Annt Thwaite komentuje: „Dzisiaj ta anegdota może być niezrozumiała, bo mało kto pamięta, że tradycyjną brzytwę trzeba było przy goleniu o coś wycierać. Milne przytoczył ją dla żartu, żeby zasugerować, że jeśli kogoś nie będą bawiły żartobliwe poezje albo notatki wioślarskie (nawet napisane przez Iana Haya), to zawsze jeszcze »Granta« może mu się przydać przy goleniu. Jest też drugie dno: ten obrazek generała analfabety zapowiada pacyfizm i antymilitaryzm Alana”.
Dodajmy, pacyfizm, który nie przeszkodził pisarzowi służyć w armii, co uważał za swój obowiązek w czasie wojny, niezależnie od tego, że w wojnie widział samo zło, „koszmar upadku moralnego i umysłowego”. A skoro o poglądach Milne’a mowa, to warto wiedzieć, że przed, w trakcie, i po
II wojnie światowej z równym wstrętem wyrażał się o Hitlerze i Stalinie. Ten zaprzysięgły liberał w 1945 r. po raz pierwszy w życiu zagłosował w wyborach na konserwatystów. Zżymał się na nazywanie komunizmu socjalizmem, co czynił nawet arcybiskup Canterbury, wytykał też i laburzystom, i liberałom nadmierną sympatię dla Moskwy. Pisał o tym w zabawnym wierszyku „Przekazane do zatwierdzenia przez New Chronicle”:
[i]Nasi Lib (czyli Rad) –
Mimo licznych swoich wad –
Są prawicą i stronią niezłom –
Nie od Lab (czyli Soc),
Którzy wad mają moc,
A największą, że trwają przy Kom.
Ale Lib, zapatrzeni na resztę Europy,
Z pokornym uwielbieniem całują Kom stopy.
Liście lecą[/i]
Jak ten nadzwyczajny majster słowa, jakim był A.A. Milne, radził sobie z materią pisarską? Otóż dążył do maksymalnej prostoty, wielokrotnie deklarując, że najbardziej na świecie nienawidzi słowa „wymyślny”, a adeptom literatury podpowiadał: „Cała sztuka pisania polega na tym, żeby wiedzieć, co warto wybrać”. Na pewno miał wyczucie, jeśli chodzi o wybór dobrych początków i zakończeń. Przypomnijmy sobie pierwsze zdania „Kubusia Puchatka”: „Przedstawiam wam Misia Puchatka, który właśnie w tej chwili schodzi po schodach. Tuk-tuk, tuk-tuk, zsuwa się Puchatek na grzbiecie, do góry nogami, w tyle za Krzysiem, który go ciągnie za przednią łapkę” i ostatnie: „Krzyś kiwnął główką i wyszedł... a po chwili usłyszałem, jak Kubuś Puchatek – tuk-tuk-tuk – właził za nim po schodach”.
„Chatka Puchatka” wznosi się pod tym względem na absolutne wyżyny: „Pewnego dnia, gdy Puchatek nie miał nic do roboty, pomyślał sobie, że warto byłoby coś zrobić” i „I poszli, trzymając się za ręce. I dokądkolwiek pójdą i cokolwiek im się zdarzy po drodze, mały chłopczyk i jego Miś będą zawsze bawić się wesoło ze sobą w tym Zaczarowanym Miejscu na skraju Lasu”.
David Benedictus, jak we wszystkim zresztą co napisał w „Powrocie do Stumilowego Lasu”, trzyma się zasady złotego środka, a zatem po drodze mu i z „Kubusiem...” i z „Chatką...”: „Jak to się zaczęło? Nikt nie wiedział. Z początku była to zwykła leśna gadanina: szelest wiatru w drzewach, pianie koguta, wesołe szemranie strumyków. Potem pojawiła się Pogłoska: Krzyś wrócił!” i „Poszli więc dalej razem. I jeśli któregoś wieczora, wczesną jesienią, zdarzy wam się przechodzić przez Stumilowy Las, może ich zobaczycie, jak idą ramię w ramię, a potem nikną gdzieś we mgle”.
Ileż to już pokoleń powtarza za Milne’em frazę o „Krewnych-i-Znajomych Królika”, wszystkie dziecięce piosenki porównuje z Kubusiowym evergreenem „Im bardziej pada śnieg...” czy umila sobie czas niedoścignioną pod względem intelektualnym zabawą w „Misie-patysie”. Jeśli chodzi o tę ostatnią to „Bardzo trudno powiedzieć dzisiaj na pewno, co było pierwsze – orzekł Christopher Robin Milne. – Czy grali w »Misie-patysie« zanim powstała książka, czy dopiero później?”. „To taka oczywista zabawa – konstatuje Annt Thwaite – rzucanie patyków z jednej strony mostu, patrzenie, jak wypływają z drugiej strony, i sprawdzanie, który wygrał – że nie trzeba było jej wymyślać. Najprawdopodobniej ludzie od dawna bawili się tak na całym świecie. Tylko po »Kubusiu Puchatku« zrobiło się ich o wiele więcej”.
Nowa gra, którą Benedictus wprowadza w „Powrocie do Stumilowego Lasu”, nazywa się „Liście lecą” i jest autorstwa albo Tygrysa, albo Maleństwa: „Brało się garść liści, rzucało w powietrze i uciekało. Jeśli jakiś liść wylądował na kimś albo chociaż dotknął go w ramię, ten ktoś musiał wypełnić polecenia przeciwnika, a każda gra, w której się to robi, jest ekscytująca”.
Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości, obawiam się jedynie tego, że nasi milusińscy, gdy dowiedzą się, że w zabawie „Liście lecą” nieprzewidziany jest udział magów, elfów, wróżek i czarodziejów, a przede wszystkim wampirów, stracić mogą dla niej zainteresowanie. Trudno, zaryzykujmy.
[ramka][b]Fragmenty z „Powrotu do Stumilowego Lasu“ [/b]
„Kilka dni po powrocie Krzysia Puchatek i Prosiaczek siedzieli sobie przy śniadaniu i była ta przyjemna pora dnia, kiedy się wie, że sporo jest do zrobienia, ale jeszcze nie trzeba tego robić. Puchatek wykonał serię porannych ćwiczeń na otyłość – dwie pompki, dwa podciągnięcia
na drążku i leżenie – a Prosiaczek zapisał w pamiętniku: »Wstałem. Zjadłem śniadanie. Zapisałem to w pamiętniku«,
i zaczął się zastanawiać, jak mu się udało Zdążyć z Tym Wszystkim”.
?
„Potrzebujemy tutaj przede wszystkim – oświadczył [Królik] – oprócz ogródków, rozsądnej diety, koszenia i okopywania, ostatnio zaniedbanych, no więc potrzebujemy Spisu Ludności.
Puchatek zlizał miód z nosa i spytał, co Królik ma na myśli.
– Spis Ludności polega na tym, że spisuje się imiona wszystkich, którzy mieszkają w jakimś miejscu, ilu ich jest
i tak dalej.
– Ale po co, Króliku?
– Bo jeśli ktoś chciałby wiedzieć, to potem od razu można mu powiedzieć. Starożytni Brytowie zapisywali takie rzeczy w księdze zwanej Katastrem, a kiedy już wiedzieli, kto jest
i gdzie jest... – tu Królik zrobił przerwę, żeby samemu się nie pogubić – ... wtedy mogli ich opodatkować.
– A czemu chcieli ich opodatkować? – spytał rozsądnie Krzyś.
– Żeby zapłacić za Spis Ludności, rzecz jasna – odrzekł Królik. – Myślałem, że nie trzeba wam tego tłumaczyć”.
?
„Lotta pływała przez chwilę, podrzucając i łapiąc gąbkę, zwijając się w kłębek, kręcąc młynka i mrucząc z zadowolenia. Ale kiedy Krzyś zaproponował jej konserwę mięsną, rzekła:
– Wydry żywią się węgorzami i żabami. Tego właśnie spodziewam się na kolację.
– Obawiam się, że nie mamy ani węgorzy, ani żab, Lotto,
ale może wystarczyłyby sardynki.
– Czy są portugalskie?
– Sądzę, że przynajmniej niektóre z nich.
– A w oliwie czy w sosie pomidorowym?
– Oj, do licha – westchnął Krzyś, który nie był przyzwyczajony do takiego przepytywania, nawet w szkole, po czym poszedł do spiżarni i wrócił z puszką.
– W dobrych domach – powiedziała Lotta – podaje się oba rodzaje, służba natomiast dostaje szprotki”. [/ramka]