W naszym kinie, podobnie jak to jest na Zachodzie, środowisko aktorskie zaczyna się dzielić na dwie części. Pierwsza to świat wykonawców serialowych. Tu zarabia się świetnie i ma się poczucie finansowego bezpieczeństwa na długie miesiące, a nawet lata. Tu zyskuje się również sławę: listy od fanów, uśmiechy ludzi na ulicy, czasem darowany przez straż miejską mandat. Ale z telewizji trudno jest wyrwać się do kina.Tak jest na całym świecie. George’owi Clooneyowi udał się transfer z „Ostrego dyżuru” na duży ekran, ale już nie znalazła tam swojego miejsca królewska para seriali amerykańskich – Richard Chamberlain i Jane Seymour. Bohaterowie „Mody na sukces” czy „Seksu w wielkim mieście” na ogół obracają się we własnym kręgu.
Na naszym rodzimym aktorskim podwórku zaczynają obowiązywać podobne zasady. Gwiazdy i gwiazdki serialowe trafiają zazwyczaj do obliczonych na masową widownię komedii romantycznych. Tworzy się tu niemal obieg zamknięty. Kino wykraczające poza czystą rozrywkę szuka świeżych twarzy, które nie kojarzą się na pierwszy rzut oka z Mostowiakami, Złotopolskimi czy Lubiczami. I ma im sporo do zaoferowania. Bo w dobrych filmach, jakie ostatnio pojawiły się w polskim kinie, jest coraz więcej świetnie napisanych, interesujących ról.
[srodtytul]Pokaż mi matkę[/srodtytul]
33 sceny z życia” Małgorzaty Szumowskiej to prawdziwy popis aktorskiej wirtuozerii. Film, który rozgrywa się na najwyższych diapazonach uczuciowych, wymagał od aktorów odwagi w dogrzebywaniu się do najbardziej bolesnych pokładów własnej osobowości. Ale też dawał im szansę, którą fenomenalnie wykorzystali. Podczas ostatniego festiwalu w Gdyni Małgorzata Hajewska-Krzysztofik bardzo zasłużenie dostała nagrodę za rolę drugoplanową. Zagrała umierającą na raka matkę głównej bohaterki. Prawdziwie, z trzewi, piekielnie odważnie. Przed kilkoma laty widziałam w podobnej roli, w filmie „Wit”, Emmę Thompson. Takie role na zawsze zostają w historii kina. I w pamięci widzów.
– Hajewska od wielu lat przykuwała moją uwagę – mówi Małgorzata Szumowska. – Wychowałam się na spektaklach Lupy i tam właśnie ją zauważyłam, podobnie zresztą jak Andrzeja Hudziaka. Spotkałam się z nimi już przy swoim debiutanckim filmie „Szczęśliwy człowiek”. Zespół Lupy tworzą ludzie, którzy potrafią pracować nad rolą miesiącami, grzebiąc we własnych przeżyciach i otwierając najdziwniejsze zakamarki swojej duszy.Reżyserka przyznaje, że przez moment myślała o zaangażowaniu do „33 scen...” aktorów bardziej popularnych. Ale szybko zrozumiała, że ten trop jest mylny.