Wszyscy nabrani

Nikt z nas nie jest uodporniony na własną naiwność, a jej prawdziwe oblicze poznajemy dopiero po fakcie

Publikacja: 03.01.2009 00:43

Wszyscy nabrani

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Przed kilku laty 14-letni uczeń szkoły średniej z Nathan Zohner z Idaho Falls w stanie Idaho wystosował publiczną petycję z żądaniem zakazu stosowania substancji chemicznej o nazwie monotlenek diwodoru. Substancja ta, jak pisał, może być groźna dla zdrowia, np. wywołać silne pocenie się i wymioty, wprowadzona przypadkowo, nawet w niewielkich ilościach, do płuc może spowodować śmierć na miejscu, a w postaci lotnej monotlenek diwodoru może wywołać poważne oparzenia. Nathan Zohner zwrócił się do 50 osób o podpisanie petycji. 43 podpisały, sześć było niezdecydowanych, a tylko jedna wiedziała, że monotlenek diwodoru to chemiczna nazwa wody.

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Nathan Zohner robił sobie dowcipy z mieszkańców Idaho, do firmy znanego nowojorskiego brokera i inwestora Bernarda Madoffa płynęły pieniądze amerykańskich milionerów, banków, grup inwestycyjnych i organizacji charytatywnych. Madoff niespecjalnie zachęcał ludzi do powierzania mu swoich oszczędności – sami ustawiali się w kolejce, a on niektórych, nawet bardzo bogatych, klientów ze znanych tylko sobie powodów odrzucał, co znacznie zwiększało jego atrakcyjność wśród garstki wybrańców, którym udało się dotrzeć do maga z Wall Street. Nie obiecywał również krociowych zysków, wręcz przeciwnie – na rynku, na którym do niedawna możliwe były zyski kilkunastoprocentowe w skali rocznej, on gwarantował co najwyżej 7 – 8 procent – za to pewnego zarobku na inwestycji. Przed miesiącem Madoff został zatrzymany i osadzony w areszcie domowym za prowadzenie piramidy finansowej, na której jego klienci w ciągu kilku lat mogli stracić nawet 50 miliardów dolarów.

Wezwanie do zakazu stosowania wody wydaje się raczej zabawne niż groźne, sprzeniewierzenie majątków ludzi, banków i organizacji charytatywnych to już poważne przestępstwo, jednak obie historie łączy kilka cech. Nie byłoby ich, gdyby nie ludzka skłonność do głupoty, łatwowierności wobec innych i wiary w cuda, czyli zjawiska, których zaistnienia nie da się wytłumaczyć rozumem. Wszystko to składa się na to, co potocznie nazywamy ludzką naiwnością, wierząc, że charakteryzuje ona dzieci (wtedy nazywamy ją niewinnością), gorzej niż my wykształconych (wtedy nazywamy ich głupcami) albo osoby w podeszłym wieku (czyli inaczej stare pierdoły, które i tak we wszystko uwierzą).

[srodtytul]Bo inni tak robią[/srodtytul]

W rzeczywistości ani wiek, ani wykształcenie, ani stan majątkowy nie impregnują na wypadek ataku naiwności. Jej wpływ na ludzi nie ma również żadnego związku z tym, co nazywa się postępem cywilizacyjnym i technologicznym. Naiwność jest ponadczasowa, ponadnarodowa i można bezpiecznie założyć, że wcześniej czy później wszyscy padniemy jej ofiarą.

Niektórzy zapłacą za to ogromną cenę. Amerykański psycholog społeczny Stephen Greenspan (bez koneksji rodzinnych z Alanem, byłym szefem amerykańskiego banku centralnego Fed) wydał właśnie książkę „Annals of Gullibility” (Annały naiwności), w której analizuje różne przejawy naiwności: od polityki przez zachowania w związkach międzyludzkich, wierzenia religijne i parareligijne do sfery gospodarki i finansów. Greenspan wie, o czym pisze, zwłaszcza w tej ostatniej dziedzinie, ponieważ, jak przyznaje, sam jest jedną z ofiar Bernarda Madoffa – powierzył mu swoje oszczędności (na szczęście nie wszystkie) w nadziei zapewnienia sobie bezpiecznej i dostatniej emerytury. Jego przemyślenia przydadzą się jednak nie tylko ofiarom oszustów, ale i zwykłym ludziom, którzy uwierzyli bezgranicznie politykom lub innym szamanom, kupili lek na łysienie albo zainwestowali pieniądze w fundusze inwestycyjne czy bezpośrednio w akcje, a dziś zastanawiają się, dlaczego to zrobili.

Przede wszystkim zrobili to dlatego, że inni też tak robią. Zdaniem Greenspana większość ludzi powtarza zachowania innych, zwłaszcza tych, którzy w jakiejś dziedzinie odnieśli sukces, w nadziei, że zapewni im to powtórkę sukcesu. Skoro dziesiątki znajomych zarobiły, powierzając pieniądze albo jakiemuś doradcy finansowemu, to uznajemy, że z natury rzeczy inwestycja ta musi być niezagrożona, i wyłączamy bezpieczniki. Nie bez przyczyny jedną z metod działania wielu firm doradczych czy inwestycyjnych jest rozszerzanie bazy klientów poprzez polecanie firmy znajomym.

Jak pisze Greenspan, właściwie wszystkie szaleństwa inwestycyjne (niekoniecznie, jak piramida Madoffa, oparte na przestępstwie) można wyjaśnić za pomocą tego schematu: od tulipanomanii w latach 30. XVII wieku, gdy bogaci Holendrzy oddawali swoje domy za jedną cebulkę tulipana, przez wielki krach finansowy w latach 20. XVIII wieku powstały w wyniku spekulacji akcjami Kompanii Mórz Południowych do upadku firm dot-com w latach 90. XX wieku.

W przypadku piramidy Madoffa presja środowiska miała podstawowe znaczenie. Dziennik „The New York Times” opisywał bogatych emerytów z Florydy ustawiających się w kolejkach do klubów, w których bywał Madoff, wyłącznie po to, by mieć okazję do spotkania z nim i ewentualnie przekazania mu swoich oszczędności – jeśli ten łaskawie się zgodzi. Większość opisywanych inwestorów, podobnie jak sam Madoff i jego przedstawiciele, była amerykańskimi Żydami, co dodatkowo wzmacniało poczucie więzi. Kto mógł przypuszczać, że Bernard Madoff – sam znany filantrop żydowski – finansuje nie tylko swoje bogactwo, ale również swoje dobre uczynki, okradając rodaków Żydów?

Ze strony ofiar na pewno nie był to przejaw zwykłej głupoty, wręcz przeciwnie – wiarę w ludzi i siłę więzów społecznych zwykliśmy traktować jako przejaw życiowej mądrości. Greenspan wspomina, że gdy pewien znający się na finansach przyjaciel ostrzegł go, iż inwestowanie u Madoffa nie jest tak bezpieczne, na jakie wygląda – uznał to wręcz za przejaw cynizmu.

[srodtytul]Skoro ekspert tak twierdzi...[/srodtytul]

Podobnie zresztą rzecz się ma z popełnianymi przez nas aktami naiwności spoza dziedziny finansów. Dziś wiemy np., że wbrew zapewnieniom najbardziej wiarygodnych źródeł amerykańskich w Iraku w 2003 roku nie było broni masowego rażenia. Jednak wówczas właściwie wszyscy – z nielicznymi wyjątkami – wierzyli, że ta broń w Iraku jest. Były doradca prezydenta Clintona w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego Kenneth Pollack przedstawił przed kilku laty w miesięczniku „The Atlantic” rozumną i – jak podejrzewam – uczciwą wersję odpowiedzi na pytanie, dlaczego w Iraku nie znaleziono broni masowego rażenia.

Pollack analizuje dziesiątki dokumentów wywiadowczych oraz interpretuje zachowania polityków i agentów wywiadu. Podkreśla, że w momencie wybuchu wojny „nikt nie wątpił, że Saddam ma broń masowego rażenia”, włącznie z prezydentem Francji Chirakiem. Z tego braku wątpliwości zrodziły się zbytnia pewność siebie i arogancja największych służb wywiadowczych na świecie, brak świadomości własnych błędów, polityczne intrygi, w które zamieszane były różne rządowe agencje amerykańskie. Do tego doszło zaskakujące dla wszystkich zachowanie Saddama, który najprawdopodobniej rzeczywiście zniszczył broń.

Ostatecznie administracja z Bushem na czele popełniła fatalny błąd w ocenie wroga. Z naiwności Busha i Blaira zrodziły się złe decyzje polityczne. Czy naprawdę powinniśmy winić siebie za wiarę w zapewnianie największych ekspertów w danej dziedzinie?

Jednak zrzucanie winy za dokonywane przez nas akty naiwności na presję środowiska czy głosy ekspertów byłoby zbyt łatwe. Bardzo często nasze decyzje inwestycyjne w różnych dziedzinach są odzwierciedleniem naszej dogłębnej ignorancji albo wiary w cuda. Na przykład każdy, kto chce, wie, że nie ma dowodów na skuteczność medyczną homeopatii, a picie soku malinowego nie jest jednak skuteczną metodą leczenia zapalenia płuc, a nawet poważnego przeziębienia. Mimo to znam co najmniej kilka całkiem rozsądnych osób, które będą stosowały obie te metody leczenia, zanim pójdą do lekarza – zwykle uczynią to dopiero, gdy choroba się rozwinie.

W przypadku inwestycji finansowych lenistwo umysłowe jest wręcz modne: kto by tam codziennie śledził postępy akcji na giełdzie, poznawał nowe instrumenty finansowe. Polegamy na przyjaciołach maniakach giełdowych albo – znowu – ekspertach i zwykle dobrze na tym wychodzimy, dopóki nie okazuje się, że i oni zawodzą, tak jak miało to miejsce w przypadku piramidy Madoffa (większość klientów inwestowała przez wysoko wykwalifikowane firmy pośredniczące, które same padły ofiarą przekrętu) czy irackiej broni masowego rażenia.

Jeszcze gorzej, kiedy wkraczamy w dziedziny kontrowersyjne, w których stan wiedzy szybko się zmienia, a zdania ekspertów znacząco różnią się od siebie. W takich sytuacjach bardzo często polegamy na emocjach, a bezkrytyczne poleganie na emocjach, jak podkreśla Greenspan, to gwarancja naiwności.

Weźmy kwestię ocieplenia klimatycznego. Większość ludzi nie śledzi profesjonalnej debaty naukowej i ekonomicznej, która toczy się na ten temat i ograniczona jest do grona specjalistów. Poglądy specjalistów relacjonowane są przez dziennikarzy, którzy zwykle nie mają pojęcia, o czym mówią, ponieważ brak im fachowej wiedzy o zmianach klimatycznych i ich skutkach. Nie ma w tym nic złego, jeśli dziennikarz rzetelnie i sprawnie przedstawi poglądy uczestników sporu. Problem polega na tym, że kwestia ocieplenia klimatycznego wywołuje emocje natury politycznej, a nawet etycznej, a wielu dziennikarzy mimo braku wiedzy chętnie opowiada się po którejś ze stron. Do odbiorcy dociera zatem przekaz mocno zniekształcony emocjami i ignorancją dziennikarza.

Jak pisze Stephen Greenspan, emocje odgrywają negatywną rolę bez względu na przedmiot naszej naiwności. Zarówno przy bezkrytycznej wierze w to, że możemy w nieskończoność wygrywać na giełdzie albo, ot tak sobie, wymyślić biznes, który zapewni nam miliony, jak i wtedy, gdy bezkrytycznie popieramy jakąś partię polityczną, wierzymy w to, że kółka wyżłobione w zbożu są dziełem kosmitów, lądowanie Amerykanów na Księżycu było pustynną inscenizacją, a Elvis ciągle żyje – mechanizm jest ten sam. W każdym z tych wypadków wpadamy w pułapkę naiwności, która jest tym większa, im bardziej impulsywnie podejmujemy decyzje.

Jak się przed nią bronić? Naturalnie zdrową dawką sceptycyzmu. To ona pozwala nam zachować trzeźwość oceny intencji i dokonań polityków, odrzucić wiarę w skuteczność maści na wszystko, to ona powstrzymuje nas od powierzenia wszystkich swoich oszczędności funduszom inwestycyjnym, które do niedawna miały „180 procent pewnego zysku”.

Sęk w tym, że sceptycyzm w dzisiejszym skomplikowanym i coraz mniej zrozumiałym świecie nie wystarcza. Można bezpiecznie przyjąć, że żadna z ofiar Madoffa nie dałaby się nabrać na propozycję zakupu kolumny Nelsona na Trafalgar Square (w 1925 roku Szkot Arthur Ferguson sprzedał ją amerykańskiemu turyście za 6 tysięcy funtów) ani nawet na kupno podróbki Tissota przez Internet. To nie byli ludzie nierozsądni i łatwowierni. A jednak Madoffowi ulegli.

Nikt z nas nie dysponuje całkowicie pewnymi zabezpieczeniami przed własną naiwnością, a jej prawdziwe oblicze poznajemy dopiero po fakcie. Możemy jednak minimalizować jej skutki. Na początek nie warto wrzucać wszystkich jajek do jednego koszyka. Zawierzenie jednej słusznej ideologii, jednemu wybitnemu politykowi, jednemu bankowi, który nigdy nie upadnie – jest bardzo kuszące i załatwia wiele spraw w życiu. Do czasu.

Przed kilku laty 14-letni uczeń szkoły średniej z Nathan Zohner z Idaho Falls w stanie Idaho wystosował publiczną petycję z żądaniem zakazu stosowania substancji chemicznej o nazwie monotlenek diwodoru. Substancja ta, jak pisał, może być groźna dla zdrowia, np. wywołać silne pocenie się i wymioty, wprowadzona przypadkowo, nawet w niewielkich ilościach, do płuc może spowodować śmierć na miejscu, a w postaci lotnej monotlenek diwodoru może wywołać poważne oparzenia. Nathan Zohner zwrócił się do 50 osób o podpisanie petycji. 43 podpisały, sześć było niezdecydowanych, a tylko jedna wiedziała, że monotlenek diwodoru to chemiczna nazwa wody.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał