George Friedman, założyciel think tanku Stratfor i autor powyższych słów, zdaje sobie sprawę z konsekwencji ostatnich wydarzeń we wschodniej części Morza Śródziemnego. Abordaż izraelskich komandosów na tzw. flotyllę wolności wywołał oburzenie bez mała całego świata. Rząd w Tel Awiwie może poszczycić się kolejnym PR-owskim „sukcesem”: po operacji „Płynny ołów” w Strefie Gazy sprzed półtora roku i po zabójstwie jednego z przywódców Hamasu w Abu Zabi. – Jedno jest pewne: w mediach tę wojnę już przegraliśmy – stwierdził w przypływie szczerości rzecznik izraelskiego ministerstwa obrony, co oznacza, że jego przełożeni są przynajmniej świadomi własnych słabości.
Wróćmy do Friedmana. „Politycy liczą się z opinią publiczną wówczas, gdy dana kwestia nie ma fundamentalnego znaczenia dla państwa. A kwestia Izraela nie ma fundamentalnego znaczenia dla innych państw” – napisał w swojej analizie. Stąd smutny wniosek na przyszłość: „W takiej sytuacji przedefiniowanie stosunków między Stanami Zjednoczonymi a Izraelem wpłynie w dużo mniejszym stopniu na Amerykę niż na państwo żydowskie”.
Zdaniem Friedmana prezydent Obama może wykorzystać zmianę w postrzeganiu Izraela przez amerykańskie społeczeństwo i wyrwać się z paradygmatu odwiecznego, nienaruszalnego sojuszu z tym krajem.
Premier Benjamin Netanjahu ma zaiste poważny problem. Już raz spotkał go ze strony prezydenta USA afront, gdy Obama przerwał z nim rozmowę w Białym Domu, mówiąc: – A teraz idę na kolację z Michelle i dziewczynkami. Po ataku na konwój pacyfistów chłodne relacje między obu panami mogą się stać lodowate.
Co nie oznacza, że alians Ameryki i Izraela zostanie zerwany z dnia na dzień. To będzie raczej długi i bolesny proces. I to dużo boleśniejszy, jak słusznie zauważył Friedman, dla Izraela.
Niemniej Tel Awiw już jednego zaufanego partnera na Bliskim Wschodzie utracił. Od kilku lat stosunki między Izraelem a Turcją rządzoną przez umiarkowaną islamską Partię Sprawiedliwości i Rozwoju pogarszały się. Kto by pomyślał, że niedawno oba kraje przeprowadzały wspólne ćwiczenia wojskowe, handlowały na potęgę, często prezentowały podobne stanowisko w sprawach dotyczących polityki zagranicznej. Turcja chętnie przyjmowała rolę mediatora między Izraelem a resztą świata muzułmańskiego, dla Izraela z kolei świetne relacje z Ankarą miały być dowodem na to, iż może on przyjaźnić się z krajem islamskim, jeśli tylko ten zachowuje się rozsądnie i nie ma antysyjonistycznych obsesji.