Polityka i pedagogika historyczna III RP

III RP stała się krajem antynacjonalizmu bez nacjonalistów przeżywającym kłopoty ze zwykłym patriotyzmem

Aktualizacja: 04.07.2009 20:14 Publikacja: 04.07.2009 15:00

Polityka i pedagogika historyczna III RP

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Nie pamiętam dokładnie, kiedy po raz pierwszy usłyszeliśmy, że Polacy są zmęczeni historią, a zwłaszcza historią PRL. Może było to pod koniec 1989, a może na początku 1990 roku. W każdym razie opinia ta zdominowała media ówczesne. Wprawdzie, siłą rzeczy, zajmować się one musiały PRL, który jeszcze trwał w różnych wymiarach, ale robiły to jakby z obowiązku, tłumacząc się, że wykonują tylko to, co absolutnie konieczne, a więc jedynie to, co bezpośrednio wiąże się z teraźniejszością.

W rzeczywistości całe sfery historii najnowszej, z których bezpośrednio wyrastała realność III RP, nie zostały opisane do dziś. Tezę o zmęczeniu historią, którą narzucała „Gazeta Wyborcza”, ochoczo podchwyciły inne gazety oraz publiczne (innych wówczas prawie nie było) media elektroniczne.

Zdaję sobie sprawę, że dziś obrońcy „Wyborczej” mogą protestować, przytaczając wielką liczbę tekstów na ten temat zarówno w organie Michnika, jak i innych gazetach ówczesnej Polski. W opisie naszej najnowszej historii pozostajemy jednak daleko w tyle za Czechami czy Niemcami. W 2000 roku Ośrodek Myśli Politycznej zorganizował wspólnie z Niemcami konferencję na temat dekomunizacji. Goście skarżyli się na niedostateczną liczbę publikacji na temat NRD w ich kraju. Przekraczały one wielokrotnie liczbę prac o PRL opublikowaną w Polsce.

[srodtytul]Zmęczenie historią[/srodtytul]

Opowieść o znużeniu Polaków historią służyła jako szantaż i usprawiedliwienie. Ci, którzy chcieli przyjrzeć się naszym najnowszym dziejom, a jeszcze, nie daj Boże, chcieli dostrzec ich bezpośredni wpływ na sytuację bieżącą, byli redukowani do figur emerytów na ławeczce w parku rozgrywających dawno zapomniane bitwy. – A ci znowu o tej historii – słyszeliśmy. Określenie „styropian” w odniesieniu do ludzi, którzy odwoływali się do epopei „Solidarności”, ukute zostało wtedy właśnie.

Był to jeden z objawów antykombatanckiej fobii, która dominować zaczęła w polskich ośrodkach opiniotwórczych. Przypominanie czasów walki z komunizmem okazywało się czymś głęboko niestosownym. Pojawiło się narzekanie na martyrologiczny ton, który miał funkcjonować w Polsce, choć tak naprawdę nikt naszej martyrologii z czasów PRL nie próbował nawet opisać.

[wyimek]Dzisiejsi kontynuatorzy ataków Stanisława Brzozowskiego na tradycję walczą z widmami. Nie znaczy to jednak, że nie dewastują elementarnych pozostałości wspólnoty, jakie funkcjonują jeszcze w Polsce[/wyimek]

Porządnych badań na temat naszego stosunku do historii nikt nie zrobił, ale, jak w wielu sprawach, mniemanie o naszym nią zmęczeniu uznawane było za oczywistość. Powtarzane przez najbardziej opiniotwórcze środowiska powodowało jego bezkrytyczną akceptację i spychało do defensywy tych, którzy uznawali, że do historii PRL warto wrócić. Czasami dla potwierdzenia tego zmęczenia przytaczano wypowiedzi jakichś młodocianych ignorantów, którzy mieli reprezentować nowe pokolenie.

Najbardziej znanym takim wystąpieniem była deklaracja nastolatki, która, oczywiście w „Wyborczej”, ogłosiła, że dla niej górnicy z Wujka czy wojowie Chrobrego to to samo. Owa wypowiedź długo i poważnie roztrząsana była i komentowana. Trudno było zarzucać, czy to konkretnym mediom, czy pojedynczym twórcom, brak zainteresowania najnowszą przeszłością, gdyż w odpowiedzi słyszeliśmy: my może i chcielibyśmy, ale publiczność nie jest zainteresowana.

Powodzenie najnowszych filmów na ten temat, takich jak „Katyń”, „Popiełuszko” czy „Generał Nil”, dowodzi, jak bardzo nieprawdziwe były to opinie. Zresztą, kilkanaście lat temu było to równie oczywiste dla każdego, kto chciał się przyjrzeć rzeczywistości pod medialną pianą. Polacy zainteresowani byli dziełami o tematyce historycznej, czemu dawali wyraz, chodząc na nie do kina czy czytając tego typu książki. Tezy o zmęczeniu miały więc charakter instrumentalny, co nie znaczy, że spora liczba użytecznych idiotów nie powtarzała ich z dobrej woli. Po prostu przeszłość była niebezpieczna.

[srodtytul]Przeszłość obłaskawiona[/srodtytul]

Odsłonięcie prawdy o czasach PRL odbierało byłym komunistom prawo do pozycji, jaką zajęli już w wolnej Polsce, i prowadzić musiałoby do dekomunizacji i lustracji. Toteż eliminowaniu najnowszej przeszłości z debaty publicznej towarzyszyła relatywizacja jej interpretacji. Dowiadywaliśmy się, że nic w naszej historii nie było jednoznaczne, a walkę o wolną Polskę prowadzili wszyscy Polacy: jedni w PZPR, a inni w opozycji, i trudno wartościować, co było bardziej znaczące dla odzyskania niepodległości i demokracji. No, może ostatecznie „Solidarność” miała rację – słyszeliśmy – nie miało to jednak znaczyć, że należy odbierać dobrą wolę tym, którzy chcieli ją zniszczyć. Przecież wreszcie, na szczęście, wszyscy patrioci spotkali się przy Okrągłym Stole.

Tezie o wspólnej walce o wolną Polskę towarzyszyła inna, która głosiła, że wszyscy jednakowo odpowiedzialni jesteśmy za zło PRL. Wszyscy maszerowaliśmy w pochodach pierwszomajowych, podpisywaliśmy jakieś ideologiczne deklaracje i jakoś żyliśmy, czym, podobno, wyrażaliśmy swoją zgodę na PRL.

Utrzymanie tych nonsensownych interpretacji, które czasami przybierały wysoce wyrafinowany kształt – specjalistą od tego był skądinąd znaczący historyk idei Andrzej Walicki – było możliwe tylko jeśli nie weryfikowaliśmy ich w odniesieniu do historii, którą przecież jakoby byliśmy znużeni.

Formule o znużeniu historią towarzyszył, powtarzany po dziś, apel o pozostawienie historii historykom. Oznaczał on, że historia jest zbyt skomplikowana, aby mogły ją zrozumieć rzesze profanów konstytuujących naród, i dlatego należy przekazać ją do wyłącznego użytku wysoce kwalifikowanym profesjonalistom. Jest to wyobrażenie w swojej istocie niezwykłe, a obfite w konsekwencje. Prowadzi do odebrania narodowi jego dziejów, które w ujęciu wyspecjalizowanych fachowców, przekute na specjalistyczną naukę, mają być dozowane ogółowi przez oświeconych. Debata i osąd publiczny przestają być możliwe, ponieważ zakładałyby włączenie w nią profanów, czyli zaprzeczałyby doktrynie historii dla historyków. W efekcie założenie to prowadzi do zniszczenia fundamentu wspólnoty, jakim jest wspólna historia.

Ta historyczna polityka z oczywistych względów była racją bytu postkomunistów, ale wspólnie z nimi tworzyła ją elita dawnej opozycji, która w 1989 roku doszła do władzy i założyła, że optymalny dla niej będzie sojusz ze zwasalizowaną wobec niej nomenklaturą PRL. To, że rachuby na podrzędną rolę komunistów okazały się chybione, to inna sprawa.

Sojusz przetrwał i to on tworzy establishment III RP. Najpełniejszym wyrazem jego podejścia do historii i sojuszu budowanego wokół niego był tekst opublikowany w „Wyborczej” i podpisany zarówno przez Adama Michnika, jak i Włodzimierza Cimoszewicza, którego autorzy nawoływali do stworzenia wspólnej, obowiązującej wersji historii napisanej wspólnie przez dawną opozycję i nomenklaturę. Oczywiście, opozycja oznaczała w tej interpretacji wyłącznie środowisko Michnika.

[srodtytul]Zmodernizować Polaków[/srodtytul]

Szkicowana przeze mnie polityka historyczna była jednak tylko częścią dużo szerszego projektu „modernizacyjnego”, który nowi rządzący chcieli Polakom zafundować. Ten projekt wyrastał ze specyficznej interpretacji polskich dziejów i zakładał bardzo rozbudowaną politykę historyczną w celu jego realizacji. Był on w dużej mierze kontynuacją lęków i fobii lewicowej inteligencji polskiej z okresu międzywojennego dwudziestolecia.

Pośród rozlicznych teorii próbujących historycznie opisać zjawisko komunizmu, swojego czasu dość popularna była metafora lodówki. Oznaczała ona, że komunizm został narzucony na wcześniejsze, naturalne procesy historyczne i nie tyle zmieniał je, ile zamrażał, nie pozwalając ujawnić się im i rozwijać, tak że po jego upadku miały się one odrodzić w dokładnie takim samym jak wcześniej kształcie. Przykład byłej Jugosławii miał teorię tę potwierdzać. Uznanie, że narzucone odgórnie pseudofederacje nie rozwiązują, lecz potęgują etniczno-kulturowe konflikty, wydaje się dość banalne.

Szersze zastosowanie hipotezy lodówki np. w odniesieniu do Polski, która tak mocno doświadczona została przez wojnę i komunizm, wydaje się jednak bałamutne. Natomiast pasuje doskonale do świadomości lewicowej inteligencji polskiej po upadku komunizmu.

Dominująca w środowisku solidarnościowym lewicowa część KOR, która dokonała fuzji z organizującą się wokół Tadeusza Mazowieckiego i jego rządu lewicową inteligencją katolicką, prezentowała wyobrażenie narodu polskiego jako zbiorowości zacofanej, nacjonalistycznej, łączącej tradycyjny (w oczach lewicy ciemny) katolicyzm z ksenofobicznym wspólnotowym nastawieniem.

Ten obraz jest powtórzeniem stereotypu endeckiego narodu, który lewicowa inteligencja wykreowała przed wojną. Polacy jawili się tym środowiskom jako niebezpieczny żywioł, który poddać trzeba „cywilizacyjnej” obróbce. Zgodnie z tą interpretacją rozpoznawali się oni raczej w kategoriach etniczno-religijnej wspólnoty niż społeczeństwa, a więc nie byli jeszcze gotowi na przyjęcie pełnej demokracji.

Czasami przedstawiciele establishmentu III RP mówili to wprost, częściej dawali do zrozumienia. Naród się skompromitował, nie sprawdził, nie dorósł do swoich elit i demokracji – tak brzmiały wypowiedzi jego nawet najbardziej prominentnych przedstawicieli. Niekiedy formułowane dosłownie, częściej tylko sugerowane. W wyobrażeniu tym naród polski również kulturowo znajduje się na peryferiach Europy. Nie przeszedł tej modernizacyjnej drogi, jaką „prawdziwa”, zachodnia Europa ma już za sobą, a więc należy w trybie przyspieszonym ową „postępową” kurację Polsce zaaplikować.

Przeszkodą może być Kościół, a więc trzeba wypchnąć go z życia publicznego. Przeszkodą największą jest główny nurt polskiej tradycji. Należy więc ją zredukować, niejako unieważnić, uczynić raczej obiektem wstydu niż chwały, doprowadzić do marginalizacji i akcentować główniej jej „postępowe” marginesy. Należy zastosować pedagogikę wstydu za własne dziedzictwo, aby tym samym uzyskać większą gotowość w imitowaniu rzeczywistości zachodniej Europy.

[srodtytul]Ujarzmić naród[/srodtytul]

Opowiadając w sposób skrócony o tych skomplikowanych zjawiskach, muszę siłą rzeczy dokonywać znacznych skrótów i uproszczeń. Śmiem jednak twierdzić, że w ogólnych zarysach oddaję realność. Nie przypuszczam, oczywiście, aby liderzy owego środowiska nawet we własnym, zamkniętym gronie mówili w języku mojego opisu. Nie sądzę nawet, aby myśleli o tym w tych właśnie słowach. Jednak sedno koncepcji, które uzasadnić miały ich działania, najbardziej adekwatnie wyrazić można w ten właśnie sposób.

Nierzadko zresztą spotykałem się z wygłaszanymi przez członków głównego nurtu III RP pełnymi najgłębszej pogardy opisami polskiego plebsu, co formułującym je dawało, niewyrażane wprost, ale oczywiste, niezwykłe poczucie wyższości. Generalnie jednak język opisu był językiem troski i niepokoju. Niepokoju wobec odradzających się tendencji klerykalno-nacjonalistycznych i troski o to, aby Polska upodobniła się wreszcie do reszty Europy.

To atawistyczne wyobrażenie narodu polskiego jako ciemnego, katolicko-nacjonalistycznego żywiołu łączyło solidarnościowo-lewicowe elity z postkomunistami. W system komunistyczny wpisana jest pogarda do zbiorowości, w którą dopiero partia jest w stanie „wnieść świadomość”.

Wprawdzie władcy PRL daleko odeszli od komunizmu, który traktowali wyłącznie jako uzasadnienie swojej dyktatorskiej władzy, ale pozostało im przekonanie, że są oni szczególnie dysponowani do panowania nad traktowaną jako motłoch resztą społeczeństwa. Sam fakt, że potrafili wspiąć się na szczyt partyjnej drabiny, świadczył przecież o ich „lepszości”. I wszystko jedno, czy chodziło o oświeconych aktywistów z SZSP, jak grupa Aleksandra Kwaśniewskiego, czy bardziej przaśnych czynowników, których reprezentowali Józef Oleksy czy Leszek Miller, to poczucie łączyło ich, bez względu na to czy wyrażane w kodzie postępowości i inteligencji czy sprytu i cwaniactwa. Praktyczna legitymacja władzy zawsze wymaga jednak ideowego uzasadnienia. W tym wypadku przybierało ono kształt triumfu oświeconych nad bezrozumnym motłochem, który potrzebuje bata, a w każdym razie pasterza.

Zresztą i w wypadku lewicowo-solidarnościowych elit wyobrażenie zacofanego i niebezpiecznego narodu było doskonałym uprawomocnieniem dla sprawowania nad nim władzy. Używając marksistowskich interpretacji, można uznać, że ideologia ta doskonale nadawała się na narzędzie panowania. Konsekwentne jej upowszechnienie spychało prawicę do obozu oszołomów i pozostawiało rzecznikom lewicy rząd dusz. A za rządem dusz zawsze podąża rząd ciał. Formy demokracji funkcjonowały, ale wybór pozostawał radykalnie ograniczony. Przy pozorach demokracji i pluralizmu w rzeczywistości miał to być kraj jednej partii i jednej gazety.

[srodtytul]Dekonstrukcja tradycji[/srodtytul]

Po to, aby utrzymać ów naród w ryzach, nie pozwolić odrodzić się w nim niebezpiecznym tendencjom i uczynić podatnym na zabiegi wychowawcze mające ukształtować go na wzór wyobrażonych przez nasze elity Europejczyków, zastosowana została szeroka gama zabiegów pedagogicznych. Była to bardzo rozbudowana polityka historyczna, które wszakże nie nosiła tej nazwy.

Zgodnie z jej założeniami niebezpieczne jest odnajdywanie pozytywnych wzorców czy punktów odniesienia w naszej narodowej historii. Ich afirmacja budzić miała narodową megalomanię, do której Polacy mają jakoby skłonności, a która staje się pożywką dla nacjonalizmu. Zadaniem więc „krytycznej” inteligencji miało być odbrązowianie pomników, demitologizacja narodowych mitów, ich „dekonstrukcja”, czym zresztą polska lewica upodobniała się do lewicy europejskiej tak właśnie traktującej całość zachodniej tradycji.

W Polsce strategia ta kontynuowała zabiegi polskiej lewicy jeszcze z końca XIX wieku. Postępowcy ówcześni wstydzili się własnej historii i uznawali Polskę za zaścianek, który koniecznie trzeba zeuropeizować. Atak Stanisława Brzozowskiego na Henryka Sienkiewicza może być uznany za modelowy dla owego myślenia.

Tymczasem wielki narodowy mit budowany przez wybitnego pisarza, jakim był autor Trylogii, opierał się na niezwykle płodnej tradycji polskiego republikanizmu, która była czymś unikalnym w dziejach nie tylko Europy. W swojej końcowej fazie republikanizm ten uległ degeneracji i przyczynił się do utraty niepodległości przez Polskę. Ten rozdział naszych dziejów spowodował potępienie go również przez konserwatywnych myślicieli, choćby krakowskich Stańczyków. Także w ich wypadku próba wyrwania się z polskiej niemocy powodowała podporządkowanie historii bieżącym zadaniom politycznym, a więc jej uproszczenie i zapoznanie dwóch wieków polskich sukcesów, jakie poprzedzały upadek I Rzeczypospolitej.

Marksizująca lewica, którą reprezentował Brzozowski, odrzucała całość tradycji polskiej. Uderza dziś anachronizm tego myślenia, bezwarunkowa wiara w jednoznacznie rozumiany postęp i marksistowską dialektykę dziejów. Myśl Brzozowskiego i jemu podobnych demistyfikatorów usiłowała jednak mierzyć się z realnością, jaką w Polsce ówczesnej stanowił kult historii i narodowych świętości. Dzisiejsi jego kontynuatorzy walczą z widmami. Nie znaczy to jednak, że nie dewastują elementarnych pozostałości wspólnoty, jakie funkcjonują jeszcze w Polsce.

[srodtytul]Kompleks jako narzędzie[/srodtytul]

W swojej ostatniej książce, „Eseju o duszy polskiej”, Ryszard Legutko przekonująco pokazał, jak odległe od realności są obiegowe sądy na temat Polaków. Naród przeorany przez ludobójczą wojnę i pół wieku komunizmu, który utracił istotną część swojego historycznego terytorium i w sporej części przesiedlony został na nowe, przede wszystkim ma kłopoty ze swoją tożsamością. Tymczasem dominujące w III RP elity uznały ją za największe zagrożenie i postanowiły go z niej wykorzenić. Wcześniej dokonały jej mitologizacji. W efekcie III RP to kraj antynacjonalizmu bez nacjonalistów przeżywający kłopoty ze zwykłym patriotyzmem.

Socjologiczne badania potwierdzają wnioski Legutki. Polacy mają jedną z najgorszych samoocen w Europie. Próba dławienia w nich poczucia godności, które przez elity III RP uznawane jest za megalomanię, to niszczenie wartości, które mogą konstytuować naród. Historyk Andrzej Nowak opublikował znaczący artykuł zatytułowany: „Westerplatte czy Jedwabne”, wskazując, jak destrukcyjne jest eksponowanie momentów narodowej hańby przy eliminacji narodowej chwały.

Strategia ta prowadzi do zafałszowania historii. Jedyny kraj, który potrafił zbudować podziemne państwo, w którym za wydawanie Żydów groziła kara śmierci, oceniany jest przez dominujące elity polskie (a w konsekwencji również zagraniczne) w perspektywie Jedwabnego. Ponure ekscesy i zwyrodnienia, które zdarzają się wszędzie, mają jakoby określać nasz narodowy charakter.

O tych ciemnych plamach historii należy, oczywiście, mówić. Jeśli jednak akcentuje się je, dokonując nieuprawnionych generalizacji i jednocześnie relatywizuje narodowy heroizm, efektem są deformacja pamięci i kompleksy.

I o wywołanie tych kompleksów inżynierom świadomości III RP chodzi. W ich optyce mają być one lekiem na polski nacjonalizm. Uwewnętrznienie ich być może zapobiegnie nacjonalizmowi, ale przy okazji zniszczy narodową wspólnotę. Zbiorowość, która wyłania się po takich zabiegach, traci poczucie uzasadnionej narodowej dumy i ulega anomii. Z pewnością łatwiej nią rządzić, ale trudno wyobrazić sobie, na czym miałaby ona budować wspólną przyszłość.

[i]Tekst wygłoszony 3 czerwca na konferencji rzecznika praw obywatelskich „W drodze do demokratycznego państwa prawa. Polska 1989 – 2009”[/i]

Nie pamiętam dokładnie, kiedy po raz pierwszy usłyszeliśmy, że Polacy są zmęczeni historią, a zwłaszcza historią PRL. Może było to pod koniec 1989, a może na początku 1990 roku. W każdym razie opinia ta zdominowała media ówczesne. Wprawdzie, siłą rzeczy, zajmować się one musiały PRL, który jeszcze trwał w różnych wymiarach, ale robiły to jakby z obowiązku, tłumacząc się, że wykonują tylko to, co absolutnie konieczne, a więc jedynie to, co bezpośrednio wiąże się z teraźniejszością.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy