– Obrońcy struchleli. – Później okazało się, że to Wojtek w krzakach zamontował sprzęt nagłaśniający i tubą puścił nagranie – opowiada Skwieciński.
– Na moment przed Okrągłym Stołem zostałem skarbnikiem NZS. Z puli pomocy zagranicznej, która przyszła dla „Solidarności”, zrzeszenie dostało 10 tys. dolarów. Jeździłem więc po Polsce i wciskałem komitetom uczelnianym dolary do kieszeni – opowiada Andrzej Halicki.
Do dziś pamięta sprawozdanie NZS w Rzeszowie. Organizacja donosiła, że otrzymane 50 dolarów przeznaczyła na podróż dwóch osób do Turcji. Delegaci przywieźli stamtąd karakuły, które sprzedano za 75 dolarów. Tę kwotę wykorzystano na wyjazd kolejnych dwóch osób do Turcji, które przywiozły futra za 100 dolarów. I dopiero te pieniądze zainwestowano w powielacze.
[srodtytul]Fidesz nie powstał[/srodtytul]
Ostatni moment, kiedy byli razem, to manifestacja pod Pałacem Namiestnikowskim. Wewnątrz toczyły się obrady Okrągłego Stołu. Przy głównym stole obrad zabrakło przedstawiciela NZS. Wtedy poczuli się wystawieni do wiatru. Wyrolowani. Serwis Informacyjny CIA
– czyli Centrum Informacji Akademickiej – wydawany przez NZS na UW pisał: „Mamy do was żal. Myślimy: zostawiliście nas, targowaliście nami, aby samemu coś wygrać. A przecież to my pisaliśmy na transparentach „NZS studencką Solidarnością”, to my rzucaliśmy pod nosem milicji wasze ulotki”. Dalej padała deklaracja: „Poprzemy was wszystkimi siłami, ale nie dlatego, że to jesteście właśnie wy, ale tylko dlatego, aby to nie byli oni”.
Jedną z ostatnich akcji była zorganizowana w ciągu kilku godzin wyprawa do Rumunii w celu obalenia reżimu Ceausescu. – Z Andrzejem Papierzem wyjechaliśmy z Warszawy pociągiem. W Bukareszcie zadrutowali nasz wagon. Tak spędziliśmy Wigilię Bożego Narodzenia. Dojechaliśmy już po wydarzeniach – opowiada Andrzej Halicki.
Rejestracja legalnego NZS nastąpiła dopiero 22 września 1989 r. – wiele miesięcy po obradach Okrągłego Stołu i wyborach. „Brak legalizacji NZS oznaczał w praktyce rozbicie i rozproszenie części pokolenia maja 1988 r. Szybka rejestracja zrzeszenia mogła utrzymać jedność środowiska. NZS przekształciłby się wtedy w poważną siłę polityczną, porównywalną z węgierskim Związkiem Młodych Demokratów, który na Węgrzech był przez długi czas najpoważniejszą siłą polityczną” – oceniał w swojej monografii „Niezależne Zrzeszenie Studentów w latach 1980 – 2000” Andrzej Anusz. W Polsce Fidesz nie powstał.
[srodtytul]Zabrakło wroga[/srodtytul]
Już w wolnej Polsce zarysowane pęknięcia w środowisku NZS przemieniły się w szczeliny. – Zabrakło komuny, zabrakło identyfikacji – ocenia Kinga Hałacińska. Pozostał odwieczny problem: co zrobić z rewolucjonistami po skończonej rewolucji. Grupowo lub indywidualnie szukali miejsca dla siebie w wolnej Polsce. Wraz z tworzeniem się nowych reguł wkraczali w dorosłe życie. Byli pierwszym od kilkudziesięciu lat pokoleniem, które podjęło walkę i wygrało. To dawało poczucie sprawstwa. – Mieliśmy nieprawdopodobną energię, wolę zmieniania świata. Jednak nikomu nie zależało, by tę moc wykorzystać – ocenia Igor Janke. Wiele osób po doświadczeniach zdobytych w gazetach drugiego obiegu szukało pracy w mediach. – Wkrótce okazało się, że dla pokolenia drugiego NZS nie ma miejsca w Rzeczypospolitej okrągłostołowej – wspomina Piotr Semka.
Grupki środowiskowe zaczęły się definitywnie oddzielać. Część znalazła miejsce przy Unii Demokratycznej. Wojciech Bogaczyk, Ryszard Czarnecki i Andrzej Herman zakładali ZChN. Wiele osób trafiło do Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Gdańscy liberałowie z hasłami wolności i gospodarki rynkowej byli atrakcyjni. – W Unii Demokratycznej obowiązywała ustalona hierarchia ważności jeszcze z opozycji. Można było zająć jedynie miejsce ucznia przy mistrzach. A w NZS ambicje były spore. Wiedzieliśmy, że już coś potrafimy – ocenia Smółka, która sama na krótko znalazła się w Kongresie.
– Paweł Piskorski został wtedy szefem biura Klubu KLD. Wpadłem do niego. Tuż przy wejściu zobaczyłem plakat, na którym ksiądz całuje się namiętnie z zakonnicą. Była to kampania promocyjna jednej z firm odzieżowych. Zwróciłem wtedy uwagę, że to niestosowne. Kościół tyle przecież zrobił dla opozycji. Piskorski się żachnął. Powiedział: „Ale o co chodzi? Przecież to tylko plakat”. Wtedy zrozumiałem, że to jest już inny świat – opowiada Piotr Semka. Jego zdaniem z niezgody na taki cynizm zrodziła się utworzona przez Mariusza Kamińskiego Liga Republikańska.
Nawet jednak, funkcjonując w różnych światach, potrafili ze sobą współpracować. Gdy członkowie Ligi wybierali się do Rzymu, by zamanifestować przeciw prezydentowi Kwaśniewskiemu, Andrzej Halicki, wtedy członek Unii Wolności, bez wahania pożyczył im samochód własnej firmy. – Prosiłem tylko pożyczającego o zachowanie tajemnicy, żeby uczestnicy wyprawy nie powysiadali – śmieje się dziś.
Andrzej Herman obserwuje spór Pawła Piskorskiego z aparatem dawnego SD i kibicuje mu. – Prowadzi ostatnią wojnę z pozostałościami komunizmu – mówi.
Kiedy więc Donald Tusk pozostawił na stanowisku szefa CBA Mariusza Kamińskiego, mówiło się, że zrobił to po wstawiennictwie Grzegorza Schetyny, kolegi z NZS. I ta decyzja mniej dziwiła środowisko niż dzisiejsze słowa Grzegorza Schetyny i Andrzeja Halickiego o tym, że Kamiński „mija się z prawdą”.
– Oni po latach szukają ze sobą kontaktu. Chcą się spotykać, powspominać, powiedzieć, dokąd zaszli – ocenia Kinga Hałacińska. – Mam nadzieję, że jeśli się wzajemnie nie pozabijają o stołki, będą stanowili zrąb społeczeństwa obywatelskiego. Zwłaszcza ci spoza polityki, którzy pracują w miejscach niezależnych od wyniku wyborów.