Nie uważam siebie za dostatecznie interesującą bohaterkę, a mojego życia za dostatecznie interesujący temat. Wybieram to, co może czytelnika zaciekawić i w moim życiu, i w cudzych losach. Natomiast w nowej książce chciałabym opowiedzieć o rzeczach, które zaniedbałam. O ludziach, którym jestem coś winna...
[b]W „Różowych strusich piórach” mówi pani o sobie bardziej bezpośrednio niż w niedawno wznowionej „Sublokatorce”, głośnej prozie z lat 80.[/b]
Od legalnego wydania „Sublokatorki” mija właśnie 20 lat. 5 czerwca 1989 r. podpisywałam ją w salonie Iskier na Smolnej. Kolejka sięgała mostu Poniatowskiego. Ludzie wiedzieli, jak bardzo cenzura tępiła tę książkę, i wydawało się im, że „Sublokatorka” musi być niesłychanie wywrotowa. Nie była wywrotowa i czułam się jak oszustka. „Powinnam za jakiś czas ponownie się z nimi spotkać – myślałam. – Powinnam spytać: «I co, warto było tak stać?»”. Cenzurę do szału doprowadził wątek Bernarda R., Żyda komunisty, zwłaszcza zdarzenie, które miało miejsce w lipcu 1944 r. Bernard był wtedy świadkiem aresztowania przez NKWD grupy polskich oficerów, akowców. Zaraz potem wjechał na czołgu do Lublina. Poszedł na Majdanek i dotknął pieca krematorium. Napisałam, że aresztowani oficerowie, których zresztą nigdy potem nie zobaczył, połączyli mu się w jedno z popiołami, których dotykał ręką. To połączenie ofiar stalinowskich z tymi z Majdanka było dla cenzorów nie do przełknięcia.
[b]O ewentualnym druku „Sublokatorki” w „Literaturze” rozmawiała pani z Jerzym Putramentem, redaktorem naczelnym pisma.[/b]
Powiedział: „Czy pani wie, co kształtuje klimat w Polsce? Trzy czynniki: niż z wysp islandzkich, wielki wyż azorski i wyż znad wyżyny syberyjskiej. Jutro jadę do Moskwy, zobaczyć, co z syberyjskim wyżem. Jak wrócę, powiem pani, czy będę drukował pani książkę”. Po powrocie ponownie mnie zaprosił. Powiedział, że książka jest niezła, owszem, po czym spytał nagle: „A ten Jacek K., to kto?”. Bo w jednej z wersji bohaterka „Sublokatorki” jest artystką i maluje Jacka K., jego zdradę i strach. No więc mówię Putramentowi: „Jacek K.? To taka postać po prostu, bohater taki”. „No dobrze – potakuje Putrament. – Ale konkretnie: jaki to Jacek, ten K.?”. „No... Jacek K. w ogóle..., Jacek K. jako taki”. „To jest Kuroń, co?” – mówi Putrament. „No, Kuroń” – przyznaję. I to był koniec rozmowy i koniec moich marzeń o druku „Sublokatorki”.
Znałam podobne sytuacje i podobne rozmowy. Znałam uczucie wstydu za ludzi, którzy zatrzymywali moje teksty albo zwalniali mnie z pracy. Którzy zachowywali się tchórzliwie, chociaż nie musieli. W stanie wojennym wezwała mnie redaktorka naczelna jednego z kobiecych tygodników. Była cała w pąsach. Mówiła, że musimy się rozstać i że sama chyba rozumiem dlaczego. Buty były wtedy na kartki i tamtego dnia wróciłam z farbiarni, gdzie pomalowałam sobie stare kozaki na bardzo ładny wiśniowy kolor (który zresztą podpowiedział mi Krzysztof Kieślowski). Było mi tak wstyd za redaktorkę i jej pąsy, że chciałam czym prędzej zmienić temat. Powiedziałam: „Ale dajmy już temu spokój! Zobacz, jak mi się świetnie umalowały” – i wyjęłam z torby te buty, żeby zademonstrować. A ona myślała, że kpię z niej. Jej policzki nabrały koloru moich cudnych kozaczków... Z przykrością myślę o tym, bez rozbawienia.