„Holokaust całkowicie podważa myślenie o „męskiej (!) godnej śmierci romantycznej” i „nieużytecznej”, „niehonorowej” śmierci cywilnej, nieuzbrojonej, masowej” – napisała Kazimiera Szczuka w opublikowanej w „GW” recenzji z książki Marii Janion „Bohater, spisek, śmierć. Wykłady żydowskie”. Chyba dobrze oddała myśl autorki przewijającą się przez to – niezwykle istotne – dzieło.
„Zagłada wnosi wiedzę o zmianie kanonu bohaterstwa, która jeszcze ciągle nie zdołała się upowszechnić” – pisze Maria Janion. Istotnie, kiedy w ślad za autorką brnie się przez wypisy z nielewicowej (nawet nie tylko antysemickiej) polskiej prasy konspiracyjnej opisującej Holokaust, można ulec wrażeniu, że pani profesor ma rację. I to nie tylko ze względu na czasem nieukrywaną, a czasem przebijającą się z podświadomości podziemnych dziennikarzy pogardę wobec mordowanych Żydów. Przede wszystkim ze względu na totalne niezrozumienie tej śmierci. Jej cichego heroizmu.
Tylko że to wszystko miało miejsce nie wczoraj, lecz ponad 60 lat temu. Od tego czasu był Borowski. Był Jan Paweł II i jego słowa wypowiedziane 30 lat temu przy żydowskiej tablicy w Oświęcimiu. W tym czasie tak zwana narracja heroiczna została (nie przez papieża i nie przez Borowskiego, tylko przez ciąg zmian kulturowych, rozpoczętych w latach 60.) zepchnięta z piedestału, na którym znajdowała się w dawnym, tradycyjnym społeczeństwie. Teraz ledwie dyszy.
Maria Janion wydaje się tego zupełnie nie zauważać. Czytelnik jej najnowszej książki odnosi wrażenie, że jej świat – świat, którego nie aprobuje – składa się z dumnych i pysznych rycerzy o narodowym światopoglądzie, antysemickich księży i w ogóle tzw. starych Polaków z obrazów jeśli nie Grottgera, to co najmniej Kossaka. A ona – niemal samotna – dopomina się w tym świecie o prawa Innych. Przez duże „I” oczywiście.
[wyimek]W I Rzeczpospolitej równie popularne jak dowcipy o Żydach na wojnie były dowcipy o księżach na wojnie – oba te stany uważano za niezdatne do wojaczki[/wyimek]