[b]Dziennik północny[/b]
Uprzedzam wszystkich, którzy pragnęliby powtórzyć naszą wyprawę, że Trans-Labrador Highway nie ma nic wspólnego z nowoczesną autostradą. Labradorski highway to 520 kilometrów szutru i na tyle szeroko, by się można było rozminąć. Jeśli mijacie się w suchą pogodę, to lepiej przystanąć i poczekać, aż pył opadnie, bo nic nie widać. Na szczęście ruch tam bywa znikomy i rzadko przychodzi przystawać. Nie ma też co marzyć o barach szybkiej obsługi. Jeżeli nie umiesz się obejść bez kawy, musisz ją zabrać ze sobą w termosie.
Trans-Labrador Highway jest głównym szlakiem Labradoru. Zaczyna się w Labrador City, biorąc kurs na północny wschód, po drodze przejeżdża przez jedną jedyną miejscowość Churchill Falls, gdzie łagodnym łukiem zawraca na południowy wschód i jakiś czas bieży równolegle do rzeki Churchill, po czym skręca ponownie na północny wschód, dociera do Goose Bay i utyka w jeziorze Melville’a. Po obu stronach szutrowej trasy rozciąga się połoga równina błot, srebrzystego mchu (chrobotka) i piachów, porośnięta czarną świerczyną jak szczecią. Od czasu do czasu to tu, to tam słońce rozbłyska, jakby ktoś zajączki puszczał – to z jeziorka pośród mszystych obłości, to z ruczaju, co z bagna wysiąka, cały landszaft migoce. Trudno sobie przedstawić, aby w takiej pustoszy komuś się chciało granice wytyczać. A jednak. Tym kimś był Albert Peter Low.
Widziałem jego twarz na fotografii w muzeum w Labrador City. Sądząc po oczach, musiał mieć niezły odjazd. No bo kto przy zdrowych zmysłach zrobiłby po tych bezdrożach – pieszo i na kanu – 12 800 kilometrów? Przez okna klimatyzowanego forda wygląda to pięknie, aż chce się twarz w ten dywan zanurzyć i wdychać aromaty ziemi, aliści wystarczy odejść parę kroków od szutrowej drogi, a nogi grzęzną, oddech rzęzi, pot wabi roje czarnych much, które natychmiast oblepiają każdy skrawek gołego ciała i po chwili marzysz już tylko o tym, by jak najszybciej wrócić do wygodnego fotela, sprawdzić, czy szyba domknięta, i posłuchać jazzu z satelity. Tutaj sezon black flies dopiero się rozpoczyna.
Albert Peter Low był geologiem, amatorsko fotografował i grał w hokeja w pierwszym na świecie zorganizowanym klubie hokejowym McGill Hockey Club. W latach 1885 – 1895 włóczył się po bezdrożach północnej Kanady, sporządził pierwszą mapę, na której wyznaczył granicę między Quebekiem i Labradorem, a także odkrył duże złoża rud żelaza, czym walnie przyczynił się do rozwoju kopalnictwa żelaza w tym regionie. Jego późniejsze dokonania były nie mniej spektakularne, w latach 1903 – 1904 na parowcu „Neptun” zorganizował naukową wyprawę do Arktyki, którą opisał w książce „Wyprawa Neptuna”, a w 1907 roku został nawet szefem Departamentu Kopalń. Ostała się po nim kolekcja skał i skamielin, ptaków, ssaków i fotografii dokumentujących życie ludów zachodniego brzegu Zatoki Hudsona. Niewątpliwie był człowiekem legendą, jednakże wyznaczanie granic w tundrze i zarządzanie kopalniami odstręcza mnie od niego.