Niepoprawny diagnosta

Autor „Przerwy w pracy” stawia tezę, iż poprawiacze świata zabrną w swej postępowości i poprawności tak daleko, że ośmieszą się z kretesem

Publikacja: 28.11.2009 14:00

Niepoprawny diagnosta

Foto: Rzeczpospolita, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

Żyjemy w podłym świecie zamieszkałym przez nędznych ludzi, którym rządzą czy raczej zarządzają cyniczne jednostki, od reszty różniące się jedynie większym sprytem i stanem konta. Jakikolwiek bunt przeciw panującemu systemowi jest surowo karany, a ucieczki z tego świata praktycznie nie ma, jeśli już – to w obłęd. Tak można by najkrócej przedstawić wymowę powieści Pawła Lisickiego „Przerwa w pracy”, zgryźliwie puentując niespecjalną odkrywczość tej głęboko pesymistycznej oceny naszej rzeczywistości, gdyby nie finezja, z jaką autor przeprowadził swój wywód. I przewrotność podpowiadająca mu przekazanie treści filozoficznych za pomocą literatury popularnej, z pogranicza sensacji, obyczaju, a nawet romansu.

„Przerwa w pracy” to także, a może przede wszystkim, gorzka konstatacja człowieka przełomu XX i XXI wieku, ostro i przenikliwie postrzegającego nasilający się pęd ludzkości ku moralnej degradacji. Ludzkość wpadła bowiem w pułapkę: triumfująco stwierdzając, że nie potrzebuje Boga, spostrzegła, że choć da się żyć w świecie bez Boga, to bez duchowości już nie. I w tym momencie wydała się na żer wszelkiego rodzaju szarlatanów, cudotwórców, „inżynierów społecznych”, scjentystów nowego typu, pseudoteologów (powieściowy arcybiskup, nomen omen, Love uważa, że każda wzmianka o nim w mediach służy chrześcijaństwu i to właśnie nazywa nową ewangelizacją). Ludzkość brnie jednak dalej, utwierdzana w swoim zaślepieniu przez naukowców – apostołów „postępu” (u Lisickiego guru genetyków, Futuhira, uspokaja sceptyków następująco: „Naukowcy działają zawsze dla dobra całego gatunku, nie potrzebują zewnętrznej kontroli”).

Nauka spotyka na swojej drodze „wyzwoloną” z rygoryzmu Pisma Świętego religijność. „Nowoczesny” ksiądz Renar z „Przerwy w pracy” nie owija niczego w bawełnę: „Doszliśmy do tego – powiada – że nauka i wiara idą ręka w rękę. Radykalny ekumenizm i radykalny ateizm to dwie strony tego samego. Wierzyć, że Boga nie ma, i wierzyć, że spotyka się go w każdej religii, to to samo”. No tak: same słowa „Bóg”, „chwała”, „grzech” brzmią obco w ustach tych, który należą – jak mówi profesor Latgriech, bodaj jedyny powieściowy „sprawiedliwy w Sodomie” – „do przeklętego pokolenia, pokolenia pysznych, wyniosłych, tych wszystkich, którzy znajdują radość nie w adoracji Boga, ale w sobie”.

[srodtytul]Demokracja przyjazna jednostce[/srodtytul]

Ale, jako się rzekło, „Przerwa w pracy” to literatura popularna, pokrótce powiedzmy zatem, co czytelnik znajdzie w pierwszym planie powieści. Oto jej bohater, redaktor Tomasz B., komentator borykającego się z trudnościami ekonomicznymi tygodnika, jedzie na dziesięć dni do Wiednia na międzynarodową konferencję z udziałem „pierwszoligowych” intelektualistów, polityków, artystów. Główne postulaty tego spędu mózgowców odbywającego się w końcu lat 90. pod hasłem „XXI wiek – duchowe wyzwanie dla zjednoczonej ludzkości”, to: „Przedłużenie średniego życia, całkowite wyeliminowanie kary śmierci, dopuszczalność eutanazji, pełna kontrola nad ludzką płodnością, walka z rasizmem, antysemityzmem, nietolerancją wobec homoseksualistów i wszelkich rodzajów mniejszości, nowe określenie religii po Holocauście oraz demokracja przyjazna jednostce”.

Uff, trudno sobie to wszystko wyobrazić, ale czy w istocie nie brakuje podobnie „wszystkoistycznych” narad, sympozjów, kongresów, na których – oczywiście, dla dobra ludzkości – bije się pianę kosztującą grube miliony. Tomasz B., przybysz z Polski, obok zrelacjonowania konferencji ma wygłosić na niej speech o zagrożeniu demokracji w świecie postkomunistycznym. Poza tym w planach ma zwiedzanie Wiednia, odpoczynek i... zarobienie pieniędzy, gdyż organizatorzy zapewniają całkowite wyżywienie i sowite „kieszonkowe”. Przede wszystkim jednak wyrusza on na spotkanie „przygody”, znużony kłopotami rodzinnymi (50-latek z wieloletnim stażem małżeńskim, żona i dwie córki) i szarą egzystencją wyznaczaną obowiązkami domowymi i pracowniczymi. Niezależnie od jego problemów, typowych dla wieku średniego, facet budzi w nas pewną sympatię, a to ze względu na deklarowany przez niego sceptycyzm i dystans wobec świetlanych perspektyw „ponowoczesnej nowoczesności”. Ze strony na stronę ujawniają się jednak jego kolejne niepiękne cechy: arogancja, nieodpowiedzialność, nieprawdopodobne wręcz bałaganiarstwo, nadużywanie alkoholu, pazerność, braki erudycyjne. To wszystko jest jeszcze niczym w porównaniu z jego kręgosłupem ideowym i moralnością, na poziomie szmaty do podłogi. A przecież to z nim wiążemy od początku powieści nadzieję, licząc na to, że „nasz człowiek we Wiedniu” stawi opór trudnościom i, w konsekwencji, nie da się skorumpować i wplątać w aferę, która prosto prowadzi nie tylko do nadużyć – materialnych i etycznych, ale wręcz do zbrodni. Nic z tego, gnój zawodzi na całej linii i w gruncie rzeczy cieszymy się, że spotyka go zło w całej swej okazałości. Zasłużył na nie, był winny i poniósł karę.

[srodtytul]Epoka wyzwolenia wagin[/srodtytul]

Jakaż z tego jednak dla nas satysfakcja? Perspektywa zarysowana na wiedeńskiej konferencji jest tak w swoim rzekomym humanizmie porażająca, że nie dziwimy się profesorowi Latgriechowi, zdaniem którego ludzkość wyłaniająca się w tej perspektywie nie zasługuje na istnienie. Zdaje sobie on sprawę z tego, że we współczesnym świecie toczy się najbardziej zażarta ze wszystkich wojen – o władzę nad ludzkimi duszami. I tę wojnę wygrywają miernoty, wyniesione w górę przez demokrację (tak, tak), tacy jak ksiądz Remer – „wielki psuj, który w naszych czasach stał się prawdziwym guru”.

Żyjemy w świecie – pokazuje Paweł Lisicki, nie stroniąc od karykaturalnych ujęć – w którym nie ma takiego głupstwa, by nie obwieszczono go prawdą objawioną, byle pasowało do obowiązującego schematu. Kierująca organizacją „Wszyscy przeciw rasizmowi” Sara Schmolz z tego, że jak powiada – z każdym rokiem „hydra nietolerancji i ksenofobii podnosi bardziej głowę”, wyciąga jedynie słuszny wniosek, że walkę z poglądami rasistowskimi należy wzmocnić. Że przynosi ona skutki odwrotne od zamierzonych, jest dla niej nieistotne, a pozwalający sobie na krytyczną uwagę Polak zostaje pouczony: „Agresja bezpośrednia musi mieć swoją pośrednią przyczynę. Ta zaś tkwi w kulturze, w podświadomości społecznej. Przecież Polska to kraj Holocaustu, kraj obozów koncentracyjnych. Polacy w czasie wojny to wszystko tolerowali, nikt nie zdobył się na demonstrację poparcia dla Żydów. Nikt. Byłam wtedy w Stanach, uciekliśmy tam z rodziną przed dojściem Hitlera do władzy, mogłam obserwować wasze milczenie”. Jakakolwiek polemika z tą osobą nie ma sensu, zwłaszcza że – jak zauważa z wyższością – jej przeciwnicy reprezentują zamierzchłą cywilizację penisa, a teraz mamy „epokę wyzwolenia wagin”.

W tej epoce nie ma dobra, które bezwzględnie się czegoś domaga, i zła, które trzeba bezwarunkowo potępić. Starożytnymi Grekami, Platonem, Biblią nikt się, poza muzealnikami, nie interesuje. Wytrychem do wszystkiego staje się miłość, słowo-klucz, sprowadzające uczucie do miłości fizycznej, oczywiście wolnej, oczywiście bez żadnych zahamowań i granic. A jutro dążyć mamy już nie tylko do rozgraniczenia seksu i płodności, ale do tego, by „człowiek przyszłości mógł wybierać swoją płeć, uczucia, seksualność, tożsamość”. Tradycyjnego Boga można się wyłącznie wstydzić, jak redaktor T.B. wstydził się swej matki odmawiającej różaniec z Radiem Maryja. Zresztą – jak to ujmuje Renar, skądinąd teolog: „Nie chodzi o to, by odrzucić Boga, ale trzeba odebrać mu prawo władzy nad naszym życiem i śmiercią”.

[srodtytul]Pomysły na samozbawienie[/srodtytul]

Przerwa w pracy” byłaby lekturą niezwykle przygnębiającą, jako że stawiana przez Pawła Lisickiego diagnoza jest bezlitosna, gdyby nie umiejętność autora rozładowywania narastającego napięcia humorystycznymi często epizodami, dotyczącymi a to książki pisanej wspólnie przez abp. Love, autora „Wiary bez Boga” z „wierzącym ateistą” Bemberto Ceco, której zakończenie ustalają czytelnicy, to znów referatu „Mahomet jako gej” wygłaszanego przez liderkę ruchu homoseksualistów państw arabskich, czy szkolnego programu w Skandynawii „Godność to tabletka” promującego pigułki poronne. Nawiasem mówiąc, dawno – chyba od czasu „Ludzi w akwarium” Stefana Kisielewskiego – nie ubawiły mnie tak jak w powieści Lisickiego pseudonimowane nazwiska postaci, o których jest mowa. M.in. „przechrzczonego na lewicę” byłego opozycjonistę Cwelińskiego czy polskiego korespondenta w Szwecji piętnującego ojczyste „barbarzyństwo i zacofanie”, Tomasza Struny. Śmiech, rzeczywiście, oczyszcza, co „Przerwa w pracy” udowadnia, nieśmiało też stawiając – miejmy nadzieję, że prawdopodobną – tezę, iż poprawiacze świata zabrną w swej postępowości i poprawności tak daleko, że ośmieszą się z kretesem, a wtedy będzie po zabawie. Nie liczyłbym bowiem na ich opamiętanie.

Paweł Lisicki nie nadużywa wielkich słów i bardzo dobrze, bo nie dla nich miejsce w powieści tego rodzaju co „Przerwa w pracy”, która przede wszystkim ma być ciekawą lekturą, zajmującą czytelnika, a jeśli uda się sprowokować go do refleksji – oby nad sobą – będzie to sukcesem autora. Mnie Lisicki sprowokował na tyle, że przypomniałem sobie, co pisał ponad dziesięć lat temu w szkicu „Pokusa autentyczności”. A chodziło mu w nim, mniej więcej, o to, że zwycięstwo, jakie odniósł w kulturze mit autentyczności, doprowadziło do skupienia się człowieka na sobie samym i w samym sobie szukania prawdy. Na skutek czego im bardziej wbijamy się w boskość, tym mniej w nią wierzymy.

Powieściowy profesor Latgriech postrzegany, jakżeby inaczej, jako reakcjonista, ostrzegał redaktora z Polski – przeczuwając w nim jakieś zalążki czegoś dobrego – i podpowiadał jedyną dla niego drogę, jedyny sposób ocalenia: „dostrzec w sobie winę i chcieć wziąć na siebie karę, ufnie oddając się sędziemu”. Tylko i aż tyle.

A z czego brało się przekonanie profesora, by wejść w skórę ewangelickiego setnika, jawnogrzesznicy, ślepca czy celnika? Ano wyłącznie z tego, że wierzył w grzech pierworodny i w to, że te poprawnościowe „pomysły na samozbawienie to droga donikąd, to droga samego diabła”.

[ramka]Paweł Lisicki

[b]Przerwa w pracy [/b]

[i]Zysk i S-ka, Poznań 2009[/i][/ramka]

Żyjemy w podłym świecie zamieszkałym przez nędznych ludzi, którym rządzą czy raczej zarządzają cyniczne jednostki, od reszty różniące się jedynie większym sprytem i stanem konta. Jakikolwiek bunt przeciw panującemu systemowi jest surowo karany, a ucieczki z tego świata praktycznie nie ma, jeśli już – to w obłęd. Tak można by najkrócej przedstawić wymowę powieści Pawła Lisickiego „Przerwa w pracy”, zgryźliwie puentując niespecjalną odkrywczość tej głęboko pesymistycznej oceny naszej rzeczywistości, gdyby nie finezja, z jaką autor przeprowadził swój wywód. I przewrotność podpowiadająca mu przekazanie treści filozoficznych za pomocą literatury popularnej, z pogranicza sensacji, obyczaju, a nawet romansu.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy