Tegoroczną literacką Nagrodę Nobla uważam za dowód historycznej i politycznej ignorancji. Hercie Müller należało się pewnie ważne niemieckie wyróżnienie, jednak decyzja Akademii Szwedzkiej świadczy, że jest to grono coraz bardziej prowincjonalne. Woli się pochylić nad marginesem historii, pomijając zjawiska zdecydowanie szersze, globalne.
Pomińmy krąg europejski, choć tworzą w nim pisarze jak Amos Oz czy Tadeusz Różewicz. Wojnie i różnym jej obliczom poświęcili wiele niebanalnych obserwacji. Ich celem nie jest rozdrapywanie prywatnych ran i pogłębianie partykularnych, niejednoznacznych problemów, lecz pojednanie, choć pewnie mają do niego mniej powodów niż Müller. Ale czy na świecie nie rozgrywają się dziś wielkie dramaty, które opisano, a ich nagłośnienie zwróciłoby uwagę światowej opinii publicznej i stanowiło wkład Akademii Szwedzkiej w rozwiązanie najważniejszych problemów?
Wolała wyeksponować koszmar życia pod wschodnioeuropejską dyktaturą. Ale jeśli tak bardzo brzydzi się Ceausescu i Securitate, pewnie znalazłaby kilku rumuńskich twórców, którzy o tych sprawach pisali. Wynoszenie – w tym kontekście – na ołtarze cierpienia Niemki, córki esesmana robi wrażenie czystej perwersji i lokuje decyzję akademii w sferze groteskowych żartów historii.
[srodtytul] Moralność schizofrenika[/srodtytul]
Z całą mocą chcę podkreślić, że współczuję Hercie Müller jej losu – tego, że miała nieszczęście urodzić się w rodzinie esesmana, przeżyć koszmar rumuńskiej dyktatury. Każdy przyzna, że to wielki dramat. Ale jeszcze bardziej współczuję ofiarom Niemców okresu II wojny światowej. Współczuję, bo ludzkie serca mają ograniczoną pojemność, a pamięć ludzka jest ułomna. Użalając się nad wypędzonymi, użalając się nad wykorzenionymi – bo tak Akademia Szwedzka nazwała doświadczenia Müller – zmieniamy hierarchie w historii Europy XX wieku. Chcąc nie chcąc, wynosimy na pierwszy plan skutki zła, a zapominamy o jego przyczynie, którą było wywołanie przez Niemcy II wojny światowej.