Kryzys kapitalizmu czy zdrowego rozsądku?

Pewien polityk rzucił: „No cóż, wiemy już, że rynek nie jest doskonały”. Czy oznacza to, że funkcjonariusze państwa działają w sposób doskonały?

Aktualizacja: 11.03.2009 22:14 Publikacja: 07.03.2009 11:58

Bronisław Wildstein

Bronisław Wildstein

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Obecny kryzys gospodarczy ma być podobno załamaniem się systemu wolnorynkowego, jak twierdzą jego radykalni przeciwnicy, albo, jak wywodzą umiarkowani, dowodem na potrzebę jego głębokiej korekty. To prezentowane powszechnie, a więc dominujące dziś, przeświadczenie jest o tyle zdumiewające, że fakty świadczą o czymś wręcz przeciwnym.

Kryzys wywołany jest przede wszystkim interwencją państwa, w tym wypadku głównie amerykańskiego, w gospodarkę. Nie znaczy to, że w sytuacji krachu spowodowanego rozregulowaniem rynku państwo nie musi interweniować ponownie, aby zaradzić stworzonym przez siebie problemom. Wszystkie te interwencje obarczone są jednak wielką dozą ryzyka i wcale nie znaczy, że nie okażą się przeciwskuteczne. Być może wstrzymanie się od reakcji na kryzys finansowy w roku minionym byłoby najlepszym wyjściem dla państw Zachodu.

[srodtytul]Przyczyny kryzysu[/srodtytul]

Właściwie wszyscy dziś zgadzają się, że bezpośrednią przyczyną kryzysu finansowego w roku 2008 był krach na amerykańskim rynku nieruchomości. Spowodowany był niezwykle niskimi kredytami na ich zakup, a jednocześnie przyznawaniem ich bez choćby minimalnej gwarancji spłaty. Boom na rynku mieszkaniowym powodował, że wielu nabywców, których nie było stać na nowe domy, rachowało, iż ich rosnąca cena pozwoli zarobić na transakcji. Ten stan rzeczy wywołany był polityką rządu USA już od czasów Billa Clintona, która wszystkim Amerykanom zapewnić miała własny dom. Istotnym jej elementem było działanie Fedu czyli amerykańskiego odpowiednika banku centralnego, który zwiększał podaż pieniądza, tnąc stopy procentowe poniżej granicy zdrowego rozsądku. Miało to się przyczynić, i przyczyniało, do nakręcania koniunktury w Stanach Zjednoczonych, a w konsekwencji i na całym świecie. Do czasu.

Sytuacja na rynku kredytów hipotecznych przypominająca piramidę finansową musiała się załamać. Skala krachu zaskoczyła jednak wszystkich. Wpłynęła na spadek na nowojorskiej giełdzie, a w ślad za nią, na zasadzie naczyń połączonych, na innych giełdach świata. Można uznać go za korektę przeszacowanych wartości akcji. Jedną z podstawowych przyczyn spekulacyjnej bańki, którą przekuł krach, była łatwość kredytu czyli pieniądza, powodowana przez politykę Fedu. Inną było przeświadczenie wielkich koncernów, że mogą pozwolić sobie na daleko idące ryzyko, gdyż kolosom znaczącym dla gospodarek kraju żaden rząd zginąć nie da.

Wszystkie te okoliczności wskazują jednoznacznie, że to nie rynek doprowadził do obecnego kryzysu, ale interwencje państwa, a więc naruszenie jego zasad.

[srodtytul]Dlaczego banki szaleją[/srodtytul]

Inną przyczyną obecnego kryzysu jest współczesna inżynieria finansowa, która przekształciła system kredytowania w rodzaj piramidy finansowej. W modelu finansowym stworzonym w pierwszej połowie XX wieku bank użytkował na kredyty zwykle mniej niż 90 procent wartości złożonego w nim depozytu. Resztę przekazywał do centralnego banku jako jego zabezpieczenie. Kolejne operacje powodowały, że relacja depozytu w banku centralnym do pieniędzy w obrocie wynosiła ok.1:6. Już ta sytuacja prowokowała sprzeciw wielu wolnorynkowych ekonomistów, którzy wskazywali, że jest to kreacja pustego pieniądza, co w efekcie przekłada się na procesy inflacyjne. Ale to, co stało się w latach ostatnich, stanowiło rodzaj ekonomicznego szaleństwa. Wykorzystując sztuczki finansowe, banki zaczęły już na wejściu pożyczać więcej, niż w nich składano. W efekcie kreowały na potęgę pusty pieniądz ulokowany w tzw. toksycznych aktywach, których przybliżoną wartość być może poznamy po wielkiej akcji audytowej w połowie bieżącego roku. Mówi się o niewiarygodnych sumach. To znaczy: tyle zapłacono za nie, gdyż dziś nie są warte nic. Być może to jest przyczyną braku reakcji banków na wpompowane w nie ok.10 bilionów dolarów subwencji. Jest to jednak tylko część fikcyjnych pieniędzy, które wyparowały z gospodarki światowej. Dlatego jak dotąd nie widać akcji kredytowej, którą pomoc ta miała pobudzić.

Czy owa katastrofalna inżynieria finansowa jest efektem wolnorynkowych procesów? Klasycy wolnego rynku popukaliby się w głowę. Czy jej rozwinięcie byłoby możliwe, gdyby za systemem finansowym nie stał autorytet banków centralnych, który powoduje, że ich klienci czują się w nich zupełnie bezpieczni?

[wyimek]Trudno wyobrazić sobie obecną skalę spekulacji bez powszechnego poczucia zaufania do wielkich instytucji finansowych, których solidność gwarantują głównie banki centralne[/wyimek]

Giełda to wielki targ. Na jego obrzeżu zawsze pojawią się specjaliści od gry w trzy karty. Czasami także duża część nabywców potrafi ulec zbiorowej psychozie takiej jak mania na punkcie tulipanów czy zamorskich przedsięwzięć. Komplikacja współczesnej wymiany, która umożliwia niezwykle złożone transakcje, mnoży ich efekty uboczne i zwiększa ryzyko błędu. Trudno jednak wyobrazić sobie obecną skalę spekulacji bez powszechnego poczucia zaufania do wielkich instytucji finansowych, których solidność gwarantują instytucje państwowe, głównie banki centralne. Reakcje rządów, które po pierwszym bankructwie banku inwestycyjnego Lehman Brothers nie dopuściły do żadnej innej upadłości, potwierdzają tylko te wyobrażenia.

[srodtytul]Kapitalistyczna chciwość [/srodtytul]

Wrogowie wolnego rynku twierdzą, że obecny kryzys spowodowany jest chciwością generowaną przez kapitalistyczny system. Zaiste, trzeba solidnej porcji ideologii, aby naturalną człowiekowi żądzę posiadania, włącznie z jej ekscesami, uznać za objaw „kapitalistycznej degeneracji”. Wystarczy sięgnąć do mitów dowolnej kultury czy do klasycznej literatury, powstającej zanim o bankach śniło się komukolwiek, aby trafić na opętane chciwością archetypiczne postacie. Prawdą jest, że gospodarka rynkowa czy kapitalizm, otwierając nowe możliwości, potęgują szanse zaspokojenia również destrukcyjnych namiętności. Tradycyjny, wolny rynek jednak raczej wcześniej niż później rozlicza wszelkie przedsięwzięcia. Dlatego „gra na giełdzie” prowadziła zwykle do plajty, w przeciwieństwie do innego do niej podejścia, które oznacza inwestycje w określone przedsięwzięcia i przedsiębiorstwa.

Bossowie wielkich finansów, opierając się na gwarancjach państwa, czas dłuższy hasać mogą sobie stosunkowo bezkarnie, prowadząc do ogromnych szkód w globalnym wymiarze. Parytet złota, czyli naturalnego pieniądza, skalę owych harców radykalnie by ograniczył, a więc zwiększył ich odpowiedzialność. To politycy, chcący panować również nad gospodarką, wspierani przez ekonomistów wierzących, że potrafią nią sterować, odeszli od złota i stworzyli obecny system finansowy kontrolowany już nie naturalnie, jak było w czasach pieniądza opartego o szlachetne kruszce, którego ilości nie można było zwiększać dowolnie, ale przez specjalistów w bankach centralnych. Raz jeszcze okazało się, że naturalne mechanizmy rynkowe są skuteczniejsze niż tworzone w ich miejsce polityczne protezy.

[srodtytul]Wolny rynek...[/srodtytul]

Wolny rynek to ogromna liczba działań jednostek i grup, które tworząc, współpracując ze sobą, konkurując i wymieniając się, budują to, co nazywane było przez klasyków ładem samorzutnym. Suma tych działań kreuje porządek, który funkcjonuje i rozwija się, mimo że nie podlega żadnej zewnętrznej kontroli. Oznacza to, że cywilizacja ludzka rozwija się w sposób naturalny, gdyż ludzie są w stanie działać racjonalnie w ograniczonym, dostępnym sobie zakresie. Działania te, w dużej mierze metodą prób i błędów, budują swoiście organiczną całość, która służy adaptacji człowieka do zmieniających się warunków bytowania jego gatunku.

Uznanie tych reguł musi wyzwolić poznawczą pokorę. Żaden człowiek ani grupa nie jest w stanie rozpoznać całości rzeczywistości ani zaprojektować jej idealnego kształtu. Nasze zachowania i postawy kształtowane są przez długie ciągi pokoleń, a składają się na nie decyzje, obyczaje i odruchy, których nigdy do końca nie jesteśmy w stanie zracjonalizować. Wielu obrońców rynku odwołuje się do prawa naturalnego, które kształtuje dostępny nam poznawczo świat i powoduje, że nie jesteśmy zanurzeni w chaosie, który uniemożliwiałby budowę ludzkiej cywilizacji. Na straży owego ładu stać może Bóg.

Nie oznacza to oczywiście, jak twierdzą przeciwnicy, doprowadzając do karykatury ów pogląd, że wszystko w ludzkiej rzeczywistości czy gospodarce, która stanowi sposób jej ujęcia, jest doskonałe. Ludzie się mylą. Źle rozpoznają rzeczywistość, błędnie inwestują, podejmują nietrafne decyzje. W sumie jednak ich działania – jako osób racjonalnych i wyciągających wnioski z doświadczeń – budują w miarę uporządkowany i racjonalny świat. Zbiegi okoliczności i ludzkie błędy, a także nieprawości powodują zło i nieszczęścia, którym trzeba próbować przeciwdziałać. Wyobrażenie jednak, że stworzymy porządek idealny, a więc zaplanujemy utopię, w której zło i nieszczęście (n.p. gospodarczy kryzys) będą niemożliwe, prowadzi tylko do odebrania ludziom wolności, a w efekcie do spotęgowania zjawisk, przeciw którym podjęliśmy działania.

[srodtytul]...i jego przeciwnicy[/srodtytul]

Przeciwnikami tych koncepcji są racjonaliści, którzy wierzą, że człowiek (indywiduum lub grupa) jest w stanie do końca rozpoznać świat, a w konsekwencji zaprojektować dlań doskonały ład. Innymi słowy, człowiek jest w stanie stworzyć raj na ziemi, tylko z trudnych do zrozumienia powodów dotąd tego nie zrobił. Oświeceni racjonaliści ten błąd postanowili naprawić. Karol Marks był oburzony chaotycznością rynku i nieprzewidywalnymi zjawiskami, w tym kryzysami, które zakłócały jego funkcjonowanie. Tam, gdzie królował – jego zdaniem – chaos, wprowadzić postanowił królestwo rozumu. Efektem były trwały chaos i kryzys prowokowane przez komunizm. Klęska wszelkich centralnie sterowanych utopii – innych być nie może – potwierdzała tylko ludzką ułomność, która powoduje, że racjonalne działania z przewidywalnymi konsekwencjami prowadzić możemy na stosunkowo ograniczoną skalę. Nie jesteśmy więc w stanie planować gospodarki w skali makro, a jedynie możemy rozregulować jej mechanizmy.

John Maynard Keynes wymyślił ekonomiczne perpetuum mobile. Spadkowi koniunktury zapobiegać miało pompowanie w gospodarkę pieniędzy, które miały nakręcać koniunkturę umożliwiającą z kolei spłacanie zaciągniętego na poczet prosperity długu (deficytu). Jak to z perpetuum mobile, czas jakiś wydawało się działać, ale w latach 70. pojawiła się stagflacja fundamentalnie zaprzeczająca keynsowskiemu mechanizmowi, a więc i zasadom jego teorii. Kolejne zastrzyki pieniądza powodowały nie nakręcanie koniunktury, a więc spadek bezrobocia, ale jedynie radykalny wzrost inflacji. Wydawało się, że model Keynesa został złożony do grobu. Ma on jednak wpływowych rzeczników w świecie polityki i ekonomii, którzy zawsze potrafią ratować keynesizm przedrostkiem neo-, podobnie jak robią to z marksizmem.

To nie przypadek, że polityków ciągnie do Keynesa. Współcześni jej przedstawiciele przyzwyczajeni są do aktywizmu. Muszą działać w krótkich terminach czasowych, z których są rozliczani przez obywateli. Wiedzą, że, głównie z powodu wyborczych ograniczeń, trudno im cokolwiek planować w dalszej perspektywie czasowej, trzeba więc reagować od razu, choćby po to, aby nie dać przeciwnikom szansy do ataku za opieszałość. Strategia Keynesa czy podobne mu modele interwencjonizmu, dają możliwość działania w tradycyjnie niedostępnych im obszarach rzeczywistości. Pewien polityk rzucił: „No cóż, wiemy już, że rynek nie jest doskonały”. Czy oznacza to, że politycy i funkcjonariusze państwa działają w sposób doskonały?

Politycy w swoich aspiracjach panowania nad gospodarką mogą liczyć na wsparcie sporej grupy ekonomistów, dla których wymyślenie formuły pozwalającej opanować gospodarkę jest pokusą trudną do odparcia. Ich postawę opisać można tezą Marksa: „Filozofowie dotąd tylko rozmaicie opisywali świat, chodzi o to, aby go zmienić”. Zamiast mozolnie opisywać prawidłowości zachowań ludzkich, dużo bardziej pociągająca jest koncepcja zapanowania nad nimi dzięki magicznemu algorytmowi. Keynes jest tego doskonałym przykładem. Nic dziwnego, że żywił on sympatię do totalitaryzmu, który ułatwiał tego typu eksperymenty.

[srodtytul]Interwencjonizm, protekcjonizm[/srodtytul]

Coraz częściej słyszymy, że świat dokonał już wyboru metod radzenia sobie z kryzysem. W rzeczywistości powiedzieć można tylko, że zachodnie rządy przyjęły określoną metodę działania, którą jest wielka skala interwencji. Co do jej skuteczności nie wiemy jeszcze nic. Sam fakt jej powszechności niczego nie dowodzi. Reakcją na krach 1929 roku było podjęcie przez prezydenta Herberta Hoovera radykalnych działań protekcyjnych. Bariery celne miały prowadzić do obrony gospodarki kraju. Inne kraje odpowiedziały podobnymi posunięciami i relatywnie otwarta gospodarka tamtych czasów zamknęła się w narodowych twierdzach. Interpretacje przyczyn i przebiegu wielkiego kryzysu są różne, ale w jednym analitycy się zgadzają. Protekcjonizm kryzys ów pogłębił i utrwalił, czyli przyniósł odwrotne do zamierzonych efekty. Doprowadziło to zresztą nie tylko do pogłębienia się i przedłużenia kryzysu, ale i katastrofalnych konsekwencji politycznych.

Lekcja ta pokazuje, że powszechność jakiejś reakcji nie zawsze oznacza jej trafność. Pokazuje także, że interwencjonizm warunkuje w mniejszym lub większym stopniu protekcjonizm. Używając środków publicznych, rządy wręcz muszą się domagać, aby przekładały się one na krajowe korzyści. Żądają tego obywatele, którzy są ich właścicielami. Nie chcą czekać, aż działania te wywołają pozytywne efekty w skali globalnej, domagają się rezultatów już. Nic dziwnego więc, że prezydent Francji stwierdza, iż nie po to zasila krajowe przedsiębiorstwa, aby te wykorzystywały tańszą siłę roboczą za granicą. Mechanizm, który powoduje, że zamykanie się gospodarek przekłada się na opłakane konsekwencje dla wszys tkich, działa z pewnym bezwładem, tak jak zyski z otwierania się światowych rynków. A politycy – i ich wyborcy – chcą mieć efekt już. Problem jest ten sam co z samą naturą interwencji, które wielokrotnie, przynosząc doraźną poprawę, w dalszej perspektywie są fatalne w skutkach.

Problem z obecnymi państwowymi interwencjami jest taki, że nie znamy ich konsekwencji. Być może w tak rozregulowanych rynkach niezbędna jest wielka doza takich posunięć, aby przywrócić normalne funkcjonowanie gospodarki. Być może pozostawienie jej samej sobie nie doprowadziłoby do stosunkowo szybkiego ozdrowienia kosztem bankructwa nieodpowiedzialnych graczy, a do lawinowych bankructw, które na długie lata pogrążyłyby świat w recesji. Może byłoby jednak na odwrót. W każdym razie działania te, jak np. częściowa nacjonalizacja banków, są czymś szczególnym, co powinno zostać jak najszybciej zakończone.

Problemów w tej mierze nastręczają nie tylko nieco dalsze konsekwencje, których nie znamy, ale i postawy polityków, zazwyczaj niechętnie wyrzekających się nadzwyczajnych środków. To obie wojny światowe doprowadziły do trwałego wzrostu roli państwa w gospodarce, przekształcając stan wyjątkowy w codzienną praktykę.

Sytuacja obecna jest niepewna. Wymaga więc może mniej chaotycznego aktywizmu niż rozwagi. Oszczędności są jej elementem.

Plus Minus
„Jak wysoko zajdziemy w ciemnościach”: O śmierci i umieraniu
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Puppet House”: Kukiełkowy teatrzyk strachu
Plus Minus
„Epidemia samotności”: Różne oblicza samotności
Plus Minus
„Niko, czyli prosta, zwyczajna historia”: Taka prosta historia
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Katarzyna Roman-Rawska: Otwarte klatki tożsamości