Kościół, lewica, Michnik

Adam Michnik w 1977 r. składał polityczną ofertę zakładającą paralelę między elitami katolickimi i marksistowskimi. Jego opis Kościoła świadczył o wyobcowaniu z rzeczywistości, a obraz wyimaginowanej „lewicy laickiej” był próbą zawłaszczenia lewicowych tradycji

Aktualizacja: 06.06.2009 20:14 Publikacja: 06.06.2009 15:00

Kościół, lewica, Michnik

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Pierwszy raz przeczytałem „Kościół, lewica, dialog” Adama Michnika w 1977 roku z uwagą pilnego seminarzysty, był to bowiem tekst omawiany na seminarium Tischnera. Był to zapewne jedyny dobrowolny kurs marksizmu w tym czasie – tym dziwniejszy, że odbywał się na Papieskim Wydziale Teologicznym w Krakowie, a słuchacze nie przyszli wyuczyć się potrzebnych do kariery formułek z klasyków. Przeciwnie, była to katolicka młodzież, w tym kilku kleryków, zainteresowana poznaniem ideologii naszego okupanta. Na koniec ulubionych tematów mistrza z dziedziny wyzysku pracy, alienacji, związków z heglizmem oraz różnicy między Marksem młodym a Marksem postengelsowskim omawialiśmy teksty Kołakowskiego. Właśnie skończyliśmy „Główne nurty marksizmu”, kiedy pojawiła się książka Michnika. Książka zdumiewająca!

Pierwsza różnica, która biła w oczy, to pewna znajomość Kościoła u człowieka z komunistyczną przeszłością. Była to znajomość oficjalnych wypowiedzi, jak listy pasterskie czy kazania prymasa, ale jaka to była gigantyczna różnica ze wszystkim, co dotychczas czytaliśmy ze strony nie-tak-dawnych-komunistów. Aby ją zrozumieć, trzeba przypomnieć, że całe to środowisko znało Kościół wyłącznie z partyjnych propagandówek albo innej literatury Towarzystwa Krzewienia Kultury Świeckiej (półubecka przybudówka do Urzędu ds. Wyznań), w tym z… własnych tekstów. I nagle u Michnika czytamy, że Kościół polski niekoniecznie jest siedliskiem wszelkiej reakcji i zacofania, a nawet, że broni praw człowieka!

Nie jest moim celem naigrawanie się z ówczesnego stanu wiedzy autora i jego przyjaciół, zwłaszcza że jest jego niewątpliwą zasługą, iż środowisko liberalnych komunistów przejrzało na oczy. Przekonanie lewicy laickiej do takiego wnioskowania nie było ani łatwe, ani nie dokonało się od razu, a dzisiaj widać, że nie było także trwałe.

[srodtytul]Obróbka tradycji[/srodtytul]

Przy całej satysfakcji z przełomu intelektualnego trudno było nie zauważyć, że opis zarówno Kościoła, jak wyimaginowanej „lewicy laickiej” był po prosty fałszywy i skonstruowany na użytek politycznego wywodu. W książce Kościół jawił się jako spadkobierca endekoidalnych tradycji II RP, co jest obrazem karykaturalnie uproszczonym. Ogromna część przedwojennego kleru sympatyzowała z Narodową Demokracją, to prawda, ale pomijanie takich środowisk intelektualnych jak „Odrodzenie” czy „Verbum” oraz Lasek jest niedopuszczalne.

Nowoczesny Kościół intelektualny miał swoje poczesne miejsce w pejzażu kulturalnym elit odrodzonej Polski. W moim środowisku Duszpasterstwa Akademickiego oo. Dominikanów „Beczka” żywa była nie tylko tradycja tych środowisk, ale i poczucie kontynuacji. Przecież dla nas to nie była żadna historia, tylko żywy kontakt z konkretnymi ludźmi, których mogliśmy spotkać czy to w „Tygodniku Powszechnym”, czy w „Znaku”, czy w Klubie Inteligencji Katolickiej. A prymas Polski – czy on pochodził z endeckiej tradycji? Autor historyk jakoś nie zauważył, że młody ksiądz Wyszyński był działaczem związkowym. Kolejnym uproszczeniem było równanie endek = bojówkarz z kastetem. Nie moją rolą jest obrona dobrego imienia endecji, ale taki obraz jest zwyczajnym nadużyciem.

Ale największej obróbce historycznej poddana została tradycja lewicowa. Sam termin „lewica laicka” wcześniej chyba nie istniał, a w każdym razie nie był w powszechnym użyciu. Michnik stworzył go na użytek środowiska, które chciało się jakoś samookreślić po odejściu z PZPR, rewidując swoje postawy, odrzucając komunistyczne korzenie oraz zacierając kompromitującą przeszłość. Rzecz w tym, że stwarzając pojęcie, autor zacierał prawdziwy obraz polskiej lewicy, która nigdy nie była jednolita. Między PPS-owską, niepodległościową, patriotyczną lewicą a komunistami z KPP była taka sama przepaść jak między KPP a Narodową Demokracją!

Środowisku partyjnych rewizjonistów z lat 60. i 70. niewygodnie było odwoływać się do komunistycznej przeszłości, ponieważ dla większości Polaków była to tradycja narodowego zaprzaństwa – dlatego Michnik stworzył nieistniejącą formację ideowo-intelektualną. Wrzucił więc do jednego worka polskich patriotów lewicowych ze zwolennikami likwidacji „bękarta traktatu wersalskiego”. To dlatego obok Szymona Aszkenazego (zwolennik Piłsudskiego), Henryka Elzenberga (legionista) i Stefana Żeromskiego autor jako wybitnych lewicowych twórców kultury wymienia takie kreatury jak Tadeusz Kroński czy Włodzimierz Brus.

[srodtytul]Dwa Kościoły[/srodtytul]

Termin „lewica laicka” budził zastrzeżenia nawet wśród samych zainteresowanych jako wymyślony na potrzeby chwili politycznego sojuszu ekwiwalent słowa „laikat” w Kościele. Miała to być paralela socjologiczna. Oba „Kościoły”, katolicki i marksistowski (czyli hierarchia i aparat partyjny), mają swe niespokojne, niezależne, buntownicze duchy, to znaczy intelektualne elity. W tym kontekście warto przeczytać sławny w latach 60. esej Kołakowskiego „Kapłan i błazen”, a następnie wyobrazić sobie, jak ta figura mogła być odbierana w Krakowie lat 70., gdzie najwyższym kapłanem był... kardynał Wojtyła. Porównanie „Kościołów” nie było nawet obraźliwe; było intelektualnie żenujące.

Młodzi katolicy, przeżywający posoborową wiosnę Kościoła, uczestniczyli także w bogatym życiu kulturalnym i intelektualnym, którego patronem był Karol Wojtyła. Nie chodzi tylko o duszpasterstwa akademickie, które były zaprzeczeniem dookolnej martwoty i zakłamania. To w arcybiskupim pałacu odbywała się rocznicowa konferencja poświęcona Krasińskiemu (państwowe uczelnie nie bardzo chciały zajmować się „antyproletariackim” poetą, nie wiadomo czemu zaliczanym do grona bardziej postępowych wieszczów), tam też przyjeżdżali wybitni intelektualiści na dyskusje (filozofowie, religioznawcy, historycy), a zaprzyjaźnieni z kardynałem artyści prezentowali swoje dokonania. To, co się kilka lat później zacznie w Castel Gandolfo na światową skalę, miało swoją krakowską prehistorię.

Czy ludzie takiego Kościoła mogli odbierać opis Michnika inaczej niż jako groteskę? Oczywiście, krakowski kardynał był człowiekiem wyjątkowym, ale nie zapominajmy, że Kluby Inteligencji Katolickiej, KUL czy diecezjalne skupiska inteligenckie (zwłaszcza u takich wybitnych biskupów jak Tokarczuk czy Nossol) były jedynymi w Polsce miejscami, gdzie można było poważnie rozmawiać na najważniejsze tematy bez fałszu, ideologicznego bełkotu i propagandy. Kilka lat później, w okresie stanu wojennego, w całej Polsce jedynym miejscem swobodnej i uczciwej rozmowy będą mury kościelne. Czy to się wzięło z powietrza?

Nasza wiedza o środowisku Adama Michnika była znikoma, ale Tischner znał stopień zideologizowania obrazu Kościoła, narodową alienację i środowiskową samowystarczalność warszawskich rewizjonistów. Aby nie było nieporozumień: nie chodziło mu o etniczne korzenie niektórych przedstawicieli „lewicy laickiej”, lecz o życie w enklawie. Więcej. Uważał, że stalinowskie doświadczenia późniejszych rewizjonistów zaowocowały nie tylko wyobcowaniem z narodu, ale także zdradą inteligenckiego powołania, inteligenckiego etosu służby ludziom, a nie władzy. Stąd jego niezwykle gwałtowna reakcja w książce „Polski kształt dialogu”: „Nie wiem, czy istnieje jakaś inna teoria społeczna oprócz marksistowskiej, która by tak dalece stępiała człowiekowi naturalny zmysł rzeczywistości. To zdumiewające, że ludzie »lewicy laickiej« żyli w środku naszego kraju, mieli oczy i uszy, a nie zdawali sobie sprawy z tego, jaka w tym kraju była i jest rola Kościoła”.

Zauważmy sformułowanie „w środku naszego kraju”! Tischner pochodził z ludu, który uważał za naród. Twierdził, że lewicowi intelektualiści są wyobcowani z realnego życia narodu i dlatego żyją w strachu przed jego „nacjonalizmem”, ponieważ nie rozróżniają nacjonalizmu i patriotyzmu. Zresztą, jak mieli rozróżniać, kiedy służyli okupantowi, który mordował patriotów z AK? Stąd jego dość ironiczne lub pobłażliwe traktowanie warszawskiego „gęgu” – jak nazywano lewicowe salony warszawskie. Kiedy powstał KOR, śmiał się, że „gęgacze” nareszcie zobaczyli żywego robotnika, niespędzonego do fabrycznej hali na spotkanie z „wybitnym pisarzem”. Alienacja elit i nieznajomość zwykłej Polski była dla niego zdradą, był bowiem pod wielkim wrażeniem Norwidowskiej idei, że warstwy oświecone mają obowiązek łączyć lud ze światem. Lud, a nie siebie! (C. Norwid, „Promethidion” – „Epilog” XIII). Toteż nie mogła go zachwycić polityczna oferta Michnika z nazwą zakładająca paralelę między elitami katolickimi i marksistowskimi oraz „aparatami organizacyjnymi” owych „Kościołów”.

[srodtytul]Zmiażdżyć przeciwnika[/srodtytul]

Tischner nie miał do książki ani moralnego, ani intelektualnego zaufania. Podporządkowanie etyki polityce było zarzutem na poziomie sumienia. Drugi zarzut dotyczy strategii perswazyjnej publicystyki Michnika. Chodzi o taki sposób budowania definicji, który arbitralnie zagarnia dla siebie co najlepsze i najszlachetniejsze, oraz stosowanie szantażu moralnego: jeśli się ze mną nie zgadzasz, to jesteś faszystą. Dla Tischnera był to dowód na kontynuowanie stalinowskiej metody polemiki, która musiała miażdżyć przeciwnika intelektualnie, moralnie i nie pozostawiać mu żadnej alternatywy.

„Z praktycznego punktu widzenia rzecz pachnie jakąś formą »moralnej demagogii«, bo cóż mi pozostaje, jeśli nie poprę ideałów lewicy laickiej? Nic tylko: »szowinizm, ucisk narodowy, obskurantyzm, bezprawie« i inne tym podobne okropności. Kiedyś, za stalinizmu, nie mieliśmy wyjścia, bo nie pozwalały na to »żelazne prawa dziejów«, dziś także nie mamy wyjścia, bo nie pozwala na to wzniosła (...) etyka »demokratycznego socjalizmu«. Zmieniliśmy poziom rozważań, ale struktura jakby pozostała”. Nawet 20 lat później, kiedy Tischner zaprzyjaźni się z Michnikiem i napisze posłowie do kolejnego wydania, nie odwoła tych zarzutów. A przecież zaciekle broni przyjaciela, popiera go politycznie i pisze żartobliwy pean na jego cześć zatytułowany „Po co Pan Bóg stworzył Michnika?”.

Dzisiaj książka otwierająca edycję „Dzieł wybranych” Adama Michnika ma znaczenie dokumentu epoki i jest świadectwem wielkiego ideologicznego zwycięstwa. Nikt w drugiej połowie XX wieku nie osiągnął w Polsce takiego sukcesu w dziedzinie koncepcji politycznej jak Michnik. Jest to sukces demiurga: z grupki rewizjonistów bez większego znaczenia, którzy poza partią nic nie znaczyli, stworzył potężne środowisko dysponujące silnymi instytucjami, siecią politycznych powiązań w Polsce i na świecie, a przede wszystkim ideologią, z którą utożsamia się wielka część ludzi wykształconych w wolnej Polsce.

Z pewnego punktu widzenia nie ma sensu pytanie, czy publicysta polityczny przedstawia prawdziwy obraz świata i czy rzetelnie argumentuje, ponieważ prawda nie jest tutaj decydującym kryterium. Prawda jest ważnym kryterium dla nauki, ponieważ jest sprawą intelektu – ideologia natomiast potrzebuje spójności i siły perswazji, by apelować do woli mocy, która chce politycznej władzy. W tej perspektywie krytyka intelektualna zostaje przezwyciężona przez… unieważnienie.

[i][b]Józef Maria Ruszar (1952 r.)[/b] Od 1976 współpracownik KOR. Współzałożyciel SKS w Krakowie, W 1981 w „Tygodniku Solidarność”. Internowany w stanie wojennym. 1984 -1993 w Radiu Wolna Europa. Pomysłodawca i dyrektor Warszawskiego Festiwalu Poezji im. Zbigniewa Herberta.

Autor książek poświęconych jego twórczości: „Stróż brata swego”, „Apostoł w podróży służbowej”[/i]

Pierwszy raz przeczytałem „Kościół, lewica, dialog” Adama Michnika w 1977 roku z uwagą pilnego seminarzysty, był to bowiem tekst omawiany na seminarium Tischnera. Był to zapewne jedyny dobrowolny kurs marksizmu w tym czasie – tym dziwniejszy, że odbywał się na Papieskim Wydziale Teologicznym w Krakowie, a słuchacze nie przyszli wyuczyć się potrzebnych do kariery formułek z klasyków. Przeciwnie, była to katolicka młodzież, w tym kilku kleryków, zainteresowana poznaniem ideologii naszego okupanta. Na koniec ulubionych tematów mistrza z dziedziny wyzysku pracy, alienacji, związków z heglizmem oraz różnicy między Marksem młodym a Marksem postengelsowskim omawialiśmy teksty Kołakowskiego. Właśnie skończyliśmy „Główne nurty marksizmu”, kiedy pojawiła się książka Michnika. Książka zdumiewająca!

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą