Niełatwy dzień

Relacja komandosa, który brał udział w akcji wyeliminowania Osamy bin Ladena

Publikacja: 12.01.2013 00:01

Targanie za grzywę martwego lwa: w kilka godzin po akcji komandosów zaniedbany budynek pod Abbottaba

Targanie za grzywę martwego lwa: w kilka godzin po akcji komandosów zaniedbany budynek pod Abbottabadem wypełnili gapie

Foto: AFP

Red

Ahmed al Kuwaiti – jeden z najbardziej zaufanych kurierów bin Ladena – mieszkał w domku ze swoją rodziną. Spodziewaliśmy się w środku przynajmniej jednej żony i kilkorga dzieci. Z uwagi na te ostatnie sądziliśmy, że budynek nie jest zaminowany (...)

Zapach oleju opałowego

Przyklęknąwszy z prawej strony drzwi, zdarłem taśmę zabezpieczającą z klejącej strony ładunku. Zawsze kucałem, gdy zakładałem ładunek, bo w Iraku wielokrotnie strzelano do mnie przez drzwi. Bojownicy lubili celować w środek, sądząc, że właśnie tam stoi człowiek.

Trzeci chłopak z mojego zespołu wbiegł na podwórze. Jego zadanie polegało na zabezpieczeniu schodów prowadzących na dach domku dla gości, które znajdowały się naprzeciw drzwi. W chwili gdy zaczął się po nich wspinać, ktoś otworzył ogień z kbk AK, rozbijając okienko. Pociski minęły go o włos.

Odtoczyłem się, gdy kolejne kule zaświszczały centymetry nad moją głową. Pierwsze strzały potrafią człowieka kurewsko przerazić. Czułem, jak szkło posypało mi się na ramiona.

Karabin bez tłumika, pomyślałem.

Zwykle łatwo było się zorientować, kto strzela, bo my używaliśmy tłumików. Strzały z niewyciszonej broni oznaczały ogień nieprzyjaciela. Ktoś w środku miał karabin i celując na wysokości piersi, puścił na oślep serię. Musiał się czuć jak zwierzę w klatce; nie miał dokąd uciec i wiedział, że po niego idziemy.

Will, który krył drzwi z lewej, natychmiast odpowiedział ogniem. Kiedy się odwróciłem, żeby go wspomóc, poczułem palący ból lewego ramienia, zranionego szkłem lub odłamkiem. Nasze kule podziurawiły metalowe drzwi.

Po odtoczeniu się z pola ostrzału wstałem i podszedłem do okna kilka kroków dalej na tej samej ścianie.

– Ahmedzie al-Kuwaiti! – krzyknął Will. – Ahmedzie al-Kuwaiti, wyjdź na zewnątrz!

Roztrzaskałem lufą szybę i strzeliłem w stronę prawdopodobnej pozycji przeciwnika.

Will wywoływał al-Kuwaitiego, ale bez skutku. Ponieważ nie mieliśmy czasu do stracenia, wróciłem do ładunku, który wciąż wisiał na drzwiach. Żeby wejść do środka, musieliśmy go odpalić – nie było innego wyjścia. Uważałem, by się za bardzo nie wychylać.

Planowaliśmy, że po wysadzeniu drzwi wrzucę do środka granat. Ahmed al-Kuwaiti udowodnił już, że nie podda się bez walki, a ja nie miałem zamiaru ryzykować.

Właśnie przyczepiałem detonator do ładunku, gdy ktoś zaczął odsuwać zamek w drzwiach. Will też to usłyszał i obaj natychmiast zaczęliśmy się cofać. Nie mieliśmy pojęcia, kto się czai po drugiej stronie ani co zamierza. Czy napastnik uchyli tylko drzwi, żeby rzucić granat? A może wystawi lufę kałasznikowa i zacznie strzelać na oślep?

Rozejrzałem się szybko – żadnej kryjówki. Podwórze było zagracone śmieciami i narzędziami ogrodniczymi. Musieliśmy dalej się cofać, unikając drzwi i okien.

Drzwi domku dla gości otworzyły się powoli, a ja usłyszałem kobiecy głos. To jeszcze nie oznaczało, że jesteśmy bezpieczni. Jeśli nieznajoma miała na sobie samobójczą kamizelkę z ładunkiem wybuchowym, byliśmy trupami. Szturmowaliśmy rezydencję, w której mieszkali poplecznicy bin Ladena. Pierwsze strzały już padły, co oznaczało, że są gotowi bronić przywódcy.

Przez pot spływający mi po twarzy i podmuch wirnika sypiący w oczy żwirem zobaczyłem postać kobiety w zielonym blasku noktowizora. Kiedy zauważyłem, że trzyma coś w rękach, mój palec automatycznie wywarł nacisk na spust. Na jej głowie tańczyły kropki laserów. Zginęłaby w ułamku sekundy, gdyby się okazało, że trzyma bombę.

Dopiero kiedy szerzej otworzyła drzwi, zorientowałem się, że zawiniątko było tak naprawdę dzieckiem. Żona al Kuwaitiego, Mariam, wyszła przed domek z niemowlęciem przyciśniętym do piersi. Obok jej nóg przemknęło po chwili troje starszych dzieci.

– Chodź tutaj! – zawołał do niej Will po arabsku.

Nie spuszczałem ich z celownika, kiedy zbliżali się w naszą stronę.

– Nie żyje – wołała Mariam po arabsku. – Zastrzeliliście go, nie żyje. Zabiliście go.

Will przeszukał ją szybko.

– Słuchaj, ona twierdzi, że jej mąż nie żyje – przetłumaczył mi jej słowa.

Kucnąłem po prawej stronie drzwi i pchnąłem je mocno.

W drzwiach sypialni leżały stopy. W żaden sposób nie mogliśmy sprawdzić, czy facet jeszcze oddycha, a ja nie chciałem ryzykować. Will ścisnął mnie za ramię, by dać mi do zrozumienia, że jest gotów, i razem weszliśmy do korytarza. Przytknąłem kolbę karabinu do ramienia i strzeliłem kilka razy do ciała, na wszelki wypadek.

Dom śmierdział olejem opałowym. Przestępując nad ciałem al-Kuwaitiego, zobaczyłem pistolet i karabinek AK na podłodze tuż przy drzwiach. Odkopnąwszy je na bok, skupiłem się na czyszczeniu pomieszczenia. Pośrodku stało duże łóżko, a mniejsze, pewnie dla dzieci, wzdłuż ścian. Cała rodzina spała w tym samym pokoju. (...)

Mężczyzna w podkoszulku

Przejście było dość ciasne, szczególnie dla gości w pełnym sprzęcie operacyjnym. Nic nie widziałem za naszym zwiadowcą, bo wyżej schody zwężały się jeszcze bardziej.

Byliśmy nie dalej niż pięć kroków od ich szczytu, kiedy usłyszałem wyciszone strzały:

Pach. Pach.

„Jedynka" ujrzał mężczyznę, który wyglądał zza drzwi jakieś trzy metry dalej. Ze swojej pozycji nie widziałem, czy trafił, ale nieznajomy zniknął w ciemnym pokoju.

Wspiąwszy się na podest, ostrożnie podeszliśmy do drzwi. Nasza akcja nie przypominała scen rodem z filmów akcji; nie wparowaliśmy do środka, strzelając gdzie popadnie.

Byliśmy cierpliwi.

Gość na szpicy trzymał karabin w górze, gdy zbliżaliśmy się do otwartych drzwi. Nadal nie wykonywaliśmy żadnych gwałtownych ruchów. Zamiast tego zatrzymaliśmy się przy progu i zerknęliśmy do środka. Dwie kobiety stały nad ciałem u stóp łóżka. Obie były ubrane w długie suknie i miały zmierzwione włosy, jakby przed chwilą się obudziły. Płakały i zawodziły w języku arabskim. Gdy młodsza odwróciła wzrok, ujrzała nas w drzwiach.

Krzyknęła coś po arabsku i rzuciła się na „jedynkę". Dzieliła nas odległość zaledwie półtora metra. Mój kolega odsunął broń na bok, po czym złapał obie kobiety i pociągnął w stronę kąta. Gdyby którakolwiek z nich miała na sobie kamizelkę z bombą, prawdopodobnie uratowałby nam życie, poświęcając własne. W ułamku sekundy podjął bezinteresowną decyzję.

Gdy tylko nasz kolega usunął je z drogi, weszliśmy do środka z trzecim SEALsem i zobaczyliśmy ciało mężczyzny u stóp łóżka. Miał na sobie biały podkoszulek bez rękawów, luźne jasnobrązowe spodnie i jasnobrązową tunikę. Kule trafiły go w prawy bok głowy, a z otworów trysnęła krew i fragmenty mózgu. Mężczyzna trząsł się w pośmiertnych konwulsjach. Razem z drugim operatorem wycelowaliśmy w jego pierś i pociągnęliśmy za spust. Dopiero kilka kolejnych pocisków sprawiło, że przestał się ruszać.

Rozejrzałem się szybko i naliczyłem troje dzieci w kącie przy przesuwanych drzwiach balkonowych. Cała trójka – nie potrafiłem ocenić, czy byli to chłopcy, czy dziewczęta – siedziała w oniemieniu, gdy czyściłem pokój.

Ponieważ mężczyzna na podłodze się  nie ruszał, a my nie widzieliśmy innych zagrożeń, zabezpieczyliśmy dwa mniejsze pomieszczenia przy sypialni. Pchnąwszy pierwsze drzwi, zobaczyłem ciasne, zagracone biuro. Na niewielkim biurku leżały stosy papierów. Za drugimi drzwiami znajdowały się toaleta i prysznic.

Wszystko robiliśmy odruchowo i w głowie odhaczaliśmy kolejne punkty. Człowiek, który był największym zagrożeniem, leżał martwy przy łóżku. „Jedynka" pilnował kobiet i dzieci. Razem z kumplem z zespołu wyczyściliśmy biuro i łazienkę, podczas gdy reszta SEALsów zajmowała się pokojami po drugiej stronie korytarza.

Wychodząc z sypialni, minąłem Walta.

– Z tamtej strony czysto – poinformował mnie.

– Z tej też.

„Jedynka" wyprowadził kobiety i dzieci z sypialni na balkon, żeby nie panikowały, a gdy dołączył do nas Tom, nasza praca była zakończona.

– Drugie piętro zabezpieczone — usłyszałem jego głos w sieci radiowej oddziału.

Na łóżku w sypialni bin Ladena wciąż leżała najmłodsza kobieta. Krzyczała histerycznie, trzymając się za łydkę.

Walt stał obok ciała. Było ciemno – w dzielnicy nie usunięto jeszcze awarii prądu – i nie widzieliśmy dokładnie twarzy mężczyzny. Podniosłem rękę, by włączyć latarkę przymocowaną do bocznych szyn na hełmie. Zabezpieczyliśmy nasz cel, a ponieważ wszystkie okna były zasłonięte, nikt nie widział nas z zewnątrz i nie musieliśmy się martwić światłem.

Nasz chłoptaś

Przynajmniej jeden pocisk zmasakrował mężczyźnie twarz, zalewając ją krwią. Strzał w głowę roztrzaskał prawą stronę czaszki, a kilka kolejnych rozszarpało pierś. Leżał w rozrastającej się kałuży krwi. Gdy kucnąłem, by lepiej mu się przyjrzeć, dołączył do mnie Tom.

– To chyba nasz chłoptaś – stwierdził.

Nie chciał wymawiać przez radio nazwiska bin Ladena, bo wieści w mgnieniu oka dotarłyby do stolicy. Wiedzieliśmy, że prezydent Obama słucha, i woleliśmy się nie pomylić.

Przeprowadziłem w głowie krótkie podsumowanie:

Mężczyzna był wysoki, na oko miał jakieś sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu.

Na drugim piętrze nie mieszkał żaden inny osobnik płci męskiej.

Dwaj kurierzy znajdowali się dokładnie tam, gdzie przewidywali analitycy z CIA.

Im dłużej wpatrywałem się w zmasakrowaną twarz, tym częściej mój wzrok przesuwał się w stronę nosa, który nie ucierpiał od strzałów. Wyciągnąłem z kieszeni ściągawkę z planem misji i otworzyłem ją na stronie ze zdjęciami. Długi, szczupły nos pasował. Brodę ofiara miała kruczoczarną, choć spodziewałem się, że będzie częściowo siwa.

– Zajmiemy się tym z Waltem – rzuciłem do Toma.

– Przyjąłem.

Założyłem nitrylowe rękawiczki i wyciągnąłem aparat, by zrobić zdjęcia, a Walt przygotował się do pobrania próbek DNA.

Will, gość, który znał arabski, opatrywał na łóżku nogę płaczącej kobiety. Dowiedzieliśmy się później, że była to Amal al-Fatah, piąta żona bin Ladena. Nie pamiętam, w którym momencie akcji oberwała, ale rana była niewielka, pewnie od rykoszetu albo odłamka.

– Słuchajcie, na pierwszym piętrze mamy sporo materiałów SSE – odezwał się ktoś w sieci oddziału. – Będziemy tu potrzebować pomocy.

Tom ruszył do wyjścia. Słyszałem, jak zgłasza przez radio:

– Prawdopodobnie, powtarzam, prawdopodobnie mamy cel na drugim piętrze.

Walt wygrzebał ze sprzętu rurkę CamelBaka1 (pojemnik z wodą – red.) i spryskał mężczyźnie twarz wodą.

Zacząłem ścierać krew, używając do tego celu koca z łóżka. Z każdym pociągnięciem twarz zabitego stawała się coraz bardziej znajoma, choć zaskoczyło mnie, jak młodo wyglądał. Brodę miał ciemną, może ją farbował? Nie potrafiłem przestać myśleć o tym, jak bardzo różnił się od moich wyobrażeń sprzed misji.

Dziwnie się czułem, patrząc na tego człowieka. To on był powodem wojny, którą toczyliśmy od dekady. Nie mieściło mi się w głowie, że wycieram krew z ciała najbardziej poszukiwanego terrorysty na świecie, by zrobić mu zdjęcie. Teraz musiałem skupić się na zadaniu. Potrzebowaliśmy fotografii wysokiej jakości; istniała spora szansa, że będzie je oglądać mnóstwo ludzi i nie chciałem spartolić sprawy.

Odrzuciłem na bok koc i podniosłem aparat, którym przez kilka ostatnich lat zrobiłem setki zdjęć. Wszyscy byliśmy w tym całkiem nieźli — od lat bawiliśmy się w CSI: Kryminalne zagadki Afganistanu.

Zacząłem od ujęć całego ciała. Następnie kucnąłem, by skupić się na twarzy. Trzymając za brodę, obróciłem głowę w prawo, a potem w lewo i zrobiłem kilka zdjęć z profilu. Bardzo chciałem skupić się na nosie. Ponieważ broda była taka ciemna, to właśnie zdjęcia z profilu wydawały mi się najbardziej wyraziste.

– Możesz potrzymać mu powiekę dobrego oka? – poprosiłem Walta.

Walt uniósł mężczyźnie powiekę, ukazując brązowe, pozbawione życia oko, a ja zrobiłem zdjęcie w dużym powiększeniu. Podczas gdy ja zajmowałem się aparatem, Will pilnował kobiet i dzieci na balkonie. Piętro niżej moi koledzy zbierali dowody w postaci komputerów, nośników pamięci, laptopów i filmów. Na zewnątrz Ali, tłumacz z CIA, zajmował się gapiami razem z zespołem zabezpieczającym teren. (...)

Kontynuowałem robienie zdjęć, a Walt pobierał próbki. Zamoczył bawełniany wacik we krwi bin Ladena. Drugi włożył mu do ust, żeby zdobyć próbkę śliny. W końcu wyciągnął sprężynową strzykawkę, którą dostaliśmy od CIA do pobrania szpiku kostnego z kości udowej. Walt próbował wbić ją kilka razy w udo bin Ladena, ale igła nie wyskakiwała.

– Trzymaj. – Podałem mu swoją strzykawkę. – Spróbuj tej.

Uderzył nią mocno w miękką część uda bin Ladena, ale też nie zadziałała.

– Pierdolić to – syknął Walt i rzucił obie strzykawki w kąt.

Ku chwale Boga i ojczyzny

Właśnie kończyłem robić drugą serię zdjęć. Każdą próbkę pobieraliśmy dwukrotnie, żeby mieć dwa identyczne zestawy. Walt schował jeden do kieszeni spodni, a drugi przekazał SEALsowi z Chalk Two – nawet gdyby jedna z maszyn została zestrzelona podczas lotu powrotnego do Dżalalabadu, drugi zestaw próbek dotarłby bezpiecznie do bazy. Musieliśmy mieć dowód dla Pakistanu i reszty świata, że dopadliśmy bin Ladena.

Na balkonie Will próbował wyciągnąć od kobiet informację, kto leży na podłodze.

Amal, żona bin Ladena, która dostała w kostkę, histeryzowała i nie dało się z nią rozmawiać. Kiedy jednak pracowałem, słyszałem dolatujące z łóżka nade mną kwilenie drugiej kobiety. Choć oczy miała napuchnięte, starała się surowym wzrokiem patrzeć Willowi prosto w twarz, gdy ten raz po raz pytał ją, kim jest martwy facet.

– Jak on się nazywa?

– Szejk – odparła kobieta.

– Jaki szejk? – nie odpuszczał Will. Nie chciał naprowadzać ją na żadną odpowiedź i zadawał tylko ogólne pytania.

Kobieta podawała mu jednak jakieś pseudonimy, więc wyszedł na balkon. Dzieci siedziały cicho przy ścianie. Will kucnął i zapytał jedną z dziewczynek:

– Kim jest ten człowiek?

Dziewczynka nie umiała kłamać.

– Osama bin Laden.

– Jesteś pewna? – zapytał jeszcze raz, uśmiechając się do niej.

– Tak.

– Rozumiem. Dziękuję.

Wrócił do sypialni, złapał jedną z żon i potrząsnął nią mocno.

– Przestań mnie wkurwiać! – wycedził ostrzejszym tonem niż wcześniej. – Kto to jest?

Kobieta wybuchła płaczem. Przestraszona, straciła całą wolę walki.

– Osama – wyznała w końcu.

– Jaki Osama? – drążył Will, ściskając ją za ramiona.

– Osama bin Laden.

Wypchnął ją na zewnątrz, do dzieci, po czym wszedł z powrotem do sypialni.

– Hej, chłopaki, mamy podwójne potwierdzenie – rzucił. – Potwierdziłem tożsamość z dziewczynką i ze starą. Obie mówią to samo.

Po chwili zjawili się Jay i Tom. Ten drugi stanął nad ciałem.

– Will wydobył od kobiety i dziecka zeznanie, że ten mężczyzna to UBL.

Klęcząc obok głowy, chwyciłem za brodę i znów obróciłem ją na lewo i prawo, żeby Tom mógł zrobić zdjęcia profilów. Miałem przy sobie kartę SSE, więc podetknąłem ją Jayowi pod nos, a on porównał twarz zabitego z prawdziwym bin Ladenem i symulacjami CIA.

– Tak, wygląd się zgadza – przyznał i natychmiast wyszedł z sypialni, żeby przekazać wieści dalej. Reszta z nas wróciła do pracy. Jay połączył się na zewnątrz przez radio satelitarne z admirałem McRavenem, który wciąż był w Dżalalabadzie i na bieżąco informował Biały Dom o rozwoju sytuacji.

– Ku chwale Boga i ojczyzny, podaję hasło „Geronimo" – powiedział Jay. – Geronimo EKIA, wróg zabity w akcji.

W sieci oddziału słyszałem komunikaty chłopaków z pierwszego piętra. Potrzebowali pomocy przy gromadzeniu materiałów wywiadowczych w pomieszczeniach z elektroniką. To właśnie na pierwszym piętrze bin Laden zorganizował swoje prowizoryczne biuro, w którym trzymał komputery i nagrywał oświadczenia wideo.

Pomieszczenia biurowe były uporządkowane i dobrze zorganizowane. Wszystko miało swoje miejsce — każda płyta CD, DVD czy karta pamięci. SEALsi skupili się na gromadzeniu mediów elektronicznych: dyktafonów, kart pamięci, pendrive'ów i komputerów. CIA szkoliła nas w zakresie sprzętu, jakiego najprawdopodobniej używał bin Laden. Na szkoleniu agenci pokazali nam nawet model dyktafonu, za którym powinniśmy się rozglądać. Okazało się, że SEALsi z pierwszego piętra znaleźli dyktafon, który wyglądał dokładnie tak samo. Po raz kolejny byłem pod ogromnym wrażeniem pracy wywiadu i żałowałem, że nie uwierzyłem Jen, gdy mówiła o stu procentach.

Kiedy już pobraliśmy próbki DNA i zrobiliśmy zdjęcia, Walt i inny SEALs złapali bin Ladena za nogi, żeby wynieść go z sypialni. Pomimo wszechobecnego zamieszania i krzątaniny, doskonale zapamiętałem, jak ciągnęli jego ciało po schodach.

Nawet nie chwycił za broń

Zostałem na drugim piętrze, żeby poszukać materiałów wrażliwych. W biurze nie było nic użytecznego. Chwyciłem tylko plik jakichś papierów – prawdopodobnie o zawartości religijnej – i kilka kaset magnetofonowych, po czym wrzuciłem to do zwijanego worka z siatki. Szybka inspekcja łazienki wyłożonej zielonymi kafelkami nie przyniosła rezultatów. Znalazłem tylko pudełko po farbie do włosów Just For Men, której bin Laden musiał używać do farbowania brody. Nic dziwnego, że wyglądał tak młodo, kiedy go znaleźliśmy.

Otworzyłem wolno stojącą, niespełna dwumetrową szafę na ścianie między łazienką a biurem, wyposażoną w dwoje drzwi. W środku znajdowało się kilka kompletów ubrań – długie koszule, workowate spodnie i kamizelki popularne w tym regionie.

Zaskoczyło mnie, jak schludnie wszystko było poukładane – koszulki w kostkę, a wieszaki rozstawione w równej odległości. Choć w innych częściach rezydencji równie dobrze mogliby mieszkać ludzie opętani patologicznym zbieractwem, szafa bin Ladena przeszłaby pomyślnie inspekcję w obozie dla rekrutów korpusu piechoty morskiej. To właściwie mogłaby być moja szafa, pomyślałem.

Chwyciłem parę koszul i kamizelkę, żeby wepchnąć je do worka. Skupialiśmy się na zbieraniu elektroniki, ale na drugim piętrze i tak nie mogłem liczyć na zbyt bogaty łup, więc doszedłem do wniosku, że lepiej wziąć cokolwiek. Otworzyłem szuflady na dnie szafy i przetrząsnąłem je szybko. Znów nic. Wyglądało na to, że tu bin Laden tylko spał.

Wychodząc z sypialni, zauważyłem półkę nad drzwiami – dokładnie w miejscu, gdzie zastaliśmy bin Ladena po wejściu na drugie piętro. Sięgnąłem w górę ręką i namacałem dwie sztuki broni, karabinek AK i pistolet Makarowa w kaburze. Sprawdziłem magazynki i komory, okazało się jednak, że obie bronie są puste.

Osama bin Laden nie przygotował się do obrony. Nie zamierzał z nami walczyć. Przez lata przekonywał swoich zwolenników, żeby nosili samobójcze kamizelki i wlatywali samolotami w budynki pełne cywili, a dziś nawet nie chwycił za broń. Podczas naszych zmian regularnie spotykaliśmy się z takim zachowaniem. Im wyżej ktoś stał w łańcuchu dowodzenia, tym większą okazywał się ciotą. Przywódcy nie mieli woli walki – to młodzi, podatni na wpływy fanatycy obwieszali się ładunkami wybuchowymi i przeprowadzali samobójcze ataki...

—współpraca Kevin Maurer

Fragment książki „Niełatwy dzień", która ukaże się po polsku 16 stycznia 2013 r. nakładem Wydawnictwa Literackiego. Autor, kryjący się pod pseudonimem Mark Owen, to żołnierz amerykańskich sił specjalnych Navy Seals, który 2 maja 2011 r. brał udział w akcji, podczas której zastrzelony został Osama Bin Laden. Przełożył Łukasz Małecki. Wybór, skróty i śródtytuły od redakcji „Rz"

Ahmed al Kuwaiti – jeden z najbardziej zaufanych kurierów bin Ladena – mieszkał w domku ze swoją rodziną. Spodziewaliśmy się w środku przynajmniej jednej żony i kilkorga dzieci. Z uwagi na te ostatnie sądziliśmy, że budynek nie jest zaminowany (...)

Zapach oleju opałowego

Przyklęknąwszy z prawej strony drzwi, zdarłem taśmę zabezpieczającą z klejącej strony ładunku. Zawsze kucałem, gdy zakładałem ładunek, bo w Iraku wielokrotnie strzelano do mnie przez drzwi. Bojownicy lubili celować w środek, sądząc, że właśnie tam stoi człowiek.

Trzeci chłopak z mojego zespołu wbiegł na podwórze. Jego zadanie polegało na zabezpieczeniu schodów prowadzących na dach domku dla gości, które znajdowały się naprzeciw drzwi. W chwili gdy zaczął się po nich wspinać, ktoś otworzył ogień z kbk AK, rozbijając okienko. Pociski minęły go o włos.

Odtoczyłem się, gdy kolejne kule zaświszczały centymetry nad moją głową. Pierwsze strzały potrafią człowieka kurewsko przerazić. Czułem, jak szkło posypało mi się na ramiona.

Karabin bez tłumika, pomyślałem.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą