Poprawność polityczna zakazuje mówić źle o aktywności obywatelskiej, ale też i coraz mniej się tą poprawnością przejmujemy. Nie tylko my, dziennikarze i publicyści. Nawet premier i prezydent, którzy niejako „z urzędu” winni sławić cnoty obywatelskie, wywiesili białe flagi. Obaj mówią o Polakach to samo, że nie ma dziś w narodzie zapotrzebowania na zaangażowanie w sprawy publiczne (bo te są „w dobrych rękach”). Ponoć z peerelowskiej fikcji płynnie przeszliśmy w etap cywilizacji rodzinno-, weekendowo-telewizyjnej. I trzeba się z tym pogodzić.
Trudno mieć do obu panów pretensje. Żaden polityk przy zdrowych zmysłach nie będzie przecież ganił swoich wyborców za gnuśność. Spór toczą zatem tylko o to, dzięki komu Polacy mogą dziś spokojnie oddawać się grillowaniu. A że coraz mniej jest w polityce ludzi autentycznie zainteresowanych służbą publiczną, że nie ma komunikacji ze społecznikami, którzy znają problemy rodaków z autopsji, a nie z telewizora? To wszystko nie ma znaczenia. Polityka więdnie, ale politycy kwitną. Nie ma przecież w Polsce klasycznych partii, które by takich soków (i takich ludzi) potrzebowały, są tylko środowiska polityczne skupione wokół liderów, którzy ogłosili koniec epoki obywatelskiej w Polsce. Czy słusznie?
[srodtytul]Kapitał społeczny na papierze[/srodtytul]
Z tzw. trzecim sektorem (tylko 5 proc. respondentów CBOS wie, co to jest) mamy dziś sytuację podobną jak z publicznymi mediami. Wszyscy politycy nim gardzą, oczywiście nie mówiąc tego wprost, ale dają do zrozumienia, że bez obywatelskiego podglebia państwo też może świetnie funkcjonować. Liderzy prawicy uważają organizacje pozarządowe za projekt ideologiczny lewicy i przykrywkę dla działalności różnych grup interesów. Tak jakby czas stanął na początku lat 90., i tak jakby nie było tysięcy inicjatyw wyrastających wokół samorządów, parafii, duszpasterstw, hospicjów.
Prawica się odcina, lewica wręcz przeciwnie. Chętnie i przy każdej okazji podkreśla swoją wspólnotę z trzecim sektorem, ale fundacje i stowarzyszenia są jej potrzebne o tyle, o ile nadają się do osiągania konkretnych celów. Nie tylko ideologicznych. W rzeczywistości rządy SLD nigdy nie dbały o dobry klimat dla inicjatyw obywatelskich. Nieprzypadkowo to właśnie za kadencji Leszka Millera zaczął się gwałtowny spadek ilości nowo powstających organizacji. Nie zmieniła tego procesu Platforma – nomen omen – Obywatelska. Od początku traktowała swoje logo bardzo umownie, jako pewien kostium odróżniający ją od „zwykłych partii”. Nie inaczej jest teraz, gdy może praktycznie wszystko. W kolejnych raportach ministra Boniego bardzo dużo miejsca poświęca się kapitałowi społecznemu, ale zupełnie nic z tego nie wynika.