Podzieleni i zwycięzcy

„Nie ma sukcesu bez NZS-u” – skandowali 20 lat temu. Sukces odnieśli w wolnej Polsce. Wypełniają pierwsze strony gazet. Ale dziś mogą się zgodzić jedynie co do tego, że Tybet powinien być wolny

Publikacja: 28.11.2009 14:02

23 maja 1989 r.: demonstracja w Warszawie po odmowie rejestracji NZS. Trzeci od lewej Andrzej Papier

23 maja 1989 r.: demonstracja w Warszawie po odmowie rejestracji NZS. Trzeci od lewej Andrzej Papierz, obecny ambasador RP w Sofii, czwarty od lewej Tomasz Ziemiński, przewodniczący NZS na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie ekspert BBN

Foto: Fotorzepa, Przemek Wierzchowski

W Małej Auli na Politechnice Warszawskiej, która pomieścić może prawie 500 osób, w sobotę, 7 listopada, pojawiła się ledwo setka byłych działaczy NZS. Trudno było ukryć pustkę. Po części oficjalnej, na której wygłoszono stosowne przemówienia i odczytano listy gratulacyjne od prezydenta, marszałka Sejmu i premiera, uczestnicy śpiesznie udali się na zdecydowanie mniej formalną część obchodów.

Okazja do celebrowania to 20. rocznica ponownej rejestracji Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Jednak przygotowywane od kilku miesięcy uroczystości od dawna budziły napięcie. Organizatorem był Komitet Kontrofensywa ’88, w którego składzie znaleźli się dawni działacze NZS. Burza wybuchła, gdy Kancelaria Prezydenta wystąpiła z inicjatywą zorganizowania obchodów w Pałacu Prezydenckim. Część dawnych działaczy NZS odebrała to – a zwłaszcza udział Przemysława Gosiewskiego, NZS-owca i szefa Klubu Parlamentarnego PiS – jako zawłaszczanie święta. Kancelaria z zaproszenia się wycofała. Jednak wymiana „uprzejmości” między starszymi kolegami skłoniła Piotra Wiadernego, obecnego szefa NZS, do refleksji. „Jakże dziwnym jest to środowisko. (…) jedyne, co obserwujemy, to dramatyczne podziały w środowisku byłych działaczy, wzajemnie zwalczające się grupy i grupki” – napisał w liście. Dodał jeszcze, że jest mu wstyd przed młodymi działaczami, których zaangażował w zorganizowanie imprezy.

Czy nie jest jednak rzeczą oczywistą, że środowisko NZS – grupujące ludzi o najróżniejszych poglądach, połączonych kiedyś wspólnym pragnieniem obalenia reżimu komunistycznego – w wolnej Polsce musiało się podzielić?

[srodtytul]Praca w podgrupach[/srodtytul]

Spory wśród dawnych działaczy NZS to tradycja. Najostrzejszy toczy się o odznaczenia dla dawnych działaczy. – Obowiązuje zasada: Dbamy o to, by nie dostali nasi przeciwnicy, ale i sami patrzymy, od kogo dostajemy – mówi Kinga Hałacińska, dziś redaktor w międzynarodowym wydawnictwie, organizatorka forum dyskusyjnego członków dawnego NZS. Od kilku lat zabiega o integrację środowiska. Raz do roku współorganizuje spotkania, na które zapraszani się wszyscy z dawnego NZS. – Przychodzą na nie trzy grupy z trzech różnych powodów. Pierwsza to ludzie spoza polityki: są tu biznesmeni, dziennikarze, prawnicy, matki dzieciom. Przychodzą, żeby powspominać. Druga grupa – politycy, bo widzą tu swój potencjalny elektorat. Trzecia grupa to osoby szukające pracy. Liczą, że spotkają kolegę, który coś załatwi – opowiada Hałacińska.

Co charakterystyczne, na spotkaniach nie pojawiają się czynni politycy. – Ci, którzy teraz są w polityce, traktują przeszłość instrumentalnie. Jak w „Solidarności”, tak i w NZS odbywa się obecnie pisanie historii. Spór o to, który NZS był tym prawdziwym. A skoro nie nasza grupa organizuje zjazd, to znaczy, że to nie jest ten prawdziwy – mówi Hałacińska.

Forum ma swoje podgrupy. Na zapowiadane spotkania przychodzą ci, którzy orientują się, że będą na nich ich najbliżsi znajomi. Forumowicze różnią się w opiniach na każdy polityczny temat. – Zgodni byli tylko co do walki o wolny Tybet – opowiada Hałacińska.

Co ich łączyło? Antykomunizm. To przede wszystkim. Doświadczeniem pokoleniowym było zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki w 1984 r. Coś, czego się nie zapomina. – Chodziłam na msze za ojczyznę, kolega z liceum był wychowankiem ks. Jerzego. A potem w szkolnej delegacji składałam wieniec w imieniu licealistów z Traugutta na pogrzebie księdza – opowiada Anna Smółka, działaczka NZS, obecnie prowadząca małą firmę PR.

Andrzej Halicki, dziś rzecznik Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej, przez kilka miesięcy przebywał w Kanadzie, kiedy rodzina podjęła próbę emigracji. – Widziałem, jak można żyć

– opowiada. Członkowie NZS sprzeciwiali się systemowi, który był karykaturą normalności. Buntowali przeciw marazmowi i bezbarwności końca lat 80. Przeciw paranoi. Już czuć było, że system się sypie. Po amnestii w 1986 r. nie wsadzano do więzień. Na uczelniach, na których studiowali, grupowali się oddolnie. Przenosili kontakty z liceów. Mariusz Kamiński już jako 17-latek w Sochaczewie, w którym mieszkał, w rocznicę stanu wojennego na pomniku Armii Czerwonej wypisał: „Pomścimy Katyń”. Kosztowało go to wyrok jednego roku poprawczaka ( w zawieszeniu). Musiał zmienić szkołę. Na uczelniach on i jego koledzy odradzali założone na fali Sierpnia ’80 i zdelegalizowane w stanie wojennym Niezależne Zrzeszenie Studentów, studencką „Solidarność”.

Pochodzili zwykle ze środowisk o tradycjach niepodległościowych. Rodzina Grzegorza Schetyny miała tradycje AK-owskie, brat z żoną w stanie wojennym został internowany. Potem wyemigrowali do Kanady.

Ale były wśród nich także dzieci robotników i rolników, które dzięki własnej determinacji dostały się na studia. Ci ryzykowali najwięcej. Relegowanie z uczelni oznaczało bowiem koniec szansy na awans społeczny. – Akademiki szukały wsparcia w bardziej doświadczonych kolegach, którzy gotowi byliby zaryzykować indeks i młodych ochronić. Padło na mnie. Zostałem przewodniczącym NZS w Szkole Głównej Planowania i Statystyki – opowiada Andrzej Halicki.

Uczelnia miała opinię kształcącej dzieci prominentów. A jednak w 1988 r. dostali od rektora własny pokój. O takim komforcie działacze z uniwersytetu nie mogli nawet marzyć. – W tym pokoju malowaliśmy transparenty i plakaty na manifestacje. Naszymi sąsiadami byli czterej panowie odpowiedzialni na uczelni za powielacze. Wiedzieliśmy, kim są. A bez ich wiedzy nie mogliśmy wyjść nawet do kibla – opowiada Halicki.

Hierarchię w organizacji ustalał stopień zaangażowania w prawdziwą, dorosłą konspirację. – Przeprowadzaliśmy akcje uliczne rozsypywania ulotek, wznoszenia okrzyków. Barbakan, prokuratura na Krakowskim Przedmieściu, Chmielna. Trwały 5 do 10 minut, a potem trzeba było zwiewać, zanim milicja przyjedzie. Mariusz Kamiński jak kapitan statku zawsze schodził ostatni – opowiada Andrzej Herman, kiedyś likwidator majątku PZPR, dziś adwokat.

– Byłem skryty, wyszkolony konspiracyjnie przez środowisko Kornela Morawieckiego. Odpowiadałem za poligrafię. Mało kto wiedział, że działałem w podziemiu. Koledzy ze studiów do dziś wspominają, że dowiedzieli się o tym dopiero wtedy, gdy na uczelni wskoczyłem na biurko i zacząłem wzywać do strajku – opowiada Grzegorz Schetyna. We Wrocławiu został liderem.

[srodtytul]SB nie dała rady[/srodtytul]

Trzon organizacji stanowili także tzw. przerośnięci studenci. Tacy, których opozycja wciągnęła tak silnie, że na naukę nie mieli czasu. Jak Piotr Skwieciński, dziś dziennikarz, rocznik 1963. – Miałem już za sobą odsiadkę w areszcie. W moim życiu opozycja istniała, ale nie była na pierwszym planie. Życie dorosłe i oficjalne było tak nieatrakcyjne, że się nad nim nie zastanawiałem. Wiedziałem, że i tak moim prawdziwym życiem będzie konspiracja – opowiada. Sławomir Górecki, założyciel NZS na polonistyce UW, wywodził się z Grupy Wola. Miał 29 lat i ciągle studiował. Podczas strajków jeden z profesorów, widząc, jak ustawia do pionu kolegów, dowcipnie zauważył: – Panie Sławku, słyszałem, że pan strajki na tej uczelni to już w roku 1905 organizował.

Młodsi, którzy przyszli na końcu, w 1988 r., wyróżniali się nonszalancją.

– Nie mieli „nawyków BHP”. Cechowała ich skłonność do używania telefonów – charakteryzuje Skwieciński.

Jednak środowisko NZS było tylko w małym stopniu infiltrowane przez agentów SB. Andrzej Anusz, członek NZS, a jednocześnie historyk badający dzieje zrzeszenia, grzebiąc w archiwach IPN, odnalazł SOR, czyli sprawę operacyjnego rozpoznania Uniwersytetu Warszawskiego o kryptonimie „Marszałek” nadanym od przedwojennego patrona uczelni Józefa Piłsudskiego. – Z materiałów wynika, że SB nie miała rozpracowanego rdzenia organizacji – mówi. W IPN Anusz znalazł niewielu kolegów z NSZ zarejestrowanych jako TW. – Podczas spotkania na rocznicy w PWST Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, dziś politolog i dyplomata, podszedł do mikrofonu i zapowiedział złowieszczo, że sprawdził właśnie swoją teczkę w IPN i chce powiedzieć, kto na niego donosił. Na sali zapanowała cisza. Kostrzewa-Zorbas zrobił teatralną pauzę i dokończył: Ze szkoły nikt, proszę państwa! – opowiada Igor Janke, były szef NZS na PWST.

Od początku odradzającego się NZS widać było zarysowane podziały. Większość Uniwersytetu Warszawskiego była lewicowa, chociaż i tu działała grupa związana z KIK: Paweł Kastory, Paweł Lisicki. Kraków był konserwatywny. Lubelski KUL z Wojciechem Bogaczykiem i Ryszardem Czarneckim – katolicki.

Najsilniejsze podziały były w Warszawie. Politechnika spotykała się u ks. Józefa Maja, duszpasterza młodzieży, wtedy proboszcza kościoła akademickiego św. Anny. Należeli do Soli Deo. Chodzili na pielgrzymki akademickie. Mieli już jasno sprecyzowane poglądy: prawica i kościół. Za lewicę w Warszawie uchodzili m.in. Mariusz Kamiński, Piotr Skwieciński, Piotr Ciompa, Andrzej Papierz, Tomasz Ziemiński, Marcin Meller, Paweł Piskorski. – Wtedy nikt z nas nie czuł się tym obrażony. NZS Uniwersytetu Warszawskiego był taki – mówi Skwieciński.

W 1987 r. w NZS nastąpił rozłam na tle ideowym. NZS wydał antyaborcyjne oświadczenie zaczynające się od słów: „Polskie akademiki spływają krwią”. Uniwersytet Warszawski na ten zwrot w stronę prawicową zareagował utworzeniem odrębnej organizacji

– Unii NZS. Unia scaliła się ponownie z całym NZS w następnym roku.

Piotr Semka, dziś dziennikarz „Rzeczpospolitej”, chociaż pochodzi z Gdańska, studiował na KUL. Od 1987 r. współpracował z pismem podziemnej „Solidarności” Regionu Gdańskiego, którego szefem był Bogdan Borusewicz. – Tkwiłem w układzie schizofrenicznym. Z jednej strony jako człowiek Borusewicza uznawany byłem za korowca, czyli lewicę. Z drugiej miałem przyjaciół z KUL z Wojciechem Bogaczykiem i prawą stroną NZS. A ten NZS katolicki wraz z ośrodkiem prymasowskim utrzymywał, że „Solidarność” to już zamknięta karta – opowiada Semka.

Zróżnicowanie ideologiczne sprawiało, że już wtedy zdobywali polityczne szlify. Czyli mówiąc wprost – wzajemnie się wycinali. W efekcie szefem Komisji Uczelnianej NZS UW został Tomasz Ziemiński „Zimol”, człowiek środka. Był jak dzisiejsi politycy Unii Europejskiej. Wyważony, jednak bez charyzmy.

[srodtytul]Fiesta pośród marazmu[/srodtytul]

Do dziś mają poczucie, że to oni wywołali ostateczny zryw. Wśród marazmu końca lat 80., uwiądu „Solidarności” i zniechęcenia, młodzieży chciało się chcieć.

– Było lato 1988 r., akcja ulotkowania stolicy. Koledzy zawsze próbowali nas, dziewczyny, chronić, ale ja tym razem się postawiłam i dostałam do kolportażu cały pakiet ulotek. Wybrałam się na nocleg do rodziców, którzy mieszkali przy Wojskowej Akademii Technicznej, na wojskowym osiedlu. Wybrałam się do nich na nocleg. O 3 rano wstałam i metodą listonosza, od klatki do klatki, rozkolportowałam wszystko, na trzech osiedlach. Wróciłam nad ranem. Po kilku godzinach ojciec zaproponował, że podrzuci mnie samochodem do domu. Przez szybę widziałam wojskowe patrole chodzące po całej dzielnicy. Z satysfakcją myślałam o tym, że ja jedna postawiłam na nogi cały WAT – opowiada Anna Smółka.

– Strajk w maju 1988 r. to była fiesta

– opowiada Igor Janke, dziś dziennikarz, wówczas przewodniczący NZS w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej.

Wojciech Sobolewski związał się z Pomarańczową Alternatywą. Piotr Skwieciński wspomina, gdy podczas strajków na uniwersytecie w maju 1988 r. przy wszystkich wejściach na teren uczelni w dzień i w nocy straż pełniły grupy działaczy. W pełnej gotowości. Traktowały swoją funkcję ze śmiertelną powagą. Wtem około czwartej nad ranem usłyszeli zza bramy od ulicy Oboźnej stanowczo wydawane komendy. – Czwarty batalion szturmowy, przegrupować! Przeładuj broń!

– Obrońcy struchleli. – Później okazało się, że to Wojtek w krzakach zamontował sprzęt nagłaśniający i tubą puścił nagranie – opowiada Skwieciński.

– Na moment przed Okrągłym Stołem zostałem skarbnikiem NZS. Z puli pomocy zagranicznej, która przyszła dla „Solidarności”, zrzeszenie dostało 10 tys. dolarów. Jeździłem więc po Polsce i wciskałem komitetom uczelnianym dolary do kieszeni – opowiada Andrzej Halicki.

Do dziś pamięta sprawozdanie NZS w Rzeszowie. Organizacja donosiła, że otrzymane 50 dolarów przeznaczyła na podróż dwóch osób do Turcji. Delegaci przywieźli stamtąd karakuły, które sprzedano za 75 dolarów. Tę kwotę wykorzystano na wyjazd kolejnych dwóch osób do Turcji, które przywiozły futra za 100 dolarów. I dopiero te pieniądze zainwestowano w powielacze.

[srodtytul]Fidesz nie powstał[/srodtytul]

Ostatni moment, kiedy byli razem, to manifestacja pod Pałacem Namiestnikowskim. Wewnątrz toczyły się obrady Okrągłego Stołu. Przy głównym stole obrad zabrakło przedstawiciela NZS. Wtedy poczuli się wystawieni do wiatru. Wyrolowani. Serwis Informacyjny CIA

– czyli Centrum Informacji Akademickiej – wydawany przez NZS na UW pisał: „Mamy do was żal. Myślimy: zostawiliście nas, targowaliście nami, aby samemu coś wygrać. A przecież to my pisaliśmy na transparentach „NZS studencką Solidarnością”, to my rzucaliśmy pod nosem milicji wasze ulotki”. Dalej padała deklaracja: „Poprzemy was wszystkimi siłami, ale nie dlatego, że to jesteście właśnie wy, ale tylko dlatego, aby to nie byli oni”.

Jedną z ostatnich akcji była zorganizowana w ciągu kilku godzin wyprawa do Rumunii w celu obalenia reżimu Ceausescu. – Z Andrzejem Papierzem wyjechaliśmy z Warszawy pociągiem. W Bukareszcie zadrutowali nasz wagon. Tak spędziliśmy Wigilię Bożego Narodzenia. Dojechaliśmy już po wydarzeniach – opowiada Andrzej Halicki.

Rejestracja legalnego NZS nastąpiła dopiero 22 września 1989 r. – wiele miesięcy po obradach Okrągłego Stołu i wyborach. „Brak legalizacji NZS oznaczał w praktyce rozbicie i rozproszenie części pokolenia maja 1988 r. Szybka rejestracja zrzeszenia mogła utrzymać jedność środowiska. NZS przekształciłby się wtedy w poważną siłę polityczną, porównywalną z węgierskim Związkiem Młodych Demokratów, który na Węgrzech był przez długi czas najpoważniejszą siłą polityczną” – oceniał w swojej monografii „Niezależne Zrzeszenie Studentów w latach 1980 – 2000” Andrzej Anusz. W Polsce Fidesz nie powstał.

[srodtytul]Zabrakło wroga[/srodtytul]

Już w wolnej Polsce zarysowane pęknięcia w środowisku NZS przemieniły się w szczeliny. – Zabrakło komuny, zabrakło identyfikacji – ocenia Kinga Hałacińska. Pozostał odwieczny problem: co zrobić z rewolucjonistami po skończonej rewolucji. Grupowo lub indywidualnie szukali miejsca dla siebie w wolnej Polsce. Wraz z tworzeniem się nowych reguł wkraczali w dorosłe życie. Byli pierwszym od kilkudziesięciu lat pokoleniem, które podjęło walkę i wygrało. To dawało poczucie sprawstwa. – Mieliśmy nieprawdopodobną energię, wolę zmieniania świata. Jednak nikomu nie zależało, by tę moc wykorzystać – ocenia Igor Janke. Wiele osób po doświadczeniach zdobytych w gazetach drugiego obiegu szukało pracy w mediach. – Wkrótce okazało się, że dla pokolenia drugiego NZS nie ma miejsca w Rzeczypospolitej okrągłostołowej – wspomina Piotr Semka.

Grupki środowiskowe zaczęły się definitywnie oddzielać. Część znalazła miejsce przy Unii Demokratycznej. Wojciech Bogaczyk, Ryszard Czarnecki i Andrzej Herman zakładali ZChN. Wiele osób trafiło do Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Gdańscy liberałowie z hasłami wolności i gospodarki rynkowej byli atrakcyjni. – W Unii Demokratycznej obowiązywała ustalona hierarchia ważności jeszcze z opozycji. Można było zająć jedynie miejsce ucznia przy mistrzach. A w NZS ambicje były spore. Wiedzieliśmy, że już coś potrafimy – ocenia Smółka, która sama na krótko znalazła się w Kongresie.

– Paweł Piskorski został wtedy szefem biura Klubu KLD. Wpadłem do niego. Tuż przy wejściu zobaczyłem plakat, na którym ksiądz całuje się namiętnie z zakonnicą. Była to kampania promocyjna jednej z firm odzieżowych. Zwróciłem wtedy uwagę, że to niestosowne. Kościół tyle przecież zrobił dla opozycji. Piskorski się żachnął. Powiedział: „Ale o co chodzi? Przecież to tylko plakat”. Wtedy zrozumiałem, że to jest już inny świat – opowiada Piotr Semka. Jego zdaniem z niezgody na taki cynizm zrodziła się utworzona przez Mariusza Kamińskiego Liga Republikańska.

Nawet jednak, funkcjonując w różnych światach, potrafili ze sobą współpracować. Gdy członkowie Ligi wybierali się do Rzymu, by zamanifestować przeciw prezydentowi Kwaśniewskiemu, Andrzej Halicki, wtedy członek Unii Wolności, bez wahania pożyczył im samochód własnej firmy. – Prosiłem tylko pożyczającego o zachowanie tajemnicy, żeby uczestnicy wyprawy nie powysiadali – śmieje się dziś.

Andrzej Herman obserwuje spór Pawła Piskorskiego z aparatem dawnego SD i kibicuje mu. – Prowadzi ostatnią wojnę z pozostałościami komunizmu – mówi.

Kiedy więc Donald Tusk pozostawił na stanowisku szefa CBA Mariusza Kamińskiego, mówiło się, że zrobił to po wstawiennictwie Grzegorza Schetyny, kolegi z NZS. I ta decyzja mniej dziwiła środowisko niż dzisiejsze słowa Grzegorza Schetyny i Andrzeja Halickiego o tym, że Kamiński „mija się z prawdą”.

– Oni po latach szukają ze sobą kontaktu. Chcą się spotykać, powspominać, powiedzieć, dokąd zaszli – ocenia Kinga Hałacińska. – Mam nadzieję, że jeśli się wzajemnie nie pozabijają o stołki, będą stanowili zrąb społeczeństwa obywatelskiego. Zwłaszcza ci spoza polityki, którzy pracują w miejscach niezależnych od wyniku wyborów.

W Małej Auli na Politechnice Warszawskiej, która pomieścić może prawie 500 osób, w sobotę, 7 listopada, pojawiła się ledwo setka byłych działaczy NZS. Trudno było ukryć pustkę. Po części oficjalnej, na której wygłoszono stosowne przemówienia i odczytano listy gratulacyjne od prezydenta, marszałka Sejmu i premiera, uczestnicy śpiesznie udali się na zdecydowanie mniej formalną część obchodów.

Okazja do celebrowania to 20. rocznica ponownej rejestracji Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Jednak przygotowywane od kilku miesięcy uroczystości od dawna budziły napięcie. Organizatorem był Komitet Kontrofensywa ’88, w którego składzie znaleźli się dawni działacze NZS. Burza wybuchła, gdy Kancelaria Prezydenta wystąpiła z inicjatywą zorganizowania obchodów w Pałacu Prezydenckim. Część dawnych działaczy NZS odebrała to – a zwłaszcza udział Przemysława Gosiewskiego, NZS-owca i szefa Klubu Parlamentarnego PiS – jako zawłaszczanie święta. Kancelaria z zaproszenia się wycofała. Jednak wymiana „uprzejmości” między starszymi kolegami skłoniła Piotra Wiadernego, obecnego szefa NZS, do refleksji. „Jakże dziwnym jest to środowisko. (…) jedyne, co obserwujemy, to dramatyczne podziały w środowisku byłych działaczy, wzajemnie zwalczające się grupy i grupki” – napisał w liście. Dodał jeszcze, że jest mu wstyd przed młodymi działaczami, których zaangażował w zorganizowanie imprezy.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą