Kubuś Puchatek. Reaktywacja

Po 80 latach wrócił Krzyś do Stumilowego Lasu!

Publikacja: 29.05.2010 00:21

rys: mark burgess

rys: mark burgess

Foto: Rzeczpospolita

Ta wiadomość powinna zelektryzować wszystkich miłośników Misia o Bardzo Małym Rozumku.

Sęk w tym, że fani Kubusia Puchatka – bo o nim mowa, Prosiaczka, Kłapouchego et consortes są już w podeszłym wieku, młodsi zaś znają wprawdzie bohaterów powieści Alana Alexandra Milne’a, ale głównie za pośrednictwem Disnejowskich filmów, które, owszem, spopularyzowały postaci Zwierząt, ale też w dużym stopniu pozbawiły je niepowtarzalnego uroku, liryzmu, humoru, no, co tu dużo mówić – inteligencji.

Faktem jest, że po wieloletnich staraniach David Benedictus, pisarz i reżyser teatralny, autor licznych audycji radiowych o Kubusiu Puchatku, uzyskał zgodę na kontynuację przygód opowiedzianych w latach 20. zeszłego wieku przez A.A. Milne’a w bestsellerach „Kubuś Puchatek” i „Chatka Puchatka”. I tak powstał, spolszczony przez Michała Rusinka, „Powrót do Stumilowego Lasu”, który w stylu E.H. Sheparda zilustrował Mark Burgess. Polski wydawca – Nasza Księgarnia – edycję „Powrotu...” wzmocnił wydaniem audiobooków, na których całość Kubusiowego cyklu czyta Janusz Gajos.

Legenda „Kubusia Puchatka” ma także swoją polską odmianę, gdyż to czytelniczy triumf książek Milne’a wydanych po 1956 roku raz na zawsze zamknął u nas najgorszy okres w dziejach literatury, kiedy to zajmowano się głównie miłością człowieka do maszyny i odwrotnie, a literatura dziecięca miała do zaoferowania głównie życiorys Soso, młodocianego towarzysza Stalina. Kubuś Puchatek lał miód na zamrożone komunistyczne serca i okazało się, że jest zdecydowanie bardziej lubiany od Timura i jego drużyny, że o Pawliku Morozowie nie wspomnę.

Od tamtego czasu minęło jednak pół wieku, trudno więc się dziwić, że po „Kubusia. Reaktywację” sięgamy dziś z obawą, był on bowiem lekiem na cale zło, ale dziś zło jest inne, inaczej je definiujemy i – nie da się ukryć – że poczciwy Miś może sobie z nim nie poradzić.

[srodtytul]Czy wydra wygra?[/srodtytul]

A zatem, jaki jest ten „dopisany” Kubuś Puchatek? Nie taki zły, czego można się było obawiać, ani nie tak świetny, o czym pewnie marzyli niepoprawni optymiści. Po pierwsze, nie za bardzo wyszły mu mruczanki, nie dorównujące swoim prototypom. Po drugie, rozdział poświęcony grze w krykieta, może i w Anglii znajdzie zwolenników, u nas jest mało czytelny, a śmieszny naprawdę jedynie w tym momencie, gdy Kłapouchy dowiaduje się, że w trakcie gry będzie „draniem za bramką”, bo tak zrozumiał formułę, że jego zadaniem będzie „granie za bramką”. Po trzecie, jasne, że Krzyś musiał w ciągu tych 80 lat nieco zmądrzeć, ale następującą aluzję do wojny trojańskiej mógłby sobie darować. Chodziło mianowicie o dostanie się do Sowy, która zajęta pisaniem książki nie otwierała nikomu. Królik orzekł wtedy: „– To nie może być zdrowa rzecz, takie siedzenie jak w klatce? Może byśmy ją stamtąd wykurzyli?

– Moglibyśmy wziąć ją głodem – powiedział Prosiaczek, a potem dodał: – Tak troszeczkę.

– Albo przyślijmy jej wielkiego drewnianego konia z kimś ukrytym wewnątrz – zaproponował Krzyś. – Nie, to się nie uda...”. W rezultacie zdecydowano się na podkop.

Wszystko są to, naturalnie, drobiazgi, ale z drobiazgów składają się rzeczy wielkie. A Benedictus Rusinkiem doprawiony jest tylko poprawny. Niech będzie nawet, że hiperpoprawny. A już z pewnością nie powinien narażać Prosiaczka na takie stresy jak ten, który stał się jego udziałem po tym, gdy Puchatek odśpiewał mu ułożoną na specjalną okoliczność mruczankę, nie wymieniając go z imienia ani razu! A to przecież dzielny Prosiaczek po raz kolejny wykazał się niesłychaną odwagą, gdy w poszukiwaniu wody spuszczono go do studni, gdzie usunął przeszkadzającą gałąź ostrokrzewu... I żeby jego najlepszy przyjaciel Kubuś Puchatek przeszedł nad tym wyczynem do porządku dziennego... No nie.

Edycję książki poprzedziła fama, że w Stumilowym Lesie za sprawą „pobłogosławionego” przez spadkobierców Milne’a Davida Benedictusa pojawi się nowy mieszkaniec. Tak jak w „Chatce Puchatka” Krzysiową menażerię powiększył Tygrys, tak teraz z rzeki wychodzi Zwinne Coś okazujące się...

To było więcej jak pewne. Musiała to być żeńska postać. W dzisiejszym świecie dalszy brak feministycznego parytetu byłby nie do przyjęcia, z obawy więc przed niedającymi się przewidzieć następstwami, Benedictus „urodził” wydrę Lottę. To, jeśli chodzi o oryginał angielski, dopiero druga, po Kangurzycy, żeńska postać w Stumilowym Lesie. Polscy czytelnicy są w nieco innej sytuacji, gdyż Irena Tuwim tłumacząca „Kubusia...” i „Chatkę...” w latach 30. zeszłego wieku, z Sowy będącej w oryginale rodzaju męskiego uczyniła zgodnie z logiką polszczyzny postać żeńską.

Płciowość w „Kubusiu Puchatku” to w ogóle zagadnienie pierwszorzędne z uwagi, przede wszystkim, na tytułowego bohatera, ale także... Krzysia, syna A.A. Milne’a, wprowadzonego przez pisarza na karty powieści. W latach 80. XX wieku Chris Powling pytał: „Czy istniało kiedykolwiek dziecko równie nie do wytrzymania jak Krzyś?”. Rzeczywiście, Krzyś (prawie) wszystko wie, jest zbyt doskonały i „cały promieniuje samozadowoleniem – jak twierdził Powling – od tej dziwacznej, podciętej fryzury po czubki dziecięcych sandałków (z sukieneczką i spodenkami pomiędzy)”. Oczywiście, Krzyś jest Demiurgiem w świecie zabawek, jest dla nich – dla Puchatka, Prosiaczka, Kłapouchego – kimś takim, jak kochający ojciec dla małego dziecka.

W latach 60. zeszłego stulecia Frederick Crews sparodiował krytyczne artykuły na temat „Kubusia Puchatka” w książce „The Pooh Perplex”. Autor doprowadził do absurdu literaturoznawcze wywody, ale i... zasiał ziarno niepokoju. Bo też, jak pisze biografka Milne’a Annt Thwaite („A.A. Milne. Jego życie”, W.A.B., Warszawa 2010): „Kto wie, może z całym tym bezustannym poszukiwaniem miodu książki Milne’a naprawdę zgłębiają uniwersalność popędu płciowego albo zezwierzęcenie wolnego rynku? Może wielka wyprawa na Słonie jest rzeczywiście symbolem kolonializmu? Kłapouchy z całą pewnością stanowi archetyp Innego, a do tego przemawia w imieniu rozczarowanego powojennego pokolenia lat dwudziestych. »Jest coś porażającego w ‘The Pooh Perplex’ – napisał w recenzji Benedict Nightingale. – Człowiek zaczyna się zastanawiać, czy wszyscy wymyśleni przez Crewsa krytycy nie mają chociaż trochę racji ukrytej pod warstwą groteskowego naukowego żargonu«”.

[srodtytul]Gejowska ikona[/srodtytul]

A teraz najważniejsze: Kubuś czy Fredzia? Skąd w ogóle wziął się ten jeden, konkretny Kubuś Puchatek? Odpowiedź jest najprostsza z możliwych: od Harrowsa. Christopher Robin Milne w „Zaczarowanych miejscach” (Czytelnik, Warszawa 1982) tak sobie wyobrażał kupno Puchatka: „Rządek misiów siedzących na półce w sklepie, wszystkie tej samej wielkości, wszystkie w tej samej cenie. A przecież jakże się różnią! Ten wygląda wesoło, tamten smutno, ten ma minę nadętą, a tamten zabawny nosek. A jeden specjalnie, o ten, tam dalej, ma taki przyjemny pyszczek. Tak, weźmiemy właśnie jego!”.

Śliczny ten opis z faktami nie ma wiele wspólnego. Christopher Robin Milne, czyli Krzyś, rzeczonego misia dostał na swoje pierwsze urodziny. Do czasu był on w domu po prostu Misiem albo, dostojniej, Edwardem Niedźwiedziem. Taki Kubuś, którego znamy, należał natomiast do syna ilustratora książek Milne’a Ernesta H. Sheparda – Grahama i nosił wdzięczne imię Growler, czyli Burczymucha. O fizycznym kształcie Kubusia Puchatka zadecydował, było nie było, rysownik, dlatego też rola Burczymuchy w przyjściu na świat Misia o Bardzo Małym Rozumku – takim, jakiego go postrzegamy – jest nie do przecenienia.

A gdzie leży źródło Kubusiowego imienia, czyli Winnie-the-Pooh? Nie ma wątpliwości, że pochodzi ono od samicy amerykańskiego niedźwiedzia baribala, nazwanej tak właśnie od jeziora Winnipeg. Niedźwiedzica kupiona za 27 dolarów przez porucznika Iana Gary’ego była maskotką drugiej brygady piechoty kanadyjskiej, przepłynęła z nią przez Atlantyk, a gdy w 1914 r. pułk odjechał do Francji, pozostała w londyńskim zoo, gdzie dożyła roku 1934. Krzyś po raz pierwszy zobaczył ją, gdy miał cztery lata – w roku 1924. Od trzech lat wśród jego zabawek znajdował się, wtedy jeszcze nienazwany, Miś. Po wizycie w zoo otrzymał pierwszą część imienia „Winnie”.

W przekładzie Moniki Adamczyk-Garbowskiej z lat 80. zeszłego wieku Kubuś Puchatek zmienił się we Fredzię Phi-Phi. Tysiące polskich fanów Kubusia (warszawska ulica Kubusia Puchatka nie wzięła się z niczego), oczywiście, szlag trafił z miejsca. Z czego bowiem wzięła się ta idiotyczna Fredzia, do tego funkcjonująca w formach męskich. Brzmi to, na przykład, tak: „Fredzia Phi-Phi zatrzymał się nagle...”. Naturalnie od pierwszej chwili „Fredzia” stał się ikoną literatury gejowskiej, ale na tym też koniec jego polskich sukcesów, jako że w żaden sposób nie udało się tłumaczce przekonać czytelników, że imię misia pochodziło od Winifredy, a nie od Winnipeg.

Rzecz sama w sobie jest jednak interesująca, bo niejednoznaczna. W najpopularniejszym polskim tłumaczeniu „Kubusia...” – Ireny Tuwim nie znajdziemy m.in. takiego ustępu:

[i]„Gdy pierwszy raz usłyszałem to imię, powiedziałem podobnie jak i wy macie ochotę powiedzieć:

– Ale wydawało mi się, że jest chłopcem?

– No bo jest – odparł Christopher Robin.

– To chyba nie można nazwać go Winnie?

– Nie.

– Ale mówiłeś...

– Nazywa się Winnie-ther-Pooh. Nie wiesz, co to znaczy »ther«?

– Ach tak, teraz już rozumiem – powiedziałem szybko, mam nadzieję, że i wy rozumiecie, bo żadnego innego wyjaśnienia nie będzie”.[/i]

Ustęp ten, naturalną koleją rzeczy, jest w tłumaczeniu Moniki Adamczyk-Garbowskiej. Ale że piszący te słowa wszystkie misie miał rodzaju męskiego, a jedyną znaną mu Fredzią była jego ciocia, całą tę skomplikowaną kombinację ośmiela się spuentować stosownym fragmentem z „Kubusia Puchatka”, w tłumaczeniu, oczywiście, Ireny Tuwim:

„[Kubuś Puchatek] miał tak zesztywniałe łapki od ściskania sznurka, że przez cały tydzień trzymał je wyciągnięte w górę. Ile razy mucha siadła mu na nosie, nie mógł odpędzić jej łapką, tylko zdmuchnął ją o tak: »puch, puch, puch!«. I zdaje mi się, choć nie jestem tego pewien, że i dlatego jeszcze nazwano Misia Puchatkiem”.

[srodtytul]Z pokornym uwielbieniem[/srodtytul]

Rodzaj poczucia humoru Milne’a zapowiadały już jego pisarskie początki. Oto, na przykład, ustęp z „Granty”, studenckiego pisma, które przyszły autor „Kubusia Puchatka” redagował w trakcie pobierania nauk w Cambridge. W 1902 r. artykuł wstępny, w którym, po prostu, namawiał czytelników, by kupowali „Grantę”, zakończył znamienną anegdotą dotyczącą książki opublikowanej trzy lata wcześniej:

„Jest taka śliczna historia o Winstonie Churchillu i generale Tuckerze. Churchill podarował generałowi swoją książkę »The River War«. Spotkawszy go po kilku dniach spytał, czy generał książkę przeczytał. »Och! Miałem ją przeczytać?«, zdumiał się Tucker. Powiesiłem ją w sypialni koło lustra i wydzierałem kolejne strony przy goleniu”.

Annt Thwaite komentuje: „Dzisiaj ta anegdota może być niezrozumiała, bo mało kto pamięta, że tradycyjną brzytwę trzeba było przy goleniu o coś wycierać. Milne przytoczył ją dla żartu, żeby zasugerować, że jeśli kogoś nie będą bawiły żartobliwe poezje albo notatki wioślarskie (nawet napisane przez Iana Haya), to zawsze jeszcze »Granta« może mu się przydać przy goleniu. Jest też drugie dno: ten obrazek generała analfabety zapowiada pacyfizm i antymilitaryzm Alana”.

Dodajmy, pacyfizm, który nie przeszkodził pisarzowi służyć w armii, co uważał za swój obowiązek w czasie wojny, niezależnie od tego, że w wojnie widział samo zło, „koszmar upadku moralnego i umysłowego”. A skoro o poglądach Milne’a mowa, to warto wiedzieć, że przed, w trakcie, i po

II wojnie światowej z równym wstrętem wyrażał się o Hitlerze i Stalinie. Ten zaprzysięgły liberał w 1945 r. po raz pierwszy w życiu zagłosował w wyborach na konserwatystów. Zżymał się na nazywanie komunizmu socjalizmem, co czynił nawet arcybiskup Canterbury, wytykał też i laburzystom, i liberałom nadmierną sympatię dla Moskwy. Pisał o tym w zabawnym wierszyku „Przekazane do zatwierdzenia przez New Chronicle”:

[i]Nasi Lib (czyli Rad) –

Mimo licznych swoich wad –

Są prawicą i stronią niezłom –

Nie od Lab (czyli Soc),

Którzy wad mają moc,

A największą, że trwają przy Kom.

Ale Lib, zapatrzeni na resztę Europy,

Z pokornym uwielbieniem całują Kom stopy.

Liście lecą[/i]

Jak ten nadzwyczajny majster słowa, jakim był A.A. Milne, radził sobie z materią pisarską? Otóż dążył do maksymalnej prostoty, wielokrotnie deklarując, że najbardziej na świecie nienawidzi słowa „wymyślny”, a adeptom literatury podpowiadał: „Cała sztuka pisania polega na tym, żeby wiedzieć, co warto wybrać”. Na pewno miał wyczucie, jeśli chodzi o wybór dobrych początków i zakończeń. Przypomnijmy sobie pierwsze zdania „Kubusia Puchatka”: „Przedstawiam wam Misia Puchatka, który właśnie w tej chwili schodzi po schodach. Tuk-tuk, tuk-tuk, zsuwa się Puchatek na grzbiecie, do góry nogami, w tyle za Krzysiem, który go ciągnie za przednią łapkę” i ostatnie: „Krzyś kiwnął główką i wyszedł... a po chwili usłyszałem, jak Kubuś Puchatek – tuk-tuk-tuk – właził za nim po schodach”.

„Chatka Puchatka” wznosi się pod tym względem na absolutne wyżyny: „Pewnego dnia, gdy Puchatek nie miał nic do roboty, pomyślał sobie, że warto byłoby coś zrobić” i „I poszli, trzymając się za ręce. I dokądkolwiek pójdą i cokolwiek im się zdarzy po drodze, mały chłopczyk i jego Miś będą zawsze bawić się wesoło ze sobą w tym Zaczarowanym Miejscu na skraju Lasu”.

David Benedictus, jak we wszystkim zresztą co napisał w „Powrocie do Stumilowego Lasu”, trzyma się zasady złotego środka, a zatem po drodze mu i z „Kubusiem...” i z „Chatką...”: „Jak to się zaczęło? Nikt nie wiedział. Z początku była to zwykła leśna gadanina: szelest wiatru w drzewach, pianie koguta, wesołe szemranie strumyków. Potem pojawiła się Pogłoska: Krzyś wrócił!” i „Poszli więc dalej razem. I jeśli któregoś wieczora, wczesną jesienią, zdarzy wam się przechodzić przez Stumilowy Las, może ich zobaczycie, jak idą ramię w ramię, a potem nikną gdzieś we mgle”.

Ileż to już pokoleń powtarza za Milne’em frazę o „Krewnych-i-Znajomych Królika”, wszystkie dziecięce piosenki porównuje z Kubusiowym evergreenem „Im bardziej pada śnieg...” czy umila sobie czas niedoścignioną pod względem intelektualnym zabawą w „Misie-patysie”. Jeśli chodzi o tę ostatnią to „Bardzo trudno powiedzieć dzisiaj na pewno, co było pierwsze – orzekł Christopher Robin Milne. – Czy grali w »Misie-patysie« zanim powstała książka, czy dopiero później?”. „To taka oczywista zabawa – konstatuje Annt Thwaite – rzucanie patyków z jednej strony mostu, patrzenie, jak wypływają z drugiej strony, i sprawdzanie, który wygrał – że nie trzeba było jej wymyślać. Najprawdopodobniej ludzie od dawna bawili się tak na całym świecie. Tylko po »Kubusiu Puchatku« zrobiło się ich o wiele więcej”.

Nowa gra, którą Benedictus wprowadza w „Powrocie do Stumilowego Lasu”, nazywa się „Liście lecą” i jest autorstwa albo Tygrysa, albo Maleństwa: „Brało się garść liści, rzucało w powietrze i uciekało. Jeśli jakiś liść wylądował na kimś albo chociaż dotknął go w ramię, ten ktoś musiał wypełnić polecenia przeciwnika, a każda gra, w której się to robi, jest ekscytująca”.

Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości, obawiam się jedynie tego, że nasi milusińscy, gdy dowiedzą się, że w zabawie „Liście lecą” nieprzewidziany jest udział magów, elfów, wróżek i czarodziejów, a przede wszystkim wampirów, stracić mogą dla niej zainteresowanie. Trudno, zaryzykujmy.

[ramka][b]Fragmenty z „Powrotu do Stumilowego Lasu“ [/b]

„Kilka dni po powrocie Krzysia Puchatek i Prosiaczek siedzieli sobie przy śniadaniu i była ta przyjemna pora dnia, kiedy się wie, że sporo jest do zrobienia, ale jeszcze nie trzeba tego robić. Puchatek wykonał serię porannych ćwiczeń na otyłość – dwie pompki, dwa podciągnięcia

na drążku i leżenie – a Prosiaczek zapisał w pamiętniku: »Wstałem. Zjadłem śniadanie. Zapisałem to w pamiętniku«,

i zaczął się zastanawiać, jak mu się udało Zdążyć z Tym Wszystkim”.

?

„Potrzebujemy tutaj przede wszystkim – oświadczył [Królik] – oprócz ogródków, rozsądnej diety, koszenia i okopywania, ostatnio zaniedbanych, no więc potrzebujemy Spisu Ludności.

Puchatek zlizał miód z nosa i spytał, co Królik ma na myśli.

– Spis Ludności polega na tym, że spisuje się imiona wszystkich, którzy mieszkają w jakimś miejscu, ilu ich jest

i tak dalej.

– Ale po co, Króliku?

– Bo jeśli ktoś chciałby wiedzieć, to potem od razu można mu powiedzieć. Starożytni Brytowie zapisywali takie rzeczy w księdze zwanej Katastrem, a kiedy już wiedzieli, kto jest

i gdzie jest... – tu Królik zrobił przerwę, żeby samemu się nie pogubić – ... wtedy mogli ich opodatkować.

– A czemu chcieli ich opodatkować? – spytał rozsądnie Krzyś.

– Żeby zapłacić za Spis Ludności, rzecz jasna – odrzekł Królik. – Myślałem, że nie trzeba wam tego tłumaczyć”.

?

„Lotta pływała przez chwilę, podrzucając i łapiąc gąbkę, zwijając się w kłębek, kręcąc młynka i mrucząc z zadowolenia. Ale kiedy Krzyś zaproponował jej konserwę mięsną, rzekła:

– Wydry żywią się węgorzami i żabami. Tego właśnie spodziewam się na kolację.

– Obawiam się, że nie mamy ani węgorzy, ani żab, Lotto,

ale może wystarczyłyby sardynki.

– Czy są portugalskie?

– Sądzę, że przynajmniej niektóre z nich.

– A w oliwie czy w sosie pomidorowym?

– Oj, do licha – westchnął Krzyś, który nie był przyzwyczajony do takiego przepytywania, nawet w szkole, po czym poszedł do spiżarni i wrócił z puszką.

– W dobrych domach – powiedziała Lotta – podaje się oba rodzaje, służba natomiast dostaje szprotki”. [/ramka]

Ta wiadomość powinna zelektryzować wszystkich miłośników Misia o Bardzo Małym Rozumku.

Sęk w tym, że fani Kubusia Puchatka – bo o nim mowa, Prosiaczka, Kłapouchego et consortes są już w podeszłym wieku, młodsi zaś znają wprawdzie bohaterów powieści Alana Alexandra Milne’a, ale głównie za pośrednictwem Disnejowskich filmów, które, owszem, spopularyzowały postaci Zwierząt, ale też w dużym stopniu pozbawiły je niepowtarzalnego uroku, liryzmu, humoru, no, co tu dużo mówić – inteligencji.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą