Zauważyłem sekwencje o „Rejsie” pociętym niemiłosiernie przez cenzurę, o cynizmie lat 70. przedstawionym w „Trzeba zabić tę miłość”. Myślałem o „Kopciuchu” i dziewczynach z peerelowskiego poprawczaka, o opowiadaniach „Wirówka nonsensu”, o felietonach „W nocy gorzej widać” i „Powrót hrabiego Monte Christo”, powieści „Moc truchleje”, zatrzymanej przez cenzurę i wydanej w podziemiu, o emigracji Głowackiego po wprowadzeniu stanu wojennego, o obecności jego sztuk na West Endzie i Broadwayu (takie tam prowincjonalne teatry).
O jego spotkaniu z Arthurem Millerem myślałem (mało znaczący pisarzyna znany z romansu z Marylin Monroe, wiecie Państwo, tą kochanką Kennedy’ego zamordowaną przez CIA). Przy okazji scen poświęconych moskiewskiej premierze „Czwartej siostry” widziałem na ekranie Wieniedikta Jerofiejewa - ależ bruździ przeciwko Putinowi, no po prostu wstyd. Wszystko to była gra mająca na celu zafałszowanie prawdy.
Dopiero po przeczytaniu demaskatorskiego felietonu „Tajemnica sukcesu” Kłopotowskiego zrozumiałem ogrom moich win i zaniechań, jakie popełniłem jako widz. A przecież nie od dziś oglądam telewizję. Tyle lat zmarnowanych, pomyślałem, skoro patrzyłem i nie widziałem. Co było bowiem najważniejsze w filmie? A mianowicie to, czego w nim nie było! Pan Krzysztof przenikliwie to wyłapał. Nikt tak jak on nie potrafi. Dlatego, by nie uronić z jego dziejowej mądrości ani słówka, powtórzmy raz jeszcze, co Kłopotowski napisał:
”Są w tym filmie ślady, po których reżyser nie poszedł z lęku lub ślepoty. Mieszkanie matki pisarza znajduje się na Mariensztacie. Czy dostała je z przydziału jako przodownica pracy we wczesnych latach 1950? Czy była przodującą redaktorką? Jak się miała wtedy inna inteligencja, już wybita lub przeznaczona na wyniszczenie? Cóż za nietaktowne pytania, ale to druga strona tego lśniącego medalu. Pani Głowacka była zapewne kobietą zacną, lecz należała do warstwy o którą tu chodzi.”
W tym świetle domagam się od Głowackiego natychmiastowego ujawnienia jego politycznych związków ze Stalinem, Hitlerem, Bierutem, Gomułką, Gierkiem. Jaruzelskim też, bo choć w jego czasach wyemigrował, jego postawa pisarska nie jest wystarczająco politycznie jednoznaczna. Na dowód przypominam, co pisze Kłopotowski o światowej karierze mariensztackiego pisarza: „Owszem, jest godna szacunku, ale skąd się bierze. Na pewno z talentu i pracy, lecz to tylko trzy czwarte sukcesu. Ciekawa byłaby brakująca jedna czwarta: środowisko, układy, koterie, żmudne chodzenie na „party” w Nowym Jorku, ukryty mechanizm, który miał na celu wydobyć z niebytu i dostarczyć publiczności jego produkt”.