Gruzin uczy się przy stole

W pewnym momencie musi paść toast za przodków. Za tych gigantów, którzy tworzyli naszą wielkość i którym nie dorastamy do pięt

Aktualizacja: 30.08.2008 08:31 Publikacja: 30.08.2008 01:36

Gruzin uczy się przy stole

Foto: EAST NEWS

Red

– Hamlet wrócił – oznajmił Gela. – Skończył studia.Siedzieliśmy na tarasie domu Geli na dalekich przedmieściach Telawi. Opodal zaczynała się Dolina Alazańska. Za nią był już Kaukaz.

Gela był dziennikarzem, pracował w Tbilisi, ale pochodził stąd, tu mieszkali jego dziadkowie. Nie wyobrażał sobie, że mógłby spędzać gdzie indziej urlopy i letnie weekendy. Jak wielu Gruzinów był fanatycznym patriotą swoich stron, obrażał się, gdy ktoś zaprzeczał, że Kachetia jest najpiękniejsza na świecie. Z całej Kachetii najpiękniejsze były oczywiście rzeka Alazani i miasto Telawi.

Spytałem, co to za Hamlet. Okazało się, że chłopak z sąsiedztwa. To Gela zachęcał go do nauki i teraz czuł się ojcem chrzestnym sukcesu. Mało komu po wiejskiej szkole udawało się skończyć z wyróżnieniem prawo.

Ojciec Hamleta, pan Zaza, już ponoć zarżnął barana i szykował „stół”. Nikt tego nie ogłaszał, nikt nas nie zapraszał, ale było jasne, że przy takiej okazji bez „stołu” się nie obejdzie, a my musimy przyjść – Gela jako sąsiad rodziny, a ja, bo jestem gościem Geli.

Gruziński „stół” to więcej niż mebel – nawet mebel obciążony baterią waz, pater, półmisków, salaterek, sosjerek oraz dzbanów, gąsiorów, karafek, balonów i flaszek. Więcej niż zebrani wokół mebla goście. Gruziński „stół” to biesiada przebiegająca według ustalonego porządku; to teatr, w którym każdy ma do odegrania swoją rolę, to rytuał. To instytucja społeczna.

Duszą „stołu”, jego dyrygentem i wodzirejem jest tamada. To on wygłasza kolejne toasty, on udziela głosu biesiadnikom i nadaje ucztowaniu rytm. Jednoczy zgromadzonych i dba, żeby wszyscy dobrze się czuli. Można sobie wyobrazić „stół” bez tej czy innej potrawy, ale bez tamady stanie się zwyczajną kolacją, bankietem, towarzyskim spotkaniem.

Naszym tamadą został pan Zurab, emerytowany historyk, który kiedyś uczył Hamleta.

„Stół” nie był duży, dwadzieścia parę, najwyżej 30 osób. Najbliższa rodzina, paru przyjaciół, kilku sąsiadów. Na honorowym miejscu usiadł tamada, obok pan Zaza oraz ojciec Zazy stary Nodar Irakliewicz. Hamlet przycupnął w kącie – był najmłodszy, nie miał żony ani dzieci. Zdobył wykształcenie, ale w tutejszej hierarchii dopiero startował w dorosłość.– To tradycyjny dom – uprzedził mnie Gela. – Coraz mniej takich w Kachetii. W Tbilisi wzięliby ich za dziwaków.

Posadzili nas wysoko – naprzeciwko tamady. Byłem gościem, do tego gościem z zagranicy, i należały mi się szczególne względy. Nieważne, że zatrzymałem się akurat u Geli – każdy czuł się tutaj moim opiekunem. Dzięki mnie awansował też Gela.

Ledwie zajęliśmy miejsca, pan Zurab rozpoczął pierwszy toast. Podziękował gospodarzom za przyjęcie nas pod swój dach i powierzenie mu zaszczytnej roli tamady. Potem pogratulował Hamletowi dyplomu. Mówił jeszcze parę minut i Gela nie miał pomysłu, jak mi to wszystko tłumaczyć na rosyjski: – Teraz jest o tym samym, tylko innymi słowami – poddał się. – Taka konwencja.

W końcu tamada przeszedł do sedna: – Wypijmy za to, że się dziś spotkaliśmy, wypijmy za dzisiejszy wieczór i za naszą biesiadę. Na zdrowie! Gaumardzios!

Krzyknęliśmy „Gaumardzios!” i wypiliśmy.

W czasie „stołu” pije się wyłącznie na komendę, nie ma indywidualnego sączenia, nie ma łyczka na boku. Gdy tamada zaczyna mówić, należy lekko unieść kielich i trzymać go w górze aż do końca toastu. Nie wolno wtedy jeść ani rozmawiać.

Można wypić odrobinę, można tylko zamoczyć usta (chyba że będzie to bolomde, czyli toast do dna, albo będziemy pić z rogu – którego nie da się odstawić). Gospodarze uzupełnią każdy ubytek, aby następny toast wznieść nowym winem. W ostateczności można tylko podnieść kielich do góry (musi być pełny). Niespełnienie toastu to wotum nieufności do tamady i towarzystwa, z którym biesiadujemy; to rzucenie rękawicy.

Gdy chcemy coś dopowiedzieć, musimy wstrzymać się z piciem i zabrać głos, gdy wszyscy odstawią już kielichy. Trzeba mówić krócej niż tamada, koniecznie na ten sam temat i w tym samym duchu: nie wolno krytykować kogoś, kogo przed chwilą pochwalono (w ogóle nie wolno nikogo krytykować!). Czasem tamada sam kogoś prosi o kontynuację własnej myśli. Przekazanie toastu nazywa się Alawerdi.

To był naprawdę tradycyjny dom: żona Zazy, jego córki i inne kobiety przywitały się i od razu zniknęły. Potem się pojawiały, aby donieść jedzenie albo zabrać puste naczynia, a także, gdy pito za nie toasty.Zaczęliśmy od przystawek i zakąsek. Na tym etapie gruzińska kuchnia nie różni się od ormiańskiej i azerbejdżańskiej, królują świeże i marynowane warzywa, faszerowana papryka, niepokrojona zielenina (koperek, szczypiorek, kolendra, bazylia i natka pietruszki), sery. Zaraz potem pojawiają się fasola z orzechami, bakłażany z orzechami i kura saciwi (na zimno w sosie orzechowym). Teraz już nie ma wątpliwości – jesteśmy w Gruzji. Po tej rozgrzewce podaje się chaczapuri (placki z zapiekanym słonym serem), chinkali (pierogi z mięsem i bulionem), czachochbili (kawałki kurczaka w pomidorach). Wreszcie przychodzi pora na szaszłyk, który po gruzińsku nazywa się mcwadi.Gotowanie jest domeną kobiet, ale szaszłyk przygotowują mężczyźni. Podobnie jest z winem: wino to zbyt poważna rzecz, by zostawiać ją kobietom. Wino to esencja życia, to ziemia i słońce, to miłość. Winem i chlebem wita się tutaj przybyszów. Gdy jest chleb, wino i drugi człowiek – Gruzin będzie szczęśliwy! Mówi o tym połowa gruzińskich przysłów.

Nazwy szczepów winorośli i gatunków win brzmią tutaj jak poezja: saperawi, mukuzani, achaszeni, cinandali, twiszi, manawi, napareuli, aleksandrouli, kindzmarauli, chwanczkara (uwielbiał ją Stalin), rkaciteli. Najczęściej podaje się wina domowe. Gospodarze rozlewają je z czułością, a goście piją z szacunkiem, bez pośpiechu.

Z wódką nie trzeba ceregieli, wystarczy „no to cyk!”, albo i bez tego, byle szybko zaszumiało. Toast wódką – a zwłaszcza piwem – to nie faux pas, to świadomy afront. Dowcipni młodzieńcy stukają się browarkiem „za policję!”, ale starsi ich gonią – policji też nie wolno obrażać.

Towarzystwo się ożywiło, wypiliśmy już za Gruzję (i z rozmachu za Polskę) i za przyjaźń i tamada zwolnił tempo. Nasza trzeźwość jest w rękach tamady, to on powinien zadbać, byśmy mogli wstać o własnych siłach. Gdyby sam się upił – straciłby twarz.

Polski jezuita Jan Tadeusz Krusińskzi, który na początku XVII wieku przebywał jako misjonarz w Persji i na Zakaukaziu, napisał w rozprawie „Tragica vertentis belli persici historia”: „Gdy tamada wzniesie w dłoni puchar z winem, rozpoczyna tak ożywioną gestykulację, jego twarz nabiera takiego wyrazu, że wydaje się okazywać winu jakąś formę czci”. Gruzin – jak pisał Krusiński – „pije od kołyski, niemowlętom daje się tutaj do ssania palec zanurzony w winie, aby nauczyły się smaku”.

Puls wina bije w gruzińskiej architekturze, poezji, malarstwie. Kamienne grona oplatają mury tysiącletnich katedr, kachetyjskie „bożole” buzuje w heksametrach i hiperbolach, z obrazów Pirosmaniego leje się saperawi i kindzmarauli.

Nikt lepiej nie pokazał gruzińskiego „stołu” niż Pirosmani, włóczęga z tbiliskiej Nachałowki, bosonogi geniusz, gruziński Nikifor i Celnik Rousseau. Malował za szklankę wina, za miskę zupy, malował na starych szyldach, spróchniałych deskach, ceracie. Malował jedzenie, dużo jedzenia, martwe natury z suszoną rybą, metrowym szaszłykiem, pieczonym prosiakiem, wiąchą cebuli. Malował pękate amfory z winem i ucztujących Gruzinów, toasty, przemowy, wzniesione kielichy. Jest w tych scenach powaga, biesiadnicy się prężą, jakby pozowali do fotografii, żadnych zbędnych gestów, czasem tylko półuśmiech, choć oczy zdradzają niekiedy skłonność do figli. To nie są rzeczywiste biesiady, to alegoria gruzińskiej tradycji i hymn ku jej czci.

Reprodukcje Pirosmaniego ilustrują większość reklam gruzińskiego wina. Jest nawet wino, które nazywa się Pirosmani.

„Stół” jest jak życie: codzienność styka się tu z odświętnością, profanum z sacrum, powaga z żartem, strawa dla ciała z pokarmem dla duszy.

Najważniejsze jest wspólne spędzenie czasu. Oczywiście dobrze, by było ciekawie, wesoło i smacznie, ale już samo obcowanie, samo bycie ze sobą stanowi wartość. Po paru toastach nieznani sobie ludzie zaczynają się rozumieć. Pod koniec, kiedy wypiją, będą się obejmować i całować, i rozstaną się jak przyjaciele, choć może więcej się nie zobaczą. W jednej kompanii los może zetknąć Gruzina, Ormianina, Rosjanina i Żyda – i każdy będzie się dobrze czuł. Profesor może wypić wachtanguri (bruderszaft) z robotnikiem, policjant z notorycznym hultajem, ksiądz z grzesznikiem. Liczy się, jakim jesteś kompanem. Życie jest krótkie i trzeba się cieszyć każdą chwilą.

Po wstępnych toastach pije się za rodzinę: za rodziców, rodzeństwo i dzieci. – Masz matkę? – Niech żyje jak najdłużej w zdrowiu i miłości! – Ojciec umarł? – Wieczne odpoczywanie! – Jak ma na imię twój syn? – Niech wyrośnie na dzielnego człowieka! – Urodziła ci się córka? – Niech jej Bóg błogosławi!

Człowieka określa rodzina, dlatego ludzie, którzy chcą się poznać, pytają nawzajem o swoje rodziny. Toasty układają się w listę najświętszych dla Gruzina wartości.

Dobry tamada potrafi zdobyć się na oryginalną myśl nawet przy toastach najoczywistszych: za ojczyznę i za najbliższych. Najlepsi porywają się na toasty-przypowieści i toasty-minitraktaty filozoficzne zwieńczone brawurową puentą. Najlepsi z najlepszych przechodzą do historii – na równi z wielkimi poetami.

Wybitne toasty żyją własnym życiem, powielają się w nieskończonych wariantach, zapełniają Internet. Jest w nich kaukaska bufonada, mądrość Orientu i humor szabasowych świec. Pozostają jednak anonimowe. Toast wyrwany z kontekstu czasu i miejsca, gdzie zabrzmiał (tamadowie mówią: dojrzał), jest tylko anegdotą, dykteryjką.– Wypijmy za nasze trumny zrobione ze stuletniego dębu, który posadzą nasze dzieci!

– Spytano mędrca, dlaczego nasi przyjaciele nieraz zmieniają się w nieprzyjaciół, ale nasi wrogowie pozostają wrogami. Odpowiedział, że łatwiej zburzyć dom, niż go zbudować, i łatwiej rozbić dzban, niż go skleić, i łatwiej wydać pieniądze, niż je zarobić. Wypijmy za to, byśmy zawsze umieli pokonywać trudności!

– Pewnego razu orzeł porwał barana. Kiedy wzbijał się w przestworza, dostrzegł go myśliwy, który błyskawicznie złożył się do strzału. Zraniony ptak padł martwy na ziemię, natomiast baran poleciał dalej. Wypijmy za to, żeby nie zabijano u nas orłów i żeby barany zostały tam, gdzie ich miejsce!

W pewnym momencie musi paść toast za przodków. Za tych gigantów, którzy tworzyli naszą wielkość i którym nie dorastamy do pięt.Przodkowie zawsze są od nas lepsi, mądrzejsi, silniejsi. Oglądamy się na nich, by dodać sobie otuchy. Musimy o nich pamiętać, by wiedzieć, kim jesteśmy.

Oni są jak fundament naszego domu. Dom można rozebrać i przebudować, sąsiedzi mogą odebrać nam strych i rozpanoszyć się w salonie, ale fundament pozostanie.Oni nas zobowiązują.

Toast pije się za przodków w ogóle albo za przodków konkretnych – za świętą Nino, za króla Dawida Budowniczego, za królową Tamar, za Szotę Rustawelego, za Giorgija Saakadzego, za trzystu Aragwijczyków.Często pije się wtedy za Stalina.

Mam z tym toastem kłopoty. Czasem mówię Alawerdi: piliśmy już za tych, którzy odeszli, i teraz wypiję za Stalina jako za zmarłego, bo zmarłym, jak każe sumienie, należy się szacunek. Czasem odmawiam wypicia. Czasem zaciskam zęby – i piję, prosząc Boga o wybaczenie.

Mogłoby się wydawać, że gruziński „stół” trwa w niezmienionej postaci od początku świata, ale w obecnej postaci ukształtował się dopiero w XVIII wieku (instytucja tamady była znana wcześniej).

– Wiąże się to z przyjściem Rosji – tłumaczy doktor Gaga Nidżaradze, psycholog kultury z Gruzińskiej Akademii Nauk. – Wcześniej najeżdżali nas Turcy i Persowie, czyli muzułmanie. Przed nimi broniła nas, w sensie kulturowym, religia. Rosjanie są prawosławni, co utrudniało zachowanie odrębności: my też jesteśmy prawosławni. Dlatego pojawiły się toasty za antenatów, za rodziców, za tradycję. „Stół” już nie tylko jednoczył grupę, ale też ochraniał ją przed światem zewnętrznym. To było instynktowne.

Zdaniem Nidżaradzego obecnie Gruzini nie mają poczucia, że coś im z zewnątrz zagraża – w sensie utraty niepodległości czy eksterminacji całego narodu – i ceremoniał będzie erodować (krótkotrwałej wojny z Rosją w sierpniu 2008 roku nie da się porównać do sytuacji z XIX wieku, gdy Rosjanie zabrali gruzińskiej Cerkwi autokefalię i liturgię w języku narodowym, ani do okresu Związku Radzieckiego).

Pan Zurab był przyzwoitym tamadą i pewnie prowadził biesiadę szlakiem kolejnych toastów – nie za szybko i nie za wolno. Ameryki nie odkrywał, ale mówił ciekawie; nie za krótko i nie za długo. Przeplatał historie z własnego życia – prawdziwe i zmyślone, ale zmyślone ładnie, zgrabnie – z mądrościami ludu: znał dziesiątki przysłów, porzekadeł, zgadywanek i przypowieści.

Właśnie wypiliśmy za przodków i atmosfera zrobiła się podniosła. Oczekiwałem kulminacji, toastu za gruzińską Cerkiew czy wręcz za Pana Boga.

Wznoszenie kielicha to rytuał mistyczny. Biesiadnicy, będący przecież ludźmi rozsądnymi, w tym momencie szczerze wierzą, że słowo ma moc sprawczą, że dobre życzenie się spełni, że wykrzykniemy „Gaumardzios!” i odmieni się nasz los.

Niektórzy porównują biesiadę do nabożeństwa: stół jest ołtarzem, tamada – kapłanem, toasty – modlitwą, picie wina – komunią.

– Była jedna Rosjanka – rozpoczął Zurab. – Mieszkała z dorastającym synem w Mineralnych Wodach. Któregoś dnia chłopak miał lecieć do Moskwy, ale matka miała w nocy zły sen i nie obudziła go. Rano włączyła radio i usłyszała, że ten samolot rozbił się przy starcie i były ofiary śmiertelne. Pobiegła do syna, ale ten leżał martwy: zmarł na atak serca dokładnie w chwili, kiedy był wypadek. Nie oszukamy Pana Boga, nie uciekniemy przed tym, co nam pisane. Starajmy się żyć jak najlepiej, bo nie znamy dnia ani godziny.

Wypiliśmy.I długo milczeliśmy.Pan Zurab okazał się artystą.

Czekały nas jeszcze toasty za obecnych przy stole. One trwają najdłużej – nie można nikogo pominąć, wszystkim trzeba poświęcić trochę uwagi. Prawie każdy zgłasza wtedy Alawerdi: wypada powiedzieć parę słów o krewniaku, sąsiedzie, przyjacielu.

Wbrew pozorom takie toasty dają duże pole do popisu. Bywa, że panegiryczna przemowa, zmuszająca adresata do spuszczenia wzroku i zaczerwienienia się, okazuje się zakamuflowanym szyderstwem, dyskretną kpiną. W sukurs idzie mówcy sam język gruziński, lubujący się w półtonach i wyszukanej metaforze. „Stół” staje się towarzyskim barometrem, sondażem opinii publicznej. Pozwala się zorientować, kto ma jakie notowania.Było to w latach 70. W małym miasteczku obchodził urodziny Gogi, sekretarz miejscowego komitetu partii. Głos zabrał tamada:

– Wypijmy za naszego przyjaciela. Wszyscy go znamy, kochamy i szanujemy. Szanujemy nie dlatego, że jest u nas sekretarzem. My też pełnimy odpowiedzialne funkcje. Nie dlatego, że ma willę, daczę i dom letniskowy w Batumi. My też nie mieszkamy pod mostem. Nie dlatego, że ma mercedesa, którego sprowadził na siostrzeńca. My też nie chodzimy piechotą. Nie dlatego wreszcie, że ma wspaniałą żonę – ukłony dla pani Manany, żyj nam, droga, sto lat! – i jeszcze kochankę na boku. My też nie spędzamy nocy samotnie. Naszego Gogiego szanujemy za to, że jest prawdziwym komunistą!Choć to bajka, ale wszystko prawda.

Doświadczony biesiadnik ma za sobą setki „stołów”, tysiące toastów i hektolitry wina. Toasty siłą rzeczy się powtarzają, liczba potraw, choć imponująca, nie jest nieskończona. Wino bywa trochę lepsze albo trochę gorsze. Czy to nie nudne?

A czy można znudzić się życiem i drugim człowiekiem? – spytałby Gruzin.Święty Grzegorz Peradze opisał, jak wiejski nauczyciel sprzedawał pasterzom papierosy:

– Będziecie mieli rozrywkę... Możecie palić i skracać sobie czas.

– Na halach wcale nie jest nudno – odrzekł pasterz. – My gramy, śpiewamy. Nieraz starzy opowiadają nam różne dzieje.

– Zawsze te same historie – niecierpliwie przerwał nauczyciel. – Czy nie macie już tego dość?

– Skądże. Bardzo chętnie słuchamy tych opowiadań na nowo.

Mimo woli pomyślałem o słowach naszych nabożeństw. Toć i one powtarzają się co niedziela, co dzień. I zawsze są zachwycające, świeże, pełne nowej, niezbadanej treści i świętej poezji dla pobożnej duszy.

– Niektórzy mówią, że gruziński „stół”, czyli supra, to cała akademia – powiedział mi Gela. Mój kolega trwał na posterunku. Gdy nie było czego tłumaczyć, opowiadał mi o miejscowych zwyczajach albo o kachetyjskich książętach.

– „Stół” nauczy cię, jak zwracać się do ludzi, jak postąpić w takiej czy innej sytuacji i jak zdobyć popularność – ciągnął. – Tutaj się dowiesz, co jest w życiu ważne. Poznasz żywą historię Gruzji: zobaczysz, kto przetrwał w pamięci narodu i z kogo należy brać przykład. Zrozumiesz mechanizmy władzy.

– Spójrz na Hamleta, jak wszystko chłonie – (bohater uroczystości siedział cały czas na swoim miejscu, zachowując się, jakby go nie było).

– Na studiach na pewno nie nabiesiadował się, a wcześniej był za młody. Teraz nadrabia zaległości. Starsi też się kształcą, ta akademia ma wiele poziomów. Nawet nasz tamada, choć siwy i na emeryturze, chce się jeszcze czegoś nauczyć. Bo dobry mistrz uczy się całe życie.

Kolejka toastów doszła do mnie.

– Piję za to – rzekł tamada – żeby za sto lat ktoś wypił za Wojciecha. Jego nie będzie już na świecie (choć daj mu Boże żyć jak najdłużej!). Może nie będzie już jego dzieci. Będą za to jego wnuki, prawnuki i praprawnuki, więc gdy się zbiorą, niech taki toast wzniosą. Nie wiem, jakie są u was zwyczaje, ale niech zrobią to dlatego, że był sympatycznym facetem i miło się go wspomina, a nie dlatego, że wypada, bo o przodkach zawsze należy pamiętać.

Potem były toasty za Gelę, Mamukę, Aleksandra, Giwiego, Nikoloza, Giję i Hamleta.

Wreszcie wypiliśmy za tamadę. Ten toast zawsze jest na końcu. Przyjęliśmy przez aklamację, że spełnimy go na stojąco i do dna.

Jak śpiewa Wachtang Kikabidze, bieda jest wtedy, gdy naszym „stołem” i naszym życiem pokieruje kiepski tamada.

Uczta trwała sześć godzin. Nie za krótko i nie za długo.

Autor jest analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich, autorem książki „Planeta Kaukaz” (2002 r.). Reportaż pochodzi z jego nowej książki „Toast za przodków” poświęconej Gruzji, Armenii i Azerbejdżanowi która ukaże się w wydawnictwie Znak

Tytuł tekstu pochodzi od redakcji

– Hamlet wrócił – oznajmił Gela. – Skończył studia.Siedzieliśmy na tarasie domu Geli na dalekich przedmieściach Telawi. Opodal zaczynała się Dolina Alazańska. Za nią był już Kaukaz.

Gela był dziennikarzem, pracował w Tbilisi, ale pochodził stąd, tu mieszkali jego dziadkowie. Nie wyobrażał sobie, że mógłby spędzać gdzie indziej urlopy i letnie weekendy. Jak wielu Gruzinów był fanatycznym patriotą swoich stron, obrażał się, gdy ktoś zaprzeczał, że Kachetia jest najpiękniejsza na świecie. Z całej Kachetii najpiękniejsze były oczywiście rzeka Alazani i miasto Telawi.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą