I nie mam tu na myśli krajów, co raczkują dopiero w szkole pluralizmu i różnorodności, ale państwa wzorce, których obywatele głęboko przejęci ideą cywilizacji starają się oświecać maluczkich. A takim państwem, chyba każdy się z tym zgodzi, zdają się współczesne Niemcy.
Otóż tym, co najbardziej zdumiewa polskiego czytelnika niemieckiej prasy, a szczególnie ostatnich tekstów dotyczących szczytu NATO, jest doskonała przewidywalność i podobieństwo tonu komentarzy. Nieważne, czy sięgnie się do liberalno-lewicowej „Süddeutsche Zeitung”, czy konserwatywnej „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, przeczyta się o tym, że chcąc rozszerzyć sojusz o Ukrainę i Gruzję, Amerykanie okazali się egoistami, narody Europy Środkowej są niewdzięczne, a ze zdaniem Rosji należy się liczyć. I wszystkie te sądy wyrażają – jakże by mogło być inaczej – punkt widzenia prawdziwego Europejczyka.
Być może rozwój demokracji wszedł już na wyższy poziom i teraz oznaką dojrzałości przestała być różnorodność, a stała się jednolitość. Może być też i tak, że redaktorzy niemieckich gazet na tyle wyraźnie rozpoznają interes europejski i są zdolni tak się zdyscyplinować, że debata nie jest im potrzebna. To wytłumaczenie brzmi nawet dość wiarygodnie. Mam z nim wszakże problem. Bo co, jeśli ktoś owego sposobu widzenia nie podziela? I dlaczego to Niemcy mają definiować lepiej interes Europy niż na przykład Polacy? I dlaczego polskie obawy przed Rosją mają być mniej europejskie niż niemiecki entuzjazm dla Rosji i niechęć do Ameryki?