Żyjemy w podłym świecie zamieszkałym przez nędznych ludzi, którym rządzą czy raczej zarządzają cyniczne jednostki, od reszty różniące się jedynie większym sprytem i stanem konta. Jakikolwiek bunt przeciw panującemu systemowi jest surowo karany, a ucieczki z tego świata praktycznie nie ma, jeśli już – to w obłęd. Tak można by najkrócej przedstawić wymowę powieści Pawła Lisickiego „Przerwa w pracy”, zgryźliwie puentując niespecjalną odkrywczość tej głęboko pesymistycznej oceny naszej rzeczywistości, gdyby nie finezja, z jaką autor przeprowadził swój wywód. I przewrotność podpowiadająca mu przekazanie treści filozoficznych za pomocą literatury popularnej, z pogranicza sensacji, obyczaju, a nawet romansu.
„Przerwa w pracy” to także, a może przede wszystkim, gorzka konstatacja człowieka przełomu XX i XXI wieku, ostro i przenikliwie postrzegającego nasilający się pęd ludzkości ku moralnej degradacji. Ludzkość wpadła bowiem w pułapkę: triumfująco stwierdzając, że nie potrzebuje Boga, spostrzegła, że choć da się żyć w świecie bez Boga, to bez duchowości już nie. I w tym momencie wydała się na żer wszelkiego rodzaju szarlatanów, cudotwórców, „inżynierów społecznych”, scjentystów nowego typu, pseudoteologów (powieściowy arcybiskup, nomen omen, Love uważa, że każda wzmianka o nim w mediach służy chrześcijaństwu i to właśnie nazywa nową ewangelizacją). Ludzkość brnie jednak dalej, utwierdzana w swoim zaślepieniu przez naukowców – apostołów „postępu” (u Lisickiego guru genetyków, Futuhira, uspokaja sceptyków następująco: „Naukowcy działają zawsze dla dobra całego gatunku, nie potrzebują zewnętrznej kontroli”).
Nauka spotyka na swojej drodze „wyzwoloną” z rygoryzmu Pisma Świętego religijność. „Nowoczesny” ksiądz Renar z „Przerwy w pracy” nie owija niczego w bawełnę: „Doszliśmy do tego – powiada – że nauka i wiara idą ręka w rękę. Radykalny ekumenizm i radykalny ateizm to dwie strony tego samego. Wierzyć, że Boga nie ma, i wierzyć, że spotyka się go w każdej religii, to to samo”. No tak: same słowa „Bóg”, „chwała”, „grzech” brzmią obco w ustach tych, który należą – jak mówi profesor Latgriech, bodaj jedyny powieściowy „sprawiedliwy w Sodomie” – „do przeklętego pokolenia, pokolenia pysznych, wyniosłych, tych wszystkich, którzy znajdują radość nie w adoracji Boga, ale w sobie”.
[srodtytul]Demokracja przyjazna jednostce[/srodtytul]
Ale, jako się rzekło, „Przerwa w pracy” to literatura popularna, pokrótce powiedzmy zatem, co czytelnik znajdzie w pierwszym planie powieści. Oto jej bohater, redaktor Tomasz B., komentator borykającego się z trudnościami ekonomicznymi tygodnika, jedzie na dziesięć dni do Wiednia na międzynarodową konferencję z udziałem „pierwszoligowych” intelektualistów, polityków, artystów. Główne postulaty tego spędu mózgowców odbywającego się w końcu lat 90. pod hasłem „XXI wiek – duchowe wyzwanie dla zjednoczonej ludzkości”, to: „Przedłużenie średniego życia, całkowite wyeliminowanie kary śmierci, dopuszczalność eutanazji, pełna kontrola nad ludzką płodnością, walka z rasizmem, antysemityzmem, nietolerancją wobec homoseksualistów i wszelkich rodzajów mniejszości, nowe określenie religii po Holocauście oraz demokracja przyjazna jednostce”.