Z pewnością było świetną szkołą trwania i dawania świadectwa w latach 70. i za pierwszej „Solidarności”. Potem większość młodopolaków okazała się zbyt miękka albo zanadto pasywna, aby torować sobie drogę pośród twardej gry. Nieprzypadkowo tak wielu z nich dawno już z polityki wypadło, niektórzy tej przygody nie spróbowali, inni są w niej, ale w roli aktorów drugoplanowych, albo wyrzuconych na margines. Sam Hall nigdy nie aspirował do roli mocnego szefa RMP.
Czy nie dlatego także w późniejszych konfiguracjach szukał dla siebie od razu drugiego rzędu? Roli doradcy, zausznika, czasem ozdoby. Realną polityczną kuchnię zostawiał innym.
Można w tym widzieć nawet coś sympatycznego, pewna delikatność młodopolaków kontrastuje z brutalnością innych graczy – od Michnika i Kuronia poprzez Kaczyńskich po zastęp liderów późniejszych. Ale przecież to ich „wycofanie” miało też inne oblicze. Lech Jeziorny, młodopolski biznesmen, opowiada, jak to nudził się śmiertelnie podczas tasiemcowych referatów wygłaszanych już pod koniec lat 80. na zebraniach środowiska „Polityki Polskiej”, czyli dawnego RMP. Jarosław Sellin przypomina, że pośród subtelnych aluzji i piętrowych dygresji tych wytrawnych humanistów przeciętny inżynier i lekarz czuł się nieswojo.
To zresztą wątek nowy, jeszcze w latach 70. w Ruchu byli i lekarze, i inżynierowie. Ba, w latach 1980 – 1981 przytrafił się nawet młodopolakom flirt z robotnikami. Potem zostawili takich ludzi innym środowiskom, sami kontentując się wydawaniem mądrych książek i dyskutowaniem. W przaśnych czasach późnego PRL było to miłe. Ale nie wystarczyło jako wiano w nowej rzeczywistości.
[srodtytul]Próba bilansu[/srodtytul]
Czy więc bilans wypada nieefektownie, słabo? Wcale tak nie uważam. Uzupełniając inne nurty antypeerelowskiej opozycji, RMP ma dostatecznie duży dorobek, aby się nim szczycić. Tak naprawdę zresztą żadna z prawicowych postaci czy grup zaraz po roku 1989 nie miała szansy, aby przebić się do pierwszej ligi. Wszyscy byli zbyt młodzi i zbyt jednostronni, za mało znani i niedoświadczeni.
Szansę zjednoczenia polskiej prawicy miał w tamtym czasie tylko Lech Wałęsa – równocześnie katolicki i pragmatyczny, solidarnościowy i ogólnonarodowy, należący do wszystkich, a jednak ideowo rozpoznawany. Młodopolacy świadomi jego wad stawiali na niego od początku, ba, jeszcze w 1990 r., co prawda z istotnymi wyjątkami (Hall), skupili się wokół niego.
To on tę szansę koncertowo zmarnował, co skądinąd także powinno stać się źródłem refleksji przy okazji tej rocznicy przekraczającej granicę dzisiejszych identyfikacji – za czy przeciw III lub IV RP. Ludzie Ruchu Młodej Polski mają niejeden powód do dumy – od wydmuszek z atramentem ciskanych w plakaty Gomułki i Gierka po pokazanie Polakom dorobku Hayeka czy Michaela Novaka.
Niemniej w roku 1989 szans na samodzielne zjednoczenie prawicy nie mieli. Musieliby się okazać całkiem innymi ludźmi, podejmującymi w przeszłości inne decyzje i działającymi w trochę innym otoczeniu.
Skądinąd szkoda, bo zwłaszcza ze starych tekstów „Bratniaka” można było wyczytać nadzieję na mądre rozliczenie przeszłości i także na sensowne nawiązanie do polskich tradycji politycznych, jednak bez padania przed nimi na kolana. Tego w dużej mierze zabrakło III RP. Tyle że polityka rzadko kiedy układa się w rytm najmądrzejszej i najpiękniejszej publicystyki.