Księżniczka rozpaczy

Z Isabelle Huppert rozmawia Barbara Hollender

Publikacja: 11.07.2009 15:00

Księżniczka rozpaczy

Foto: ROL

[b]Rz: Powiedziała pani kiedyś, że aktor musi być jednocześnie żołnierzem i księciem. Co to właściwie znaczy?[/b]

W tym zawodzie trzeba nauczyć się czekać jak udzielny książę, do którego zgłaszają się ludzie z rozmaitymi propozycjami, ale czasem trzeba samemu iść na wojnę, inicjować projekty, walczyć o swoją pozycję.

[b]Która z tych dróg jest pani bliższa?[/b]

Zdecydowanie ta pierwsza. Zdarza mi się, że inicjuję albo wchodzę w produkcję filmów, ale robię to rzadko. Na szczęście życie i kariera tak mi się ułożyły, że nie musiałam zostać bizneswoman.

[b]Przypominam sobie role, dzięki którym zyskała pani międzynarodowy rozgłos: w „Cezarze i Rozalii” Claude’a Sauteta, „Violete Noziere” Claude’a Chabrola. Przede wszystkim jednak zapamiętałam panią jako wzruszającą, uczciwą i kruchą koronczarkę z filmu Goretty.[/b]

– Grając tę rolę, nie miałam jeszcze 25 lat – i to było błogosławieństwo. Zwykle od młodych aktorek wymaga się bardzo „zewnętrznego” aktorstwa. Liczy się figura, ładna buzia, seks i ekspresja. Dzięki Goretcie miałam szansę zakosztować aktorstwa skupionego, przyciszonego, „wewnętrznego”. Takiego, które potem starałam się uczynić swoją wizytówką.

[b]Od tamtej pory minęło ponad 30 lat. Zastanawiam się, czy ocaliła pani w sobie coś z tamtej dziewczyny?[/b]

Ja w życiu prywatnym nigdy nie byłam bezbronną koronczarką, bo wszystko mi przychodziło dość lekko. Ale prawdą jest, że dałam mojej bohaterce sporo ze swojej wrażliwości i sposobu patrzenia na świat. Cząstkę własnego charakteru. Czy dzisiaj jestem inna? Człowiek nie zmienia się aż tak bardzo.

[b]Ale z biegiem lat nabiera doświadczenia, zyskuje pewność siebie, twardnieje.[/b]

Czas płynie, wiem o tym doskonale. Moje starsze dzieci: Lolita i Lorenzo, są dorosłymi ludźmi. Tylko 11-letni Angelo wymaga jeszcze ode mnie codziennej matczynej opieki. Ale właśnie dzieci nie pozwoliły mi nigdy na to, by nabrać cynizmu, znieczulić się na ból życia i innych ludzi. Myślę zresztą, że – jak to pani określa – stwardnienie oznacza koniec aktorstwa. Wtedy zostaje tylko kino akcji, gdzie nie trzeba uruchamiać pokładów wrażliwości. Wystarczy dbać o kondycję i opanować do perfekcji sztuki walki. Ale ja nie chciałam być zawodnikiem, tylko aktorką.

Na początku człowiek uczy się, potem myśli głównie o tym, jak się ze sztuki utrzymać, dopiero gdy trochę okrzepnie, zaczyna się zawodem rozkoszować. A pasja polega na tym, że przez cały ten czas nie mówi się: „Chcę być aktorką”, tylko: „Nie chcę w życiu robić nic innego”.

[b]Lubi pani ryzyko?[/b]

Nie wiem, czym jest w sztuce ryzyko. Sztuka zmusza do odchodzenia od bezpiecznej przeciętności. I to normalne. Myślę, że ryzykowne jest raczej niepodejmowanie ryzyka. Wtedy się więdnie i głupieje.

[b]W swojej karierze zagrała pani w filmach najwybitniejszych francuskich reżyserów: Jeana-Luca Godarda, Claude’a Chabrola, Patrice’a Chereau, Francois Ozona, a także Andrzeja Wajdy, Josepha Loseya, Michaela Hanekego i wreszcie Michaela Cimino. Które z tych spotkań było dla pani najciekawsze?[/b]

Każde spotkanie z drugim człowiekiem może być ciekawe. A aktorka musi się odnaleźć przy różnych reżyserach i stylach pracy. Godard na przykład jest niesamowicie precyzyjny. Nie zostawia ani odrobiny swobody. Przy „Pasji”, gdzie wcieliłam się w postać robotnicy, musiałam przez jakiś czas przed zdjęciami pracować w fabryce. To był wymóg Godarda. A potem i tak opisywał każdy gest, który miałam wykonać, spojrzenie, krok. Jego odwrotnością jest Claude Chabrol, który pozwala aktorowi robić wszystko, co tylko zechce. Ale jakimś dziwnym trafem łączy ich jedno: obaj dostają od wykonawców dokładnie to, czego chcą.

[b]A Haneke? Rola w „Pianistce” była chyba bardzo wymagająca?[/b]

Zaprzyjaźniliśmy się wcześniej przy filmie „Le temps du loup”, do którego Michael napisał rolę specjalnie dla mnie. We Francji to się zdarza często. W Stanach najpierw powstaje scenariusz, potem dopiero odbywają się castingi. O najlepsze role walczą nawet wielkie gwiazdy. W Europie tego nie ma. Ja ostatni raz byłam na próbnych zdjęciach 30 lat temu. Przy „Pianistce” znaliśmy się z Michaelem dobrze. To mi pomogło. Zwłaszcza że zdawaliśmy sobie sprawę, iż ekranizujemy powieść w dużej mierze autobiograficzną. Jelinek, zanim została pisarką, chciała być kompozytorką. Historia relacji z matką jest podobno jej własna. Czuliśmy, że ciąży na nas wielka odpowiedzialność. Ale dobrze nam się pracowało. Lubię reżyserów takich jak Haneke, którzy potrafią zmusić do ciężkiej pracy i odnajdywania w sobie takich zakamarków duszy, o jakich nawet ci się nie śni.

[b]Sięganie do własnych ciemnych stron musi być trudne...[/b]

To niezupełnie tak. Aktor nie gra siebie, lecz kogoś innego. Zawsze więc zachowuje pewien dystans. Poza tym kiedy mamy do czynienia z wytrawnym reżyserem, nic nie jest trudne: ani film, ani rola, ani mierzenie się z samym sobą. Przy złym reżyserze praca nad każdym drobiazgiem może się okazać koszmarem.

[b]Rola w „Pianistce” była okrutna. Wyzywająca obyczajowo. Musiała pani nawet zagrać scenę samookaleczania waginy. Jako matka trojga dzieci nie ma pani nigdy oporów przed wcieleniem się w taką postać? Nie zdarza się pani zastanawiać, jak dzieci odbiorą film?[/b]

W żadnym razie. Moja córka jest aktorką, zagrałyśmy już nawet razem w kilku filmach. Ona wie, na czym polega ten zawód i jakich wymaga poświęceń. Ale nie myślę nawet o swoim najmłodszym synu. Oddzielam życie od sztuki, pracy. Gdybym tego nie robiła, nie zagrałabym w „Pianistce”.

[b]Zagranie takiej roli chyba dużo kosztuje?[/b]

Tyle co każdej. Pochłania człowieka całkowicie, niemal wyłącza z życia. Ale wcale nie więcej.

[b]Uchodzi pani za osobę, z którą niełatwo się pracuje. Podobno trudno się pani zaprzyjaźnia ze współpracownikami i nie należy pani do gatunku brat łata.[/b]

Po prostu nie łażę po planie i nie żartuję ze wszystkimi. Wiem, że przed zdjęciami mogę nawet nie odpowiedzieć na rzucone przez kogoś „dzień dobry”. Ale proszę mi wierzyć, to nie z zarozumialstwa. Kiedy gram, potrzebuję koncentracji. Są aktorzy, którzy śmieją się i błaznują, a kiedy pada komenda „Kamera!”, w ciągu chwili potrafią się przeistoczyć w kogoś innego. Ja muszę wejść w nastrój sceny i w swoją postać. Nie pozwalam sobie na rozpraszanie się.

[b]Trudno też panią zobaczyć w komedii. To świadomy wybór czy przypadek?[/b]

Łatwiej mi zagrać rozpacz niż szczęście. Łatwiej mi wzruszyć widza, niż rozśmieszyć go. W Europie uchodzę za aktorkę dramatyczną, która nie boi się zagrać drastycznych scen. Ale, jak już mówiłam, wolę się męczyć z Michaelem Haneke, niż relaksować w wielkiej przyczepie w Hollywood, gdy na planie spotykam się z trzeciorzędnym twórcą komedii. Tylko proszę nie pytać mnie o nazwiska. Nie podam żadnego.

[b]Miała pani grać w „Ameryce” Jerzego Skolimowskiego.[/b]

Przeczytałam z ogromnym zainteresowaniem książkę Susan Sontag, z którą zresztą bardzo się przyjaźniłam. To my wpadłyśmy na pomysł, żeby zaproponować realizację filmu Jerzemu, który jest Polakiem i przeszedł tę samą drogę emigranta co bohaterka – polska aktorka Helena Modrzejewska. Bardzo się cieszyłam na ten film. Grałam już wcześniej inną Polkę – Marię Curie-Skłodowską, no, ale to była komedia. W „Ameryce” miałam wystąpić z Dennisem Hopperem i Helen Mirren. Chcieliśmy kręcić w Polsce i Hiszpanii. Niestety, ta produkcja nie doszła do skutku. Bardzo żałuję.

[b]Czy wraz z wiekiem nie odczuwa pani, że liczba ciekawych propozycji się zmniejsza?[/b]

Jest taka obiegowa opinia, że kino należy wyłącznie do młodych. Bzdura. Dostaję dużo scenariuszy, których bohaterkami są kobiety dojrzałe. I trudno się temu dziwić. Kolejnym mitem jest to, że do kina chodzą tylko nastolatki. Otóż sztuka filmowa dociera także do osób starszych, które chcą zobaczyć na ekranie odbicie własnych problemów.

[b]Ostatnio coraz częściej reżyserzy patrzą na rzeczywistość oczami kobiet. Jak pani myśli, dlaczego?[/b]

Kobiety przeżywają wszystko intensywnie. Dzisiaj nikt już nam nie może zarzucić słabości, ale prawdziwie wolne są tylko niektóre z nas. Wciąż nie zdajemy sobie sprawy z tego, że dla wielu kobiet małżeństwo jest instytucją represyjną, a uzależnienie – psychiczne i ekonomiczne – od mężczyzny nie jest zjawiskiem rzadkim. To dlatego maltretowane kobiety nie potrafią opuścić facetów, którzy traktują je jak swoją własność. O tym opowiadał mój film „Gabrielle”. Myślę, że rola w tym obrazie należy do najbardziej interesujących propozycji, jakie w życiu dostałam.

[b]W dzisiejszych czasach aktorzy coraz częściej angażują się w politykę. Nigdy pani o tym nie myślała?[/b]

Zdecydowanie nie. To, co myślę, wyrażam swoimi rolami.

[ramka][b]Isabelle Huppert [/b]

uchodzi za jedną z najciekawszych aktorek Starego Kontynentu. Za kreację w „Koronczarce” otrzymała nagrodę BAFTA, 13 razy była nominowana do francuskiego Cezara (dostała go za „Ceremonię”). Rola w „Pianistce” przyniosła jej nagrodę aktorską na festiwalu w Cannes i nagrodę dla najlepszej aktorki europejskiej w 2001 roku. Na festiwalu w Karlowych Warach w zeszłym tygodniu dostała Kryształowy Glob za dorobek aktorski [/ramka]

[b]Rz: Powiedziała pani kiedyś, że aktor musi być jednocześnie żołnierzem i księciem. Co to właściwie znaczy?[/b]

W tym zawodzie trzeba nauczyć się czekać jak udzielny książę, do którego zgłaszają się ludzie z rozmaitymi propozycjami, ale czasem trzeba samemu iść na wojnę, inicjować projekty, walczyć o swoją pozycję.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą