W Polsce wszelka krytyka Stauffenberga wywołuje nerwowe reakcje takich publicystów jak Adam Krzemiński. Traktują oni rezerwę wobec jednookiego oficera jako upokarzanie Niemców i obrażanie symbolu kraju, z którym chcemy trwale się pojednać.
Czy nie można jednak do sprawy podejść bardziej spokojnie? Nie narzucać nikomu nabożeństwa dla dość kontrowersyjnego oficera, ale też przyjąć do wiadomości, jaką pozycję zajmuje Stauffenberg w zbiorowej świadomości RFN? Republika Federalna sięgnęła po wojnie po pamięć o spisku 20 lipca, bo znaleźć musiała jakichś antenatów odrodzonej demokracji. Rodzeństwo Scholl czy tacy kapłani jak Dietrich Boenhoffer nie oddziaływali równie silnie na wyobraźnię zbiorową jak grupa arystokratycznych wojskowych. A jednak jeszcze przez długie lata powojenne ich rodziny musiały walczyć z piętnem zdrajców.
Dopiero w 1954 roku spiskowcy doczekali się oficjalnego uznania na akademii ku ich czci pod przewodnictwem prezydenta Theodora Heussa w auli Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. W tym samym roku tylko jedna czwarta ankietowanych przyznawała ludziom spod znaku 20 lipca możliwość sprawowania wyższych stanowisk w państwie. W epoce Adenauera spiskowców tak dokładnie wyidealizowano, że pokolenie 1968 roku bez trudu mogło ich odbrązawiać, wytykając im wcześniejsze poparcie dla nazizmu czy antysemickie wypowiedzi. Teraz powraca znów tendencja do idealizacji. Ale jednocześnie – np. na łamach „Sterna” czy „Sueddeutsche Zeitung” – ukazały się obszerne opracowania ukazujące złożoność życiorysu Stauffenberga.
Dla Polaków szwabski arystokrata nie nadaje się na wspólnego eurobohatera walki z nazizmem, bo zbyt dużą część życia służył Hitlerowi i wierzył w mity niemieckiego szowinizmu. Jego śmierć z rąk aparatu terroru III Rzeszy skłania do szacunku, ale już nie usprawiedliwia wybielania jego życiorysu.
Polacy winni rozumieć, jakie znaczenie ma kult Stauffenberga dla Niemców, i pamiętać, że niełatwo było zetrzeć ze spiskowców piętno zdrajców. Z racji tego szacunku dla niemieckiego wymiaru kultu 20 lipca nikt nie chce dziś demontować pamiątkowej tablicy ku czci zamachu w Wilczym Szańcu. Na podobnej zasadzie udział Aleksandra Kwaśniewskiego w przysiędze Bundeswehry w rocznicę zamachu był wyrazem szacunku dla symbolu niemieckiej demokracji.
Już za parę miesięcy w berlińskim Niemieckim Muzeum Historycznym ma zostać otwarta wystawa na temat napaści Niemiec na Polskę w 1939 roku. Warto by na przykładzie Stauffenberga pokazać, jak ludzie należący do elity nie potrafili się wyzwolić z antypolskich uprzedzeń. Bez tego liczni Niemcy nadal będą się dziwić, że jednooki bohater budzi w Polsce rezerwę.
Czytaj też - [link=http://www.rp.pl/temat/262456.html]"Walkiria"[/link]