafon, który wyglądał dokładnie tak samo. Po raz kolejny byłem pod ogromnym wrażeniem pracy wywiadu i żałowałem, że nie uwierzyłem Jen, gdy mówiła o stu procentach.
Kiedy już pobraliśmy próbki DNA i zrobiliśmy zdjęcia, Walt i inny SEALs złapali bin Ladena za nogi, żeby wynieść go z sypialni. Pomimo wszechobecnego zamieszania i krzątaniny, doskonale zapamiętałem, jak ciągnęli jego ciało po schodach.
Nawet nie chwycił za broń
Zostałem na drugim piętrze, żeby poszukać materiałów wrażliwych. W biurze nie było nic użytecznego. Chwyciłem tylko plik jakichś papierów – prawdopodobnie o zawartości religijnej – i kilka kaset magnetofonowych, po czym wrzuciłem to do zwijanego worka z siatki. Szybka inspekcja łazienki wyłożonej zielonymi kafelkami nie przyniosła rezultatów. Znalazłem tylko pudełko po farbie do włosów Just For Men, której bin Laden musiał używać do farbowania brody. Nic dziwnego, że wyglądał tak młodo, kiedy go znaleźliśmy.
Otworzyłem wolno stojącą, niespełna dwumetrową szafę na ścianie między łazienką a biurem, wyposażoną w dwoje drzwi. W środku znajdowało się kilka kompletów ubrań – długie koszule, workowate spodnie i kamizelki popularne w tym regionie.
Zaskoczyło mnie, jak schludnie wszystko było poukładane – koszulki w kostkę, a wieszaki rozstawione w równej odległości. Choć w innych częściach rezydencji równie dobrze mogliby mieszkać ludzie opętani patologicznym zbieractwem, szafa bin Ladena przeszłaby pomyślnie inspekcję w obozie dla rekrutów korpusu piechoty morskiej. To właściwie mogłaby być moja szafa, pomyślałem.
Chwyciłem parę koszul i kamizelkę, żeby wepchnąć je do worka. Skupialiśmy się na zbieraniu elektroniki, ale na drugim piętrze i tak nie mogłem liczyć na zbyt bogaty łup, więc doszedłem do wniosku, że lepiej wziąć cokolwiek. Otworzyłem szuflady na dnie szafy i przetrząsnąłem je szybko. Znów nic. Wyglądało na to, że tu bin Laden tylko spał.
Wychodząc z sypialni, zauważyłem półkę nad drzwiami – dokładnie w miejscu, gdzie zastaliśmy bin Ladena po wejściu na drugie piętro. Sięgnąłem w górę ręką i namacałem dwie sztuki broni, karabinek AK i pistolet Makarowa w kaburze. Sprawdziłem magazynki i komory, okazało się jednak, że obie bronie są puste.
Osama bin Laden nie przygotował się do obrony. Nie zamierzał z nami walczyć. Przez lata przekonywał swoich zwolenników, żeby nosili samobójcze kamizelki i wlatywali samolotami w budynki pełne cywili, a dziś nawet nie chwycił za broń. Podczas naszych zmian regularnie spotykaliśmy się z takim zachowaniem. Im wyżej ktoś stał w łańcuchu dowodzenia, tym większą okazywał się ciotą. Przywódcy nie mieli woli walki – to młodzi, podatni na wpływy fanatycy obwieszali się ładunkami wybuchowymi i przeprowadzali samobójcze ataki...
—współpraca Kevin Maurer
Fragment książki „Niełatwy dzień", która ukaże się po polsku 16 stycznia 2013 r. nakładem Wydawnictwa Literackiego. Autor, kryjący się pod pseudonimem Mark Owen, to żołnierz amerykańskich sił specjalnych Navy Seals, który 2 maja 2011 r. brał udział w akcji, podczas której zastrzelony został Osama Bin Laden. Przełożył Łukasz Małecki. Wybór, skróty i śródtytuły od redakcji „Rz"