Od jakiegoś czasu słyszy się opinię, na ogół wypowiadaną z wielką satysfakcją, że nie ma już dziś ideologii. Podstawy tego sądu są tajemnicze, a jego treść niejasna. Z jednej strony, zdaje się chodzić o to, że nie ma już ideologii komunizmu, z drugiej zaś o to, że wszyscy teraz jesteśmy niebywale wprost jasno myślącymi, swobodnie debatującymi, praktycznymi i nieuprzedzonymi miłośnikami prawdy.
Kłopot jednak w tym, że ci, co śmierć ideologii obwieszczają, chętnie też mówią o kapitalizmie jako o ideologii – oczywiście o takiej, którą należy zwalczać. To jednak osobna kwestia i nie o nią teraz chodzi. Tak czy inaczej wystarczy spojrzeć wokół, by stwierdzić, że ideologii jest pełno (i najczęściej są one wyznawane właśnie przez tych, którzy twierdzą, że ideologii już nie ma).
Można by nawet zaryzykować tezę, że ideologie – jeśli przez to słowo rozumiemy głównie postawę charakteryzującą się odpornością na fakty, a nawet ich zaprzeczaniem, gdy jej zagrażają – są o wiele liczniejsze, o wiele silniejsze, od czasu upadku komunizmu.
Najpopularniejsze obecne ideologie są w pewien sposób ze sobą powiązane: łączy je wyraźna nienawiść do kapitalizmu (choć nie proponują nic w zamian), romantyczne wyobrażenie natury, człowieka, raju na Ziemi (to już dobrze znamy), wiara w biurokrację, centralizm i etatyzm i poczucie moralnej wyższości nad tymi, którzy danej ideologii nie podzielają. Wszystkie też głoszą troskę o ludzkość.
Ideologie te zdają się wypełniać ponurą pustkę, która została po upadku komunizmu i bankructwie marksizmu jako systemu myślenia, który wszystko tłumaczył i wskazywał drogę ku świetlanej przyszłości. Ostał się w ich myśleniu antykapitalizm, ale w zielonej otoczce: od marksizmu, wraz z jego wyobrażeniami o pokonaniu natury i uprzemysłowienia świata, wrócili do romantyzmu, wraz z jego wyobrażeniami o szlachetności natury i potrzebie jej chronienia.