[b][link=http://blog.rp.pl/lisicki/2009/08/07/jak-nie-my-ich-to-oni-nas/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Nie sposób zrozumieć polskiej sceny politycznej, odwołując się do wyraźnych pojęć, do ustalonych wzorców postępowania, do ideologii. Nie ma sensu badać, czym jest liberalizm, konserwatyzm czy socjalizm. Nie ma sensu czytać partyjnych programów i dokonywać interpretacji obietnic. Co jest w programie, a co nie, co jest istotne, a co drugorzędne, dyktuje chwila i przeciwnik polityczny. Jak on tak, to my tak, jak on w lewo, to my w prawo, jak on z tej mańki, to my go weźmiemy z tamtej – brzmi złota zasada.

Największe obniżki podatków w Polsce wprowadziły najpierw lewicowy gabinet SLD, a potem reprezentujący Polskę solidarną rząd PiS. W trakcie ostatniej debaty na temat podwyższenia podatków, zainicjowanej przez liberalnych zwolenników podatku liniowego, pierwszym, który wypowiadał się przeciw temu pomysłowi, był podkreślający swoją lewicową wrażliwość prezydent. Ten sam prezydent, tak blisko związany z prawicowym i konserwatywnym PiS, okazał się też nagle zwolennikiem sztandarowego pomysłu nowej lewicy, czyli parytetu dla kobiet. Choć, biorąc pod uwagę to, że głowa państwa wspomniała później o „parytecie 30-procentowym”, można sądzić, że Lech Kaczyński nie wszystko przemyślał. Podobnie Donald Tusk, który – kto to jeszcze pamięta – w swoim czasie ogłosił się zwolennikiem kastracji pedofilów, jako żywo pomysłu mającego z liberalizmem niewiele wspólnego. Inny przykład: przypominam, że jeszcze niedawno w imię walki z kryzysem obecny rząd gotów był naruszyć niezależność Narodowego Banku Polskiego.

Ale i tak owej zmienności poglądów i postaw nigdzie nie widać lepiej niż w przypadku sporu o media publiczne. Wszystko wskazuje na to, że dążąc do zmiany w telewizji publicznej, PiS zawarło potajemną umowę z SLD. Równie jasne zdaje się to, że PO, dążąc do utrzymania obecnego status quo, porozumiała się z LPR. I tak to liberałowie, by pokonać prawicowców, współdziałają z oskarżanym o neonazistowską przeszłość i brak kompetencji Piotrem Farfałem, a ostrzy – przynajmniej w gębie – antykomuniści z PiS dogadują się po cichu z Robertem Kwiatkowskim i Włodzimierzem Czarzastym.

Zabawne jest tylko, jak ci sami politycy muszą później tłumaczyć swoje postępowanie. A że, niestety, naiwnej publiczności nie można powiedzieć prawdy – robi się to, co robi, żeby wykończyć przeciwnika – raz po raz muszą przeczyć sobie. Ale to nie ma wielkiego znaczenia, skoro, jak dawno ustalono, pamięć wyborców jest krótka i nikt nie będzie sprawdzał, co kto mówił wcześniej.