Logistycznego rozmachu tego wydarzenia nie da się porównać z niczym. W Indiach mieszka 714 milionów osób uprawnionych do głosowania, mówiących kilkudziesięcioma językami, zamieszkujących pustynie, górskie dżungle, miejskie slumsy i pozbawione prądu wioski. Ustalenie samego terminu wyborów to potężna łamigłówka, bo wśród głosujących są wyznawcy islamu, hinduizmu, buddyzmu oraz katolicy i parsowie – trzeba więc wziąć pod uwagę różne kalendarze religijne, terminy rozgrywek krykieta (także noszącego nad Gangesem cechy świętości) oraz lokalne festiwale, mobilność służb mundurowych i armii urzędników, która będzie się przemieszczać między stanami. I wreszcie najważniejszy ze wszystkiego: monsun. Głosy muszą być oddane i policzone, nim powodzie odetną bengalskie wioski, nim błotne lawiny zamkną górskie drogi, rynsztoki zamienią się w rwące rzeki, a arterie Delhi czy Mumbaju staną się scenerią wielogodzinnych korków. Europejczycy obwołaliby je komunikacyjną katastrofą, dla Hindusów to tylko coroczna niedogodność, której Indyjska Komisja Wyborcza przezornie chce uniknąć.
[srodtytul]Analfabeci i symbole[/srodtytul]
Wybory potrwają kilka tygodni. Będą się odbywać w pięciu fazach: 16, 23 i 30 kwietnia, a potem 7 i 13 maja. Nie wszystkie stany głosują w tym samym czasie. Część górzystego Kaszmiru, w kwietniu jeszcze pokryta śniegiem, musi czekać do majowych roztopów, a najludniejsza prowincja Uttar Pradesz ze stołecznym Delhi głosuje w pięciu etapach. Natomiast liczenie głosów pójdzie błyskawicznie – w kilka godzin. To dzięki cyfrowym maszynom, które debiutowały podczas poprzednich wyborów w 2004 r. Niepozorne, mieszczące się w poręcznych walizkach, katapultowały kraj w XXI wiek. Indie mają największą na świecie populację analfabetów (choć mogą też się pochwalić postępem edukacyjnym: u progu niepodległości, w 1947 r. pisać i czytać umiało niespełna 30 proc. społeczeństwa, teraz piśmienni stanowią ponad 60 proc.), a komputery pomagają im realizować prawa obywatelskie. Wystarczy, że głosujący naciśnie symbol danej partii. Wybiera wśród obrazków barwnych i zaskakujących jak indyjska mozaika polityczna: oprócz ułożonej w geście pozdrowienia dłoni są: słoń, młotek, rower, okulary, telefon i kobieta niosąca dzban na głowie. Na liście dopuszczalnych, a dotąd niewykorzystanych przez ugrupowania znaków, Indyjska Komisja Wyborcza umieściła także: bransoletki, kij do krykieta, wiatrak i wieszak na ubrania.
Po zakończeniu głosowania zaplombowane maszyny powędrują (te z najodleglejszych zakątków na plecach słoni i wielbłądów, a także przy wykorzystaniu wojskowych śmigłowców i łodzi) do strzeżonych pomieszczeń, w których przeleżą zamknięte do 13 maja. Wtedy na całym subkontynencie odbędzie się liczenie. Każda z maszyn potrzebuje zaledwie dziesięciu minut, by podać wynik. W przeszłości ręczne kalkulacje zajmowały kilkanaście dni. Teraz Hindusi oszczędzają nie tylko czas – do wydrukowania kart do głosowania zużyliby 9 tysięcy ton papieru.
[srodtytul]Polityka dla mas[/srodtytul]