Prawica, konserwatyzm, modernizacja

Konserwatyści zdają sobie sprawę, że nawet właściwy porządek społeczny okupiony jest niedoskonałościami i błędami. To powinno ich skłaniać do ostrożności w działaniu, ale nie paraliżować. Prawica w Polsce ma przed sobą tytaniczną robotę, jak zresztą zawsze

Publikacja: 29.03.2008 00:57

Prawica, konserwatyzm, modernizacja

Foto: Rzeczpospolita

Wydawałoby się, że w Polsce dziś żyjemy w dobie triumfu prawicy. Dwie główne partie w kraju sytuują się po prawej stronie sceny politycznej, w każdym razie zgodnie z europejskimi kryteriami. Jedną z nich można określić jako liberalno-konserwatywną, drugą – ludowo-konserwatywną.

Umiarkowana lewica ledwie przekracza próg wyborczy, alternatywa dla niej właściwie nie istnieje. Obecność Kościoła w sferze publicznej kwestionowana jest przez mało znaczące grupki. Na tle Europy w Polsce mają się dobrze i rodzina, i tradycyjne wartości. Konserwatyści powinni więc zatrzeć dłonie i ze swojej konserwatywnej przyzby patrzeć na swój konserwatywny plon.

Takie mniej więcej wnioski wyciągnął z polskiego stanu rzeczy redaktor naczelny „Dziennika” Robert Krasowski. Uznał także, że jedynym poważnym zajęciem, jakiemu powinna się oddać prawica w Polsce, jest modernizacja kraju. Ten nieco tajemniczy proces oznacza chyba, gdyby wczytać się w teksty naszych dziennikowych modernizatorów, usprawnienie funkcjonowania tak urządzeń, jak urzędów. To skądinąd niekontrowersyjne, co nie znaczy, że łatwe, przedsięwzięcie w publicystyce „Dziennika” uznane zostało jednak za element głębszej transformacji naszej kultury. Wśród publicystów tej gazety dominuje założenie, że obecna cywilizacja Europy Zachodniej stanowi doskonale zwarty i wzajemnie się warunkujący układ, a więc, że nie można osiągnąć jej materialnych zdobyczy bez przyjęcia królujących w niej ideologicznych przeświadczeń i ich obyczajowych konsekwencji.

Innymi słowy, że aby zbudować autostrady porównywalne z niemieckimi, musimy równocześnie osiągnąć identyczną co u naszych sąsiadów proporcję rozwodów i nieślubnych dzieci. Zgodnie z tym wyobrażeniem cywilizacja Europy dana jest nam raz na zawsze, a nasza współczesność jest stanem stabilnym.

Tekst Krasowskiego stanowi dobry punkt wyjścia do zastanowienia się nad stanem polskiej polityki i prawicy. Zwłaszcza że autor apodyktycznie ogłasza, iż konserwatyzm jest nieufny wobec wartości, gdyż za wartościowe uznaje po prostu i jedynie to, co jest. Sęk w tym, że są – i to w sposób dojmujący – również dziurawe drogi, cieknące krany i fatalne urzędy. Czy konserwatyści powinni je afirmować? I jak ma się do tego ambitny projekt zmodernizowania Polski, który wziął na siebie „Dziennik”?

Za narodziny konserwatyzmu jako idei politycznej uznaje się zwykle wydany w 1790 roku traktat Edmunda Burke’a „Rozważania o rewolucji we Francji”. Jego przesłanie to zasadniczy – i proroczy – sprzeciw wobec arbitralnego, rewolucyjnego projektu urządzenia rzeczywistości ludzkiej. Piętnowany przez szkockiego polityka i myśliciela specyficzny racjonalizm tego przedsięwzięcia polegał na uznaniu, że człowiek może wymyślić i precyzyjnie zaplanować idealną organizację społeczeństwa, którą pozostaje wyłącznie wcielić w życie.

Burke przewidział jako logiczną konsekwencję tego typu praktyk terror, który rzeczywiście zdominował rewolucję trzy lata po opublikowaniu jego dzieła. Bronił naturalnej, a więc do pewnego stopnia organicznej, formy cywilizacji, która tworzona jest przez pokolenia, a wyrasta z ewolucyjnego porządku rzeczy. Albowiem w konserwatyzm musi być wpisane rozpoznanie fundamentalnego ładu świata, za którego źródło uznawany jest zwykle transcendentny Bóg. Oczywiście, konserwatyści mogą ograniczać się wyłącznie do przyjęcia zbiorowej, wielopokoleniowej mądrości cywilizacji, która dla ludzkości jest systemem adaptacyjnym, kształtuje człowieka i nieskończenie przerasta jego indywidualne zdolności poznawcze. Nawet to wyobrażenie sugeruje jednak jakiś wyższy, choć niekoniecznie transcendentny, porządek świata.

Burke nie wymyślił doktryny konserwatyzmu. Wskazał jedynie jej sens i założenia wobec zagrożenia, jakie niosła tradycyjnemu światu rewolucja ufundowana na oświeceniowym przełomie. Myślenie o polityce i świecie w kategoriach współcześnie uznawanych za konserwatywne właściwe było całej europejskiej intelektualnej tradycji od co najmniej Arystotelesa przez Cycerona i św. Tomasza z Akwinu. Wstrząs rewolucji zmusił jednak do nazwania i wyciągnięcia konsekwencji z rzeczy, które wcześniej wydawały się na tyle oczywiste, iż nie zmuszały do światopoglądowych deklaracji. Rewolucja prowadziła również do pytania: na ile możliwa i celowa jest odbudowa dawnego porządku. Reakcjoniści i moderatorzy, odwołując się do wspólnych idei, odpowiadali na nie odmiennie. Gdyż obok wymiaru ideowego ma konserwatyzm, jak każda polityczna doktryna, wymiar praktyczny. Dla konserwatystów świadomych ułomności i grzeszności człowieka dążenie do utopii prowadzić musi do katastrofy. Umiarkowanie i polityczna roztropność nie powinny jednak wpływać na konserwatywny namysł nad kulturą i kondycją człowieka w określonym momencie historycznym.

Wręcz przeciwnie. Konserwatyści w sposób nieunikniony zdają sobie sprawę, że polityka wyrasta z kulturowego, a więc metapolitycznego wymiaru bytowania człowieka. Cenzurowanie myślenia w imię praktyki politycznej, do czego zdają się nawoływać niektórzy publicyści „Dziennika”, wynika z niezrozumienia fundamentalnej rozdzielności między sferą polityki i szeroko pojętej kultury; rozdzielności, która winna być oczywista dla każdego konserwatysty. Roztropności, a więc umiarkowaniu w polityce, powinna towarzyszyć bezkompromisowość w myśleniu. Bezkompromisowej krytyce kultury – jeśli trzeba – towarzyszyć musi poszukiwanie optymalnych rozwiązań w świecie dostępnym tu i teraz.

Nieporozumieniem jest, żeby użyć łagodnego określenia, założenie Krasowskiego, że „prawica nie chce wartości jako fundamentu społecznych projektów ani dyskusji nad jakością rzeczywistości”. Od Platona i Arystotelesa po uczniów Leo Straussa konserwatyści odnoszą porządek realny do idealnego i zastanawiają się, jak możliwe jest przybliżenie jednego do drugiego. Mogą nie lubić określenia „wartość” zastępującego tradycyjne pojęcie „cnota”, co pokazuje Gertruda Himmelfarb w tekście „From virtue to value” (Od cnoty do wartości), gdyż sugeruje ono ekonomizację, czyli materialistyczną redukcję. Zmuszeni jednak przez rzeczywistość zaakceptują również ten język. Wiedzą, że polityczne przedsięwzięcia trzeba odnosić do realności.

Nie każde działanie polityczne na rzecz status quo określić można jako konserwatywne. Aby osiągnęło ten status, jego celem musi być próba choćby fragmentarycznej odbudowy ładu moralnego czy porządku rzeczywistości. Inaczej pojęcie konserwatyzmu zaczyna funkcjonować wyłącznie jako epitet na określenie lęku wobec wszelkich zmian. Używający go w tej karykaturalnej postaci mogli nazywać konserwatystami twardogłowych komunistów, niechętnych jakiemukolwiek odejściu od doktryny.

Dla konserwatysty oczywiste jest napięcie między zmiennym światem ludzkich działań, zwłaszcza polityki, a trwałym ładem natury rzeczy. W porządek ten wpisana jest również ludzka natura, gdyż problemem współczesności jest konieczność pogodzenia radykalnej zmiany warunków życia człowieka z jego naturą, która się nie zmieniła od tysięcy lat i której zdumiewającą z naszą tożsamość rozpoznajemy w „Gilgameszu”, Biblii czy eposach Homera.

Fundamentalnym zagadnieniem socjologii, która rodziła się na przełomie XIX i XX wieku, była analiza sytuacji człowieka tworzącego dla siebie nieznaną wcześniej rzeczywistość i niepotrafiącego się w niej odnaleźć. Proces modernizacji uruchomił dynamikę zmian, która postępuje coraz szybciej i buduje przed człowiekiem kolejne wyzwania. W sytuacji tej warto odwrócić niedorzeczne pytanie tak często słyszane współcześnie: jak można być konserwatystą w świecie tak szybkich zmian? Należy zapytać: jak można nie być konserwatystą w epoce kalejdoskopowych transformacji, w której rozpaczliwie poszukujemy punktów zaczepienia? Jak można nie odwołać się do trwałego wymiaru egzystencji człowieka? Na czym oprzeć możemy nasze życiowe wybory?

Konserwatyzm rozumie potrzebę zmian. Przekształcenie cywilizacji materialnej, a więc warunków życia, wymaga procesu dostosowawczego, który przeformułuje postawy i modele zachowań tak, aby w nowych warunkach ocalić to, co podstawowe dla człowieka. Konserwatywna afirmacja tego, co istnieje, nigdy nie jest bezwarunkowa, gdyż konserwatyści właśnie zdają sobie sprawę z rozpięcia między ideałem a realnością. Z drugiej strony wiedzą, jak złożoną materią jest świat społeczny, jak trudny do rozpoznania jest adaptacyjny mechanizm stanowiący kulturę i do jak nieprzewidywalnych konsekwencji prowadzić mogą radykalne w nim zmiany. Zdają sobie też sprawę, że nawet właściwy porządek społeczny okupiony jest niedoskonałościami i błędami. Ten splot uwarunkowań powinien czynić ich ostrożnymi w działaniu, ale nie paraliżować.

Jeszcze 20 lat temu podstawowym zagrożeniem dla naszej cywilizacji był komunizm. Komunizm upadł. Wprawdzie nie został rozliczony i przebity osikowym kołkiem potępienia jak jego nazistowski krewniak, a więc jego widmo długo jeszcze może nas prześladować, to nie on jest dziś największym nieprzyjacielem naszej cywilizacji. Obecnie za jej wewnętrznego wroga uznać można kompleks postaw i poglądów wymierzony w fundamentalne instytucje naszej cywilizacji: religię, rodzinę, własność, naród, ład moralny, hierarchię dóbr czy porządek prawny. Jego rzecznicy podjęli kulturową wojnę domową przeciw tradycji cywilizacji Zachodu. Orientacja ta ma swoją egzotyczną, skrajną emanację, którą reprezentuje antyglobalistyczno-ekologiczno-feministyczno-gejowska czy jaka tam jeszcze międzynarodówka.

Jednak jego najbardziej znaczący i wpływowi rzecznicy zakorzenili się już głęboko w instytucjach i władzach dzisiejszej Europy i stanowią w niej najsilniejszą, choć heterogeniczną, grupę nacisku. Odwołują się oni do instytucji nadrzędnych: państwa, struktur europejskich, międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości, i domagają, aby „emancypowały” nas one z tradycyjnej, patriarchalnej kultury, a więc po prostu kultury istniejącej. Zespół kontrkulturowych opinii, które dominują współczesną Europę, bezrefleksyjnie przesącza się przez kulturę masową oraz media i głoszony jest z katedr uniwersytetów.

Poprawność polityczna, która stanowi rodzaj globalnej cenzury, modeluje dyskurs publiczny w tym właśnie kierunku. Powoli kształtować zaczyna ona system europejskiego prawa. Utopia Europy współczesnej to projekt wymiaru sprawiedliwości, który narzucać będzie daleko idący system ideologiczny, pozostawiając niewiele przestrzeni na samodzielne decyzje ludzi i narodów. Właściwe, czyli – zdaniem dominującego dziś w Europie establishmentu – liberalno-lewicowe idee zastąpić mają tradycyjną moralność, uformować i radykalnie ograniczyć kształt współczesnej demokracji.

Zagrożenia te zostały nie do końca przemyślane we współczesnej myśli konserwatywnej. Prowadzą bowiem do rewizji tradycyjnego, konserwatywnego stosunku do demokracji.

Tradycyjny stosunek konserwatystów do demokracji nacechowany był rezerwą. Demokracja była kolejnym krokiem na drodze do egalitaryzacji życia społecznego, a konserwatyści wskazywali na potrzebę hierarchicznego uporządkowania zjawisk. Jeśli akceptowali demokrację, to raczej jako historyczną konieczność, jak Alexis de Tocqueville, który przyjmując kierunek rozwoju naszej cywilizacji, usiłował odnaleźć w nim również pozytywne elementy.

Dziś stosunek konserwatystów do demokracji powinien ulec radykalnej zmianie. Oczywiście bezrefleksyjna demokratyzacja wszystkiego stanowi jedno z zagrożeń współczesności. Próby adaptowania tego ustrojowego porządku do instytucji, które muszą być oparte na hierarchii, takich jak: rodzina, Kościół czy przedsiębiorstwo, prowadzić musi do katastrofy. Demokratyzacja kultury to podważenie jej istoty.

Jednocześnie dziś to szerokie gremia zwykłych ludzi wydają się przechowywać zdrowy rozsądek, którego zaczyna brakować na szczytach hierarchii społecznej. Ich demokratyczna decyzja bywa zaporą dla arbitralnych i daleko idących eksperymentów politycznych. To postawy zwykłego człowieka są przeszkodą w uprawianej przez elity inżynierii społecznej, która wydziedziczyłaby nas z kulturowej tradycji i postawiła pod znakiem zapytania zachodnią cywilizację. Dla konserwatysty zadaniem pozostaje „uszlachetnienie demokracji”, jak to określił amerykański filozof (uczeń Leo Straussa) Thomas Pangle. Chodzi o nasycenie demokracji duchem republikańskim, który odwołuje się do poczucia dobra wspólnego. Współczesne elity europejskie stanowią rodzaj antyarystokratycznej arystokracji. Odrzuciły twardy, normatywny system wychowania tworzący etos, który mógł usprawiedliwiać ich uprzywilejowaną pozycję. Równocześnie hołdują iluzji przynależności do grupy, która wie i rozumie więcej. Z tym, że o ile w dawnej epoce arystokracja miała być tylko emanacją wielopokoleniowej mądrości kultury, o tyle dziś europejski establishment uważa się za mądrzejszy nie tylko od demokratycznego motłochu, ale i od całej tradycyjnej cywilizacji, która jawi się mu jako zbiór przesądów.

Obecny kierunek integracji europejskiej to próba definitywnego ukształtowania Europy zgodnie z poglądami dominujących w niej elit. Najbardziej dobitnym krokiem w tym kierunku jest Karta praw podstawowych, która miała być integralnym elementem europejskiej konstytucji. Po jej odrzuceniu Karta została przyjęta na mocy traktatu międzyrządowego. Oddaje to strategię naszych europejskich inżynierów i ich stosunek do demokracji.

Wszystkie te zagrożenia odnoszą się również do Polski. Mimo że Polacy są bardziej konserwatywni niż europejska średnia, to dominujące w naszym kraju elity nie odbiegają od niej. Co więcej, w większości żywią one kompleks Europy, który ze sporym powodzeniem usiłują zaszczepić reszcie narodu.

Polityka historyczna po upadku komunizmu, realizowana przez najbardziej wpływowe media i ośrodki opiniotwórcze, polegała na wyzwalaniu w Polakach kompleksu niższości, na który ratunkiem miało być odrzucenie własnej tradycji i bezrefleksyjne imitowanie mitycznej Europy. Pokazał to niezwykle dobitnie w swojej „Demokracji peryferii” Zdzisław Krasnodębski. Można odnieść wrażenie, że zaklęcia Krasowskiego o potrzebie modernizacji naszego kraju rozwijane przez niektórych jego publicystów mieszczą się dokładnie w tej strategii.

Można się zgodzić, że Polska potrzebuje modernizacji. Potrzebuje głębokiej reformy instytucji państwa. Z jednej strony powinno zostać ono radykalnie wzmocnione, z drugiej równie radykalnie ograniczone. Polska gospodarka wymaga deregulacji. Reformy potrzebują polska służba zdrowia, edukacja i uniwersytety. To wielkie wyzwanie i wielkie przedsięwzięcie, do którego realizacji nie wystarczą głupawe slogany postpolityki, zgodnie z którymi polityka dziś to nie więcej niż sprawne zarządzanie. Mobilizacja energii społecznej potrzebna do takiego projektu opierać się powinna na fundamencie dobra wspólnego i służyć przebudzeniu poczucia narodowej siły i godności.

Obecny rząd, cieszący się wielkim poparciem społecznym, akceptuje niestety formułę postpolityki, której drugą twarzą jest cynizm. Cynizm ów, zwany pragmatyzmem, polega na tym, że celem polityki jest trwanie u władzy. Innego celu władzy poza nią samą nie ma.

Jednym z frazesów, którymi operuje dziś polski establishment, jest „przywracanie normalności”. Normalność III RP to słabe państwo, które jest żerowiskiem dla silnych grup interesu głównie postkomunistycznego chowu. Można odnieść wrażenie, że obecna władza wchodzi z nimi w symbiozę, czego najbardziej jaskrawym przykładem jest polityka wobec wymiaru sprawiedliwości, która polega na abdykacji i przekazaniu tej najważniejszej dla państwa instytucji we władanie korporacji prawników.W tych warunkach modernizacja jako naprawa materialnej infrastruktury i ulepszanie funkcjonowania urzędów wprawdzie z wielkimi oporami, ale postępować może również. W sumie będzie to jednak przegrywanie wielkiej szansy, jaka stoi przed naszym krajem. Nie wiem więc, z czego cieszyć się mają polscy konserwatyści.

W tekstach „Dziennika” przebrzmiewa jednak również koncepcja modernizacji jako imitacji. Warto więc zwrócić uwagę, że dynamiczny rozwój Europy nastąpił wtedy, kiedy inaczej wyglądała polityka jej krajów i dominujące w nich postawy kulturowe. Zwykli obserwatorzy ulegają typowemu złudzeniu, przyjmując, że to, co widzą, stanowi zwarty kompleks. Nie mają danych, aby zauważyć, że dzisiejsza Europa pasożytuje na pracy pokoleń poprzednich, trwoniąc ich dziedzictwo. Od autorów pretendujących do sądów syntetycznych wymagalibyśmy jednak elementarnej wiedzy na temat tych faktów.

Dziś Europa przegrywa konkurencję na wszystkich frontach, jest pogrążona w stagnacji, a jedyne, w czym przoduje, to nowinki kulturowo-obyczajowe. Czy o taką „modernizację” chodzi redaktorom „Dziennika”?

Ze względów politycznych Polska powinna być członkiem UE i wyciągać z tego jak największe korzyści. Nie polegają one na subsydiach, których rola nie jest tak ogromna, jak stara się nam to wmówić, kreując dodatkowo w Polsce postawę żebraczą.

Nasze możliwości zasadzają się na podmiotowym członkostwie, a nie na lękliwych próbach przypodobania się, a także na organizowaniu wspólnoty europejskiej wobec Rosji i działaniu na rzecz naszych wschodnich sąsiadów zagrożonych moskiewską dominacją.

Polska powinna, jakkolwiek by to pretensjonalnie brzmiało, odcisnąć swoje piętno na Unii. W tym celu jednak musi się przeciwstawić autodestrukcyjnym tendencjom występującym wewnątrz Europy. Aby stać się znaczącym krajem, musi wzmocnić swoją pozycję, dokonując zasadniczych reform wewnętrznych. Obie kwestie nie wyglądają szczególnie optymistycznie. Relatywnie konserwatywne status quo panujące w naszym kraju wydaje się sytuacją przejściową.

Polityczny stan rzeczy w Polsce również nie powinien nastrajać entuzjastycznie. PO wydaje się tworem pozbawionym właściwości, a więc podległym naciskom silnych grup interesu. Jarosław Kaczyński, który stworzył PiS, wydaje się coraz konsekwentniej prowadzić do jego destrukcji. Oba ugrupowania nie stanowią połączonych wspólnotą idei partii, które proponują określone rozwiązania politycznych problemów, ale grupy wsparcia swoich liderów.

Niech więc redaktor „Dziennika” sprawdza, czy z kranu leci ciepła woda. Sama nie poleci. Konserwatyści, czyli prawica w Polsce, ma przed sobą tytaniczną robotę, jak zresztą zawsze. Historia się nie skończyła i nigdy się nie skończy. A jeśli ktoś serio traktuje sferę idei, powinien powtórzyć za poetą: „Uczyniwszy na wieki wybór/ W każdej chwili wybierać muszę”.

Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski