Chyba żaden z dotychczasowych zwycięzców festiwalu nie potrafił tak się cieszyć. Lankosz promieniał. Miał szczęście w oczach. Jadąc na Wybrzeże z debiutanckim filmem, nawet nie marzył o sukcesie. „Rewers” zgarnął wszystko – Złote Lwy i pięć innych laurów regulaminowych, nagrody publiczności, dziennikarzy, sieci kin studyjnych, dyskusyjnych klubów filmowych, organizatorów polskich przeglądów za granicą.
Spotkałam Borysa Lankosza w kuluarach Teatru Muzycznego w Gdyni, gdy ściskał w dłoniach nagrody i dyplomy. Był oszołomiony. – Przecież to mój pierwszy film – powtarzał z niedowierzaniem. Zero arogancji zwycięzcy. Zupełnie inny styl. Skromność rzadka w filmowym środowisku. Wielki urok. I niewątpliwy talent. Na bankiecie po gali ktoś zażartował: – Można takiego znienawidzić. Młody, przystojny, zdolny, z dobrej rodziny, mówi biegle po angielsku i francusku. I jeszcze do tego gra na fortepianie...
„Rewers” pod formą thrillera i czarnej komedii kryje opowieść o wyborach, do jakich dokonywania zmuszeni byli Polacy w latach 50. Wkraczająca w staropanieństwo, mieszkająca z matką i babką dziewczyna z inteligenckiego domu zakochuje się w facecie, który ratuje ją na ulicy od zbirów. Ale książę z bajki okazuje się chamem bez kultury i ubekiem. Chce ją zmusić do donoszenia na kolegów. Precyzyjny scenariusz, świetna realizacja, artystyczne, czarno-białe zdjęcia, wybitne kreacje aktorów – wszystko w tym filmie gra. Lankosz i jego scenarzysta, pisarz Andrzej Bart, nie serwują klisz i schematów. Robią to, co Mungiu w „4 miesiącach, 3 tygodniach i 2 dniach” czy von Donnersmarck w „Życiu na podsłuchu” – pokazują grozę i złożoność czasów stalinizmu, unikając zbyt łatwych osądów.
– Wierzę w inteligencję widza – mówi Lankosz. I może to właśnie jest tajemnica jego sukcesu.
[srodtytul]Troje przetrwało[/srodtytul]