Całe życie na jednej stronie

Nie uważam siebie za dostatecznie interesującą bohaterkę, a mojego życia za dostatecznie interesujący temat - mówi "Rz" Hanna Krall

Publikacja: 20.06.2009 15:00

Całe życie na jednej stronie

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

[b]Rz: Przechowuje pani kartki, które na stole zostawiała córka, listy wciskane w drzwi przez Krzysztofa Kieślowskiego, notki przekazywane podczas kolegium przez szefa „Polityki” Mieczysława Rakowskiego. Z takich urywków złożyła pani książkę „Różowe strusie pióra”. To rodzaj pamiętnika?[/b]

Ani pamiętnika, ani autobiografii. Fakty z mojego życia są banalne i czysto zewnętrzne. Urodziłam córkę, która najpierw była mała, a potem duża. Córka urodziła wnuka, który najpierw był mały, a potem skończył studia, a teraz ma dziewczynę. To chyba niewiele jak na wiedzę o cudzym życiu.

[b]Ale o pani świadczą przyjaciele ukazani w książce. Wiemy, co do pani mówili, kiedy, w jakich sytuacjach.[/b]

Tak. W tym sensie „Różowe strusie pióra” stanowią zapis drogi, jaką przebyłam. Bo żyłam także losami moich bohaterów.

[b]Czy pani sama nie mogłaby się stać bohaterką swego reportażu?[/b]

Nie uważam siebie za dostatecznie interesującą bohaterkę, a mojego życia za dostatecznie interesujący temat. Wybieram to, co może czytelnika zaciekawić i w moim życiu, i w cudzych losach. Natomiast w nowej książce chciałabym opowiedzieć o rzeczach, które zaniedbałam. O ludziach, którym jestem coś winna...

[b]W „Różowych strusich piórach” mówi pani o sobie bardziej bezpośrednio niż w niedawno wznowionej „Sublokatorce”, głośnej prozie z lat 80.[/b]

Od legalnego wydania „Sublokatorki” mija właśnie 20 lat. 5 czerwca 1989 r. podpisywałam ją w salonie Iskier na Smolnej. Kolejka sięgała mostu Poniatowskiego. Ludzie wiedzieli, jak bardzo cenzura tępiła tę książkę, i wydawało się im, że „Sublokatorka” musi być niesłychanie wywrotowa. Nie była wywrotowa i czułam się jak oszustka. „Powinnam za jakiś czas ponownie się z nimi spotkać – myślałam. – Powinnam spytać: «I co, warto było tak stać?»”. Cenzurę do szału doprowadził wątek Bernarda R., Żyda komunisty, zwłaszcza zdarzenie, które miało miejsce w lipcu 1944 r. Bernard był wtedy świadkiem aresztowania przez NKWD grupy polskich oficerów, akowców. Zaraz potem wjechał na czołgu do Lublina. Poszedł na Majdanek i dotknął pieca krematorium. Napisałam, że aresztowani oficerowie, których zresztą nigdy potem nie zobaczył, połączyli mu się w jedno z popiołami, których dotykał ręką. To połączenie ofiar stalinowskich z tymi z Majdanka było dla cenzorów nie do przełknięcia.

[b]O ewentualnym druku „Sublokatorki” w „Literaturze” rozmawiała pani z Jerzym Putramentem, redaktorem naczelnym pisma.[/b]

Powiedział: „Czy pani wie, co kształtuje klimat w Polsce? Trzy czynniki: niż z wysp islandzkich, wielki wyż azorski i wyż znad wyżyny syberyjskiej. Jutro jadę do Moskwy, zobaczyć, co z syberyjskim wyżem. Jak wrócę, powiem pani, czy będę drukował pani książkę”. Po powrocie ponownie mnie zaprosił. Powiedział, że książka jest niezła, owszem, po czym spytał nagle: „A ten Jacek K., to kto?”. Bo w jednej z wersji bohaterka „Sublokatorki” jest artystką i maluje Jacka K., jego zdradę i strach. No więc mówię Putramentowi: „Jacek K.? To taka postać po prostu, bohater taki”. „No dobrze – potakuje Putrament. – Ale konkretnie: jaki to Jacek, ten K.?”. „No... Jacek K. w ogóle..., Jacek K. jako taki”. „To jest Kuroń, co?” – mówi Putrament. „No, Kuroń” – przyznaję. I to był koniec rozmowy i koniec moich marzeń o druku „Sublokatorki”.

Znałam podobne sytuacje i podobne rozmowy. Znałam uczucie wstydu za ludzi, którzy zatrzymywali moje teksty albo zwalniali mnie z pracy. Którzy zachowywali się tchórzliwie, chociaż nie musieli. W stanie wojennym wezwała mnie redaktorka naczelna jednego z kobiecych tygodników. Była cała w pąsach. Mówiła, że musimy się rozstać i że sama chyba rozumiem dlaczego. Buty były wtedy na kartki i tamtego dnia wróciłam z farbiarni, gdzie pomalowałam sobie stare kozaki na bardzo ładny wiśniowy kolor (który zresztą podpowiedział mi Krzysztof Kieślowski). Było mi tak wstyd za redaktorkę i jej pąsy, że chciałam czym prędzej zmienić temat. Powiedziałam: „Ale dajmy już temu spokój! Zobacz, jak mi się świetnie umalowały” – i wyjęłam z torby te buty, żeby zademonstrować. A ona myślała, że kpię z niej. Jej policzki nabrały koloru moich cudnych kozaczków... Z przykrością myślę o tym, bez rozbawienia.

[b]„Sublokatorka” ukazała się w końcu w paryskim wydawnictwie Libella. Z „Różowych strusich piór” wiem, że książka przewijała się w pani korespondencji z Janem Kottem.[/b]

– Profesor znał z czasów wojny opisanego przeze mnie Wernera, czyli Szczęsnego, szlachetnego komunistę, którego w „Przypadku” Kieślowskiego tak znakomicie zagrał Tadeusz Łomnicki. Kott pisał o Szczęsnym w eseju „Trzy pogrzeby”. Zarówno „Sublokatorka”, jak i „Różowe strusie pióra” to książki w gruncie rzeczy reporterskie. Wszystko w nich jest prawdziwe. Różnica polega na tym, że „Sublokatorka” ma pozór powieści.

[b]Podczas promocji „Różowych strusich piór” Ewa Niepokólczycka, redaktor tej książki, powiedziała, że zasługuje pani na drzewko w instytucie Yad Vashem. Uratowała pani bowiem od zapomnienia wiele ludzkich istnień.[/b]

Jestem wdzięczna Ewie Niepokólczyckiej za dobre słowo, ale ja takich słów nie wytrzymuję (dlatego pospiesznie wtedy zaproponowałam, aby pójść się napić). W moich książkach staram się robić to, co Jolanta Dylewska uczyniła w filmie „Kronika powstania w getcie warszawskim wg Marka Edelmana”. Na niemieckich filmach z Umschlagplatzu widać tłumy ludzi pędzonych do wagonów. Na wszystkich widać strach, ale jest to strach tłumu. Jolanta Dylewska przybliżyła kadry i wydobyła z tej masy poszczególnych ludzi. Dzięki niej po raz pierwszy zobaczyliśmy twarze. Staram się postępować podobnie. Proszę zwrócić uwagę na opowieść kobiety, która przychodzi do rabina. Opowiadał mi, że wyglądała na „normalną Polkę”. Z zawodu była inżynierem mechanikiem, a więc umysłem ścisłym, osobą poważną, zrównoważoną. I ta normalna kobieta opowiedziała, że gdy miała osiem lat, zobaczyła, jak żydowska dziewczynka, jej rówieśnica, przewraca się od kuli. Dziewczynka miała na sobie niebieską aksamitną sukienkę z białym koronkowym kołnierzykiem i białe skarpetki. I ta dziewczynka już w Polce została, jest z nią i jest. Spytała: „Panie rabinie, co to będzie? Gdy umrę, to tej dziewczynki nie będzie już w nikim!”. Pomyślałam, że skoro udało mi się tę historię zapisać, dziewczynka ocaleje w mojej książce...

Wszystko, co robię, wszystkie te opowieści, mają uruchomić w czytelnikach pokłady ich własnego doświadczenia, ich wspomnień i refleksji. Ich czasu. Dopiero wtedy powstaje całość – kiedy czytelnik, wraz z bohaterem i autorem – współtworzą książkę.

[b]Podczas pani wieczoru autorskiego Tadeusz Sobolewski zauważył, że „Różowe strusie pióra” to także opowieść o PRL.[/b]

Nie dzielę ludzi, którzy wówczas żyli, na katów i ofiary. Były jeszcze osoby żyjące normalnym życiem, które, podobnie jak ja, uważały, że PRL będzie trwał zawsze. Żyliśmy więc w takim świecie, jaki istniał. Robiliśmy swoje. Ja na przykład starałam się to wszystko zapisać. Rzeczywistość nie była czarno-biała. Do „Różowych strusich piór” wybrałam historię o kobiecie, której Picasso namalował na ścianie syrenkę, a ona ją zmyła szarym mydłem. Ale i o aktywiście, który nie chciał oddać sekretarzowi partii rodzinnych kandelabrów, więc go wyrzucono z pracy... Wie pan, znałam różnych sekretarzy. Niektórzy byli całkiem fajni. Naprawdę. Byli to sekretarze niskiego szczebla: fabryki, wsi, najwyżej powiatu. Mieli szczerą wolę zrobienia czegoś pożytecznego...

[b]Najmocniejszy tekst w „Różowych strusich piórach” to opowieść o telefonie z Izraela. Kobieta dzwoni, bo zaczął się nalot, a ona nie może zejść do schronu. Windy już nie chodzą, wyłączono światło. Nie wiadomo, co robić.[/b]

Tę historię zawarłam na jednej stronniczce. Zmieściło się na niej sporo. Zmieściła się i druga wojna światowa, i współczesny Izrael, samotność, strach i to, co zrobić w życiu, gdy już nic nie ma do zrobienia. Pamięta pan, co się robi? Wyjmuje się kartkę i długopis...

[b]Rz: Przechowuje pani kartki, które na stole zostawiała córka, listy wciskane w drzwi przez Krzysztofa Kieślowskiego, notki przekazywane podczas kolegium przez szefa „Polityki” Mieczysława Rakowskiego. Z takich urywków złożyła pani książkę „Różowe strusie pióra”. To rodzaj pamiętnika?[/b]

Ani pamiętnika, ani autobiografii. Fakty z mojego życia są banalne i czysto zewnętrzne. Urodziłam córkę, która najpierw była mała, a potem duża. Córka urodziła wnuka, który najpierw był mały, a potem skończył studia, a teraz ma dziewczynę. To chyba niewiele jak na wiedzę o cudzym życiu.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą