Niedźwiedzie polarne mają się dobrze

Istnieją podstawy do sceptycyzmu wobec teorii ludzkich przyczyn globalnego ocieplania. Ale zamiast racjonalnej dyskusji nad dowodami, narzucono nam ideologiczny „konsensus”

Aktualizacja: 16.03.2008 13:25 Publikacja: 15.03.2008 00:44

Niedźwiedzie polarne mają się dobrze

Foto: Rzeczpospolita

Red

Od jakiegoś czasu słyszy się opinię, na ogół wypowiadaną z wielką satysfakcją, że nie ma już dziś ideologii. Podstawy tego sądu są tajemnicze, a jego treść niejasna. Z jednej strony, zdaje się chodzić o to, że nie ma już ideologii komunizmu, z drugiej zaś o to, że wszyscy teraz jesteśmy niebywale wprost jasno myślącymi, swobodnie debatującymi, praktycznymi i nieuprzedzonymi miłośnikami prawdy.

Kłopot jednak w tym, że ci, co śmierć ideologii obwieszczają, chętnie też mówią o kapitalizmie jako o ideologii – oczywiście o takiej, którą należy zwalczać. To jednak osobna kwestia i nie o nią teraz chodzi. Tak czy inaczej wystarczy spojrzeć wokół, by stwierdzić, że ideologii jest pełno (i najczęściej są one wyznawane właśnie przez tych, którzy twierdzą, że ideologii już nie ma).

Można by nawet zaryzykować tezę, że ideologie – jeśli przez to słowo rozumiemy głównie postawę charakteryzującą się odpornością na fakty, a nawet ich zaprzeczaniem, gdy jej zagrażają – są o wiele liczniejsze, o wiele silniejsze, od czasu upadku komunizmu.

Najpopularniejsze obecne ideologie są w pewien sposób ze sobą powiązane: łączy je wyraźna nienawiść do kapitalizmu (choć nie proponują nic w zamian), romantyczne wyobrażenie natury, człowieka, raju na Ziemi (to już dobrze znamy), wiara w biurokrację, centralizm i etatyzm i poczucie moralnej wyższości nad tymi, którzy danej ideologii nie podzielają. Wszystkie też głoszą troskę o ludzkość.

Ideologie te zdają się wypełniać ponurą pustkę, która została po upadku komunizmu i bankructwie marksizmu jako systemu myślenia, który wszystko tłumaczył i wskazywał drogę ku świetlanej przyszłości. Ostał się w ich myśleniu antykapitalizm, ale w zielonej otoczce: od marksizmu, wraz z jego wyobrażeniami o pokonaniu natury i uprzemysłowienia świata, wrócili do romantyzmu, wraz z jego wyobrażeniami o szlachetności natury i potrzebie jej chronienia.

Należą do tych ekoideologii – na zewnątrz zielonych, wewnątrz antyzachodnich, antypluralistycznych i wrogich wobec otwartego społeczeństwa – zarówno antyglobalizm, jak i ruch przeciwko genetycznie zmodyfikowanym produktom. Lecz może najgłośniejszą dziś, najbardziej zajadłą i najbardziej niebezpieczną, jest kwestia tak zwanego globalnego ocieplania.

O globalnym ocieplaniu czyta się i słyszy prawie codziennie. Że jest ono faktem stwierdzonym naukowo, że jest globalne i że jego przyczyną jest ludzkie działanie – są to trzy najważniejsze założenia, uchodzące powszechnie za prawdy niekwestionowane. Zewsząd, we wszystkich mediach, słyszymy o wzroście globalnej temperatury wskutek gazów cieplarnianych. Skutki globalnego ocieplania są, powtarza się w kółko, nieuniknione i mrożące krew w żyłach. Niektórzy „eksperci” przewidują wzrost temperatury o trzy do dziesięciu stopni przed końcem tego wieku. Kalifornia ma się zmienić do niepoznaki: znikną winnice, foki, plaże, nastąpią powodzie i susza, pożary zniszczą lasy. Niewykluczone, mówią „eksperci”, że rok 2007 był najcieplejszym ze wszystkich, na które mamy dane; średnia globalna temperatura, oświadcza inny raport, jest wyższa niż kiedykolwiek od 12 000 lat. Zagrożone są ponoć i rychło wyginą, jeśli nie podejmiemy natychmiastowych kroków, niedźwiedzie polarne i pingwiny.

Na temat trzech powyższych założeń – że ocieplanie jest faktem, że jest globalne i że jest wynikiem działań człowieka – czyta się też i słyszy o rzekomym powszechnym konsensusie. „Debata na temat naukowości zjawiska zmiany klimatu jest zamknięta”, powiedział już parę lat temu David Milliband, ówczesny minister środowiska Wielkiej Brytanii. Powtarzają to nie tylko politycy i media; ta sama presja istnieje tam, gdzie par excellence można by się spodziewać neutralności, otwarcia i gotowości poszukiwania prawdy: wewnątrz tak zwanej wspólnoty akademickiej, a zwłaszcza naukowej.

„Niewygodna prawda” – film Ala Gore’a na temat ocieplania – bywa nawet przez naukowców przyjmowana czasem jak Biblia. Dziennikarzom i normalnym widzom nie tylko nie przychodzi do głowy sprawdzić, ile tam jest prawdy, a ile manipulacji, zafałszowania, przemilczeń i zwykłego wypaczania faktów. Duński naukowiec Bjorn Lomborg, który jako jeden z pierwszych ośmielił się zakwestionować niektóre dogmaty ekologów, już wiele lat temu został potępiony przez duńską Akademię Nauk oraz przez swoich kolegów naukowców i nadal jest zwalczany, choć wcale nie zaprzecza (jak to czynią niektórzy inni wyklęci), że są poważne podstawy, by sądzić, że ocieplanie istnieje, że jest globalne i że jest ono może nawet w znacznej mierze skutkiem ludzkich działań. Jego ostatnia książka skupia się głównie na astronomicznych kosztach i zarazem prawie całkowitej nieskuteczności środków proponowanych na ich zwalczanie.

Pewien naukowiec pracujący nad ocieplaniem i otrzymujący wyniki, które podważają wiele elementów powszechnie przyjętego konsensusu, opowiadał mi o tym, jak wysyłał swój artykuł na ten temat do różnych pism naukowych. Redaktor jednego znanego i prestiżowego amerykańskiego pisma naukowego oświadczył, że artykuły kwestionujące konsensus na temat globalnego ocieplania nie będą nawet brane pod uwagę; inny powiedział, że nigdy nie drukuje artykułów kwestionujących globalne ocieplanie, ponieważ za argumentami ich autorów zawsze kryją się cele polityczne.

W tej sferze, jak w przypadku pozostałych modnych politycznie poprawnych ideologii, wszelkie zgłaszane wątpliwości zasługują jedynie na potępienie. Do ośmielających się kwestionować dogmaty o ocieplaniu przemawia się z pogardą, imputując im, w najlepszym przypadku, polityczne motywacje, a najczęściej po prostu czyste zło.

Kwestionowanie globalnego ocieplania, a tym bardziej jego ludzkich przyczyn, wielokrotnie już zostało nazwane zbrodnią, a przez niektórych nawet porównywane do zbrodni zaprzeczania Holocaustu. Nazywanie kwestionujących negacjonistami stało się już powszechne. Regularnie też pojawiają się sugestie, że kwestionujący są opłacani przez przedsiębiorstwa węglowe i naftowe. Brytyjska Royal Society oświadczyła: „Istnieją ludzie i organizacje, niektórzy z nich opłacani przez amerykański przemysł naftowy, którzy chcą podważyć naukę o zmianie klimatu i pracę ONZ-owskiego Międzynarodowego Panelu o Zmianie Klimatu (IPCC)”.

Tu może jaskrawiej niż gdzie indziej widać, jak bardzo zawężyła się przestrzeń racjonalnej dyskusji – ta wąska sfera wolności między terenem opinii powszechnie przyjętych jako jedynie słuszne a terenem opinii nie do przyjęcia w przyzwoitym towarzystwie, z którymi nie wolno nawet dyskutować. Przestrzeń, w której można debatować za pomocą racjonalnych argumentów i na podstawie naukowych dowodów. Co (zauważmy przy okazji) znaczy, że sfera ideologii raczej się rozrasta, niż maleje.

Gdy słyszymy słowo konsensus, należy zawsze mieć się na baczności. Zauważmy, że w sprawach, o których coś wiemy na pewno, nie mówi się nigdy, że istnieje konsensus; nie mówimy o nim w odniesieniu do drugiego prawa termodynamiki albo faktu, że Aleksandria leży w Egipcie. Zawsze, gdy jest mowa o konsensusie w jakiejś sprawie, znaczy to, że nikt właściwie nie ma pojęcia o tym, jak jest naprawdę; samo słowo implikuje brak prawdziwej wiedzy.

Z drugiej strony, naukowcy nie mówią (a jeśli mówią, to nie powinni) o konsensusie w sprawach, które są kontrowersyjne: twierdzenie, że istnieje on na przykład co do teorii strun albo czarnej materii, jest nie tylko niezgodne z prawdą; jest także sposobem zastraszania tych o odmiennych poglądach.

Nauki nie uprawia się przez konsensus. A jednak tu – gdzie niby chodzi o sprawy naukowe, o fakty – cały czas jest o nim mowa. I jeden tylko wniosek można z tego wyciągnąć (gdyby obserwacja metod zagłuszania, wykluczania, potępiania i demonizowania kwestionujących nie była wystarczającą poszlaką): że jest to sprawa polityczna, w której wchodzi w grę wiele rzeczy: nie tylko ideologia, lecz stanowiska i duże sumy pieniędzy; losy nie tylko pracowników naukowych, lecz nawet całych ośrodków; i stanowiska mnóstwa biurokratów i pracowników pozarządowych organizacji.

Można to ująć bardzo prosto: jeśli ktoś powie, że nie ma globalnego ocieplania, nie otrzyma funduszy na jego badanie i zwalczanie. Bez funduszy nie istniałyby całe instytuty zajmujące się globalnym ocieplaniem; tysiące naukowców musiałoby się starać o fundusze (o wiele mniejsze i trudniej dostępne, jeśli temat nie jest modny) w innej dziedzinie albo w ogóle nie miałoby pracy.

Mówiąc ogólniej, straszenie globalnym ocieplaniem jest gigantycznym przemysłem, bez którego media straciłyby źródło prawie codziennych sensacji, a – co ważniejsze – bogaci biali biurokraci nie otrzymywaliby rządowych funduszy, by latać do luksusowych hoteli w dalekich słonecznych krajach – na przykład na Bali, gdzie odbyła się niedawno ogromna konferencja na temat globalnego ocieplania – by tam tłumaczyć biednym czarnym i brązowym ludziom, że powinni przez powrót do prymitywnego życia przyczynić się do zmniejszania skutków gazów cieplarnianych. Byliby zmuszeni szukać innych pretekstów do zwiększania roli państwa, do kontrolowania i regulowania coraz to większych sfer naszego życia.

Najbardziej fanatyczni orędownicy natychmiastowych działań w celu ocalenia planety i uniknięcia niechybnej katastrofy, spowodowanej przez globalne ocieplanie, zdają się sądzić, że działania takie w jakiś sposób przyczynią się do większej społecznej solidarności na Ziemi (choć mechanizmy, dzięki którym miałoby to nastąpić, pozostają tajemnicą). Większość z nich nie kryje się ze swoim antykapitalizmem i etatyzmem; czasem wypowiadają go wprost – jak na przykład francuski naukowiec, chemik Jean Jouzel, który w wywiadzie dla gazety „Le Monde” oświadczył, że w celu zwalczania globalnego ocieplania trzeba zmienić (przypuszczalnie siłą) „dominujące credo ekonomiczne” i „odejść od czysto kapitalistycznego wzrostu, gdzie liczą się tylko pieniądze, do wzrostu bardziej ekologicznego i szanującego środowisko”. Taka jest też, w sposób gołym okiem widoczna, postawa Ala Gore’a.

Nie ma też wielkiego dla nich znaczenia, że działania te, jak wielokrotnie dowodzili Bjorn Lomborg i inni, będą nie tylko uciążliwe, mało skuteczne i kosztowne, lecz że ich koszty wykluczą prawdziwe polepszenie warunków życia biednych różnych krajów Trzeciego Świata – tych właśnie, o których zwolennicy protokołu z Kioto i tysięcy innych drakońskich antyociepleniowych środków rzekomo tak się troszczą. Lomborg obliczył, że za pieniądze wydane na spełnienie wymagań protokołu z Kioto można by wszystkim mieszkańcom Ziemi zapewnić dostęp do bieżącej wody. Troska o ludzi jednak zajmuje wśród zwolenników protokołu, wbrew ich deklaracjom, zdecydowanie podrzędne miejsce, po pingwinach i niedźwiedziach polarnych.

Wypada tu przypomnieć, że w identyczny sposób – histerią, presją modnej ideologii i niedostatecznymi bądź wadliwymi badaniami naukowymi – operowała troska o sokoły wędrowne a nie o chorych na malarię , która wymusiła zakaz DDT. Uśmierciło to dziesiątki milionów ludzi, głównie dzieci. DDT, jak się teraz okazuje, jest tak nieszkodliwe, że można z powodzeniem je jeść (sama nie próbowałam, ale pewien londyński profesor, który przez czterdzieści lat na ten temat wykładał, podczas każdego wykładu troszeczkę zjadał). Natomiast środek, który je zastąpił, jest nie tylko o wiele mniej skuteczny, lecz także wysoce trujący. Łatwo zgadnąć, jaki jest kolor skóry dzieci umierających na malarię.

Tyle o ideologicznym tle. Istnieją podstawy do sceptycyzmu wobec teorii ludzkich przyczyn globalnego ocieplania i globalności ocieplania w ogóle. Jest ich nawet wiele. Może więc należałoby przyjrzeć się bliżej dowodom, jakie istnieją, i rzucić okiem na pracę tych, których się nie dopuszcza do głosu. A wtedy wszystko zaczyna wyglądać trochę inaczej.

Zacznijmy od tego, że nikt nie wie, w jakim stopniu ani w jaki sposób ludzka działalność przyczynia się do zmian klimatu. Obrońcy dogmatów teorii globalnego ocieplania zakładają, że wszystkie zmiany klimatyczne są skutkiem ludzkich działań, póki nie ma niezbitych dowodów, że tak nie jest. Ignorują też wszelkie dane, które nie stanowią poparcia dla ich tezy, a w szczególności badania nad rolą Słońca. Nikt też się nie zgadza co do tego, jakie dokładnie zaszły zmiany. Ani – tym bardziej – jakie zmiany mogą nastąpić w przyszłości. Na podstawie dostępnych danych wydaje się mało prawdopodobne, by obecne ocieplanie było większe niż cykliczne okresy ocieplenia, które występowały w ciągu ostatniego tysiąclecia.

Nikt też nie wie naprawdę, czy są podstawy do twierdzenia, że ocieplanie jest rzeczywiście globalne. Na ten temat pisał ostatnio wielki fizyk Freeman Dyson: „Ocieplający efekt CO2 jest najsilniejszy tam, gdzie powietrze jest zimne i suche, raczej w rejonach arktycznych niż w tropikach, raczej w górach niż w dolinach, głównie zimą, a nie latem, i głównie nocą, a nie za dnia. Ocieplanie rzeczywiście istnieje, ale głównie sprawia, że zimne miejsca stają się cieplejsze, nie zaś, że ciepłe stają się gorętsze. Przedstawianie lokalnych ociepleń jako globalnej średniej jest mylące”.

Nikt też nie wie, jakiej skali należy używać, by ocieplanie w sposób miarodajny ocenić. Skale w raporcie IPCC są bardzo selektywne. Nikt nie wie na pewno, dlaczego procent CO2 w atmosferze się zwiększa (choć co do tego, że się zwiększa, panuje chyba zgoda) ani w jakim stopniu przyczynia się do tego człowiek.

Sporo uczonych wątpi, by wzrost CO2 w atmosferze w istotny sposób wpływał na wzrost temperatury. Naukowcy badający te problemy w rzetelny sposób nie zgadzają się między sobą. Nie ma zgody ani co do tego, że globalne temperatury faktycznie wzrosły, ani co do przyczyn tego wzrostu.

Na wykresach pokazujących zmianę temperatury w ciągu ostatnich dziesięcioleci widać wyraźnie, że wzrost CO2 – którego większość jest rozpuszczana w oceanach – następował po wzroście temperatury, nie zaś przed nim (w czym zresztą nic dziwnego: wystarczy podgrzać butelkę coca-coli i obserwować, co następnie się dzieje z jej zawartością). Temperatura, owszem, rośnie trochę wraz ze wzrostem CO2, ale o wiele większy wydaje się być wzrost CO2 wraz ze wzrostem temperatur.

Raport IPCC z 2001 r. nadal jest biblią ideologów globalnego ocieplania i stanowi główną podstawę wezwań do podpisania protokołu z Kioto. Zawiera on słynny już wykres (znany, ze względu na swój kształt, jako kij hokejowy), na podstawie którego autorzy raportu wyciągają wniosek, że globalna temperatura jest wyższa, niż kiedykolwiek w ciągu ostatniego tysiąclecia. Okazuje się jednak, że z raportem tym są – jak udowodniono już w 2003 r. – poważne problemy.

Największy z nich dotyczy tak zwanego ciepłego okresu średniowiecznego, który nastąpił mniej więcej w połowie X wieku i trwał do połowy XV. Ostatnie badania sugerują, że faza ta (kiedy w Grenlandii istniało bogate rolnictwo) miała zasięg globalny i że była cieplejsza (z niektórych badań wynika, że o ponad 3 st.) od obecnej. Statki żeglowały w częściach Arktyki, gdzie teraz jest lód. Mimo to niedźwiedzie polarne jakoś to przeżyły (a obecnie mają się znakomicie).

Po tym ciepłym okresie nastąpiła tak zwana mała epoka lodowa, która trwała ok. 300 lat i podczas której średnia temperatura obniżyła się o półtora stopnia w ciągu pierwszych 100 lat. Od około 1750 r. temperatura zaczęła rosnąć; badania pokazują, że nie było to skutkiem wzrostu CO2, który (jak po każdej z czterech epok lodowych w ciągu ostatnich 400 tys. lat) nastąpił po nich, nie przed nimi.

Otóż w raporcie IPCC średniowiecznego ciepłego okresu w ogóle nie ma; nie ma go w wykresie, pokazującym temperaturę w ciągu ostatniego tysiąca lat, i nie ma go w bazie danych. Nie ma też małej epoki lodowej. Seria naukowych artykułów, poczynając od artykułu McIntyre’a z 2003r. (który ukazał się dopiero w 2005, ponieważ pismo Nature i rozmaite inne pisma naukowe odmawiały jego publikacji), pokazuje, że wykres IPCC jest wadliwy i że pominięcie okresu średniowiecznego było skutkiem błędnej selekcji danych i niesłusznych metod statystycznych.

Taka też była konkluzja niezależnej komisji Senatu amerykańskiego z 2005r. i licznych uczonych, którzy próbowali bezowocnie wykres hokejowy odtworzyć. Wszystko zdaje się wskazywać na to, że jego autorzy świadomie wykluczyli okres średniowieczny z bazy danych. Że wzrost temperatury w połowie XVIII w. nie był skutkiem wzrostu poziomu CO2, widać wyraźnie, gdy nakłada się na siebie krzywe temperatur i krzywe CO2 – czego autorzy raportu IPCC jednak nie uczynili. Jednym z najważniejszych dowodów na to, że CO2 nie jest przyczyną zmian klimatycznych, lecz może co najwyżej te zmiany trochę powiększać, jest – jak pisze Nir Shaviv, izraelski astrofizyk i klimatolog – opóźnienie, z jakim wariacje poziomu dwutlenku węgla następują względem wariacji temperatur. Wszędzie, gdzie dysponujemy dostatecznie dokładnymi danymi, można stwierdzić opóźnienie CO2 względem temperatury od kilkuset do tysiąca lat.

IPCC w swoim raporcie całkowicie też zignorował rolę Słońca, promieniowania kosmicznego i cyklicznego wzrostu temperatur z tymi zjawiskami związanych; fizycy Słońca, którzy tym tematem się zajmują, nadal regularnie spotykają się z odrzuceniem swoich artykułów przez pisma naukowe. Nir Shaviv sądzi, że Słońce jest odpowiedzialne za około dwie trzecie wzrostu temperatur w ostatnim stuleciu. Istnieje cały szereg różnych korelacji między klimatem a aktywnością Słońca, w różnych skalach czasowych: od 11-letniego cyklu słonecznego do tysięcy lat. Te korelacje, pisze Shaviv, mogą być bardzo ważne w tłumaczeniu obecnego ocieplania, bo aktywność Słońca w XX wieku wyraźnie wzrosła.

Choć liczni uczeni udowodnili ponad wszelką wątpliwość, że wykres IPCC jest wadliwy, ONZ ani go nie usunął, ani nie poprawił, i nadal posługuje się nim w swoich publikacjach. Media nie kwapią się o tym mówić, ani o coraz liczniejszych gronach uczonych, którzy odrzucają konkluzje raportu.Dokument komisji Senatu wspomina, że w zeszłym roku ponad 400 uczonych z różnych krajów zgłosiło zastrzeżenia co do raportu i zakwestionowało rzekomy konsensus co do antropopochodnego ocieplania globalnego. Inni naukowcy już kilka lat temu publicznie oświadczyli, że protokół z Kioto nie ma żadnej naukowej podstawy; raport IPCC, do którego się odwołują, taką podstawą nie jest. O tych wypowiedziach też prawie żadne media nie mówią. W grudniu zeszłego roku ponad 100 znanych uczonych całego świata napisało w liście otwartym do ONZ, że próby kontrolowania klimatu są jałowe.

Film Ala Gore’a o globalnym ocieplaniu pt. „Niewygodna prawda” powtarza, choć w bardziej prymitywny i histeryczny sposób, wszystkie pseudofakty z raportu IPCC i dodaje do nich szereg przez siebie wymyślonych.

Film Gore’a ma też na szereg innych wad, wśród których niemałą rolę gra bezpodstawne straszenie rychłą klęską. Na przykład: „Mamy zaledwie dziesięć lat, by uniknąć potężnej katastrofy, która mogłaby wpędzić całą naszą planetę w korkociąg destrukcji na ogromną skalę i spowodować skrajne zmiany pogody, powodzie, susze, epidemie i zabójcze upały”. Jest to wyssana z palca fikcja. Dlaczego dziesięć lat? Nie wiadomo. Nie ma żadnych podstaw, by twierdzić, że skrajne zjawiska meteorologiczne stają się częstsze albo gwałtowniejsze i groźniejsze. Poza tym: topniejące śniegi na Kilimandżaro nie są dowodem ocieplania, jak twierdzi Gore ; dane wzięte z rdzeni lodowych nie udowadniają, że wzrost poziomu CO2 był przyczyną wzrostu temperatur przez ponad pół miliona lat; żadne niedźwiedzie polarne nie utopiły się wskutek topniejącego lodu na Arktyce; jezioro Czad nie wysuszyło się wskutek globalnego ocieplania; nic nie pozwala przewidywać, że poziom morza podniesie się o siedem metrów (badania pokazują, że może się podnieść o 10 – 40 centymetrów w ciągu następnego stulecia); żadni mieszkańcy wysp na Pacyfiku nie zostali ewakuowani do Nowej Zelandii wskutek podnoszącego się poziomu morza.Na ogólne twierdzenie, że „lodowce się roztapiają”, nie ma najmniejszych dowodów; przeciwnie, badania zdają się pokazywać, że podczas ostatnich kilkudziesięciu lat spore części Antarktyki raczej się oziębiają i że lodu przybywa. Między 2003r. a 2005r. nie ociepliła się temperatura oceanów. Wszystkie dane sugerują, że temperatury w średniowieczu były wyższe niż teraz. Należy też pamiętać, że w latach 70. Amerykańscy naukowcy wysłali list do prezydenta Nixona, wyrażając obawy globalnego oziębienia i domagając się działań, by zapobiec nadejściu nowej epoki lodowej.

W zeszłym roku protest przeciwko decyzji rządu brytyjskiego, by film Gore’a rozprowadzić po szkołach, trafił do sądu. Po wysłuchaniu ekspertów sąd uznał, że zawarte w nim twierdzenia są bezpodstawne albo zgoła fałszywe. Zarządził ponadto, że film można pokazywać w szkołach tylko, jeśli nauczyciele wyjaśnią, iż jest to dzieło polityczne.

Autorka jest tłumaczką i publicystką, mieszka w Paryżu

Naukowe teksty na wszystkie tematy związane z globalnym ocieplaniem, można znaleźć na www.climatedaily.com, gdzie zebrane są linki do artykułów i stron internetowych o zmianie klimatu, ze wszystkich stron tej debaty. Warto także spojrzeć na www.lomborg.com i www.sciencebits.com

Od jakiegoś czasu słyszy się opinię, na ogół wypowiadaną z wielką satysfakcją, że nie ma już dziś ideologii. Podstawy tego sądu są tajemnicze, a jego treść niejasna. Z jednej strony, zdaje się chodzić o to, że nie ma już ideologii komunizmu, z drugiej zaś o to, że wszyscy teraz jesteśmy niebywale wprost jasno myślącymi, swobodnie debatującymi, praktycznymi i nieuprzedzonymi miłośnikami prawdy.

Kłopot jednak w tym, że ci, co śmierć ideologii obwieszczają, chętnie też mówią o kapitalizmie jako o ideologii – oczywiście o takiej, którą należy zwalczać. To jednak osobna kwestia i nie o nią teraz chodzi. Tak czy inaczej wystarczy spojrzeć wokół, by stwierdzić, że ideologii jest pełno (i najczęściej są one wyznawane właśnie przez tych, którzy twierdzą, że ideologii już nie ma).

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą