Legię kocham, Legię sławię

W sobotę meczem z Arsenalem Londyn Legia powita swych kibiców na nowym stadionie. Niemal dokładnie 80 lat temu w tym samym miejscu otwierano legendarny Stadion Wojska Polskiego

Publikacja: 06.08.2010 19:03

Zomowcy usadzeni na krzyż na „żylecie” podczas meczu z Dynamo Tbilisi w marcu 1982 r.

Zomowcy usadzeni na krzyż na „żylecie” podczas meczu z Dynamo Tbilisi w marcu 1982 r.

Foto: EAST NEWS

Nie ma w Polsce drugiego takiego miejsca, które przez 100 lat bez przerwy wiązałoby się ze sportem. Agrykola, Kanał Piaseczyński, Legia ze stadionem, kortami i basenem, Torwar, a dalej, w kierunku Wisły, przystanie na Cyplu Czerniakowskim. Wszystko to w centrum Warszawy, na kilometrze kwadratowym. U podnóża wiślanej skarpy, z górującym nad Agrykolą odbudowanym Zamkiem Ujazdowskim. W sąsiedztwie starego parku Łazienkowskiego i obok nowej Trasy Łazienkowskiej.

Park Agrykola, nazywany też parkiem Sobieskiego, był na początku XX wieku jedynym miejscem w Warszawie, gdzie można było uprawiać różne sporty. W roku 1907 rozegrano tam piłkarskie mistrzostwa drużyn szkolnych.

Orkiestra Filharmonii Czeskiej, która przybyła na występy do Warszawy w tym samym roku, rozegrała na Agrykoli mecz ze szkolnym klubem Korona, który po latach stanie się częścią Legii. Kto nie zmieścił się na ślizgawce w Dolinie Szwajcarskiej, szedł skarpą w dół i po kilku minutach mógł jeździć na łyżwach na zamarzniętym Kanale Piaseczyńskim lub lodowisku na Agrykoli. Od strony ulicy o tej samej nazwie utworzono pierwszy w Warszawie tor saneczkowy, kończący się blisko pomnika króla Jana III Sobieskiego. Tam też zjeżdżano na nartach, pomagając sobie jednym grubym kijem. To właśnie na Agrykoli rozegrano pierwsze w Warszawie piłkarskie zawody międzypaństwowe (1924, porażka z USA 2:3, 8 tysięcy widzów na trybunach).

[srodtytul]Nie rzymskie legiony[/srodtytul]

Legia została założona w roku 1916 na Wołyniu, podczas przerwy w walkach na froncie. Nazwę klubu wymyślił Stanisław Mielech, reprezentant Polski, napastnik Cracovii, a potem prawnik i polski inspektor ceł w Wolnym Mieście Gdańsku. W czasach PRL nie miał siły prostować informacji, że nazwa Legia nie pochodzi od legii rzymskich, tylko legionów Józefa Piłsudskiego. Czasy były głuche na tego rodzaju sprostowania.

Legia miała swoje boisko w miejscu, gdzie obecnie znajdują się dwa place treningowe: u zbiegu ulic Łazienkowskiej i Myśliwieckiej. Na jednym z nich 3 kwietnia 1927 roku rozegrała pierwszy mecz ligowy. Ale dobry wojskowy klub musiał mieć swój stadion. Zaczęto go wznosić w roku 1927 (nie bez znaczenia była pozycja wojska po zamachu majowym), według projektu inżynierów Maksymiliana Dudryka-Darlewskiego oraz Aleksandra Kodelskiego. Stadion od swego powstania znany był jako Stadion Wojska Polskiego, a jego patronem został marszałek Piłsudski.

Boisko okalała bieżnia i betonowy tor kolarski (drugi w stolicy, po Dynasach), który jednak rozebrano po trzech latach z powodu błędów konstrukcyjnych. Resztki po torze wykorzystywano jako dodatkowe trybuny, dzięki czemu najbardziej atrakcyjne wydarzenia mogło obserwować nawet do 40 tys. ludzi. Najważniejszym miejscem stadionu była kryta trybuna. Mogło na nią wejść około 5 tysięcy ludzi. Na parterze znajdowały się sale treningowe dla bokserów, zapaśników, szermierzy, gimnastyków. Szatnie, sanitariaty z wyposażeniem o standardzie europejskim, bo też w chwili powstania był to jeden z najnowocześniejszych stadionów Europy. Biura, świetlica, kuchnia i bufety. Na pierwszym piętrze część hotelowa (aż 40 pokoi) dla gości przyjeżdżających rozgrywać mecze. Zaraz po wojnie swoje miejsce znalazł tu PZPN. Legia była przez dziesięciolecia najpotężniejszym polskim klubem.

[srodtytul]Pierwsza praca pana Kazimierza[/srodtytul]

Historia stadionu rozpoczęła się w sobotę, 9 sierpnia 1930 roku. Podczas ulewnego deszczu Legia grała z drużyną z Barcelony o nazwie Europa. Pierwszą bramkę strzelił w 22. minucie z rzutu karnego Henryk Martyna, zwany Antałkiem. Jego związek z tym miejscem był tym większy, że jako księgowy pracował w firmach budujących stadion WP. Martyna mierzył tylko 167 cm wzrostu i ważył prawie 100 kilogramów, a mimo to należał przed wojną do najlepszych i najszybszych (!) polskich obrońców. Słynął ze strzałów, które nazywano wówczas bombowymi. Zdarzało się, że po takich uderzeniach bramkarz wpadał do siatki razem z piłką. Martyna reprezentował Polskę na igrzyskach w Berlinie (1936). Podczas wojny bronił stolicy i Modlina, walczył w powstaniu warszawskim. Zmarł w rodzinnym Krakowie w roku 1984.

W październiku tego samego roku Stadion Wojska Polskiego stał się miejscem pierwszego meczu międzypaństwowego. Pokonaliśmy Łotwę aż 6:0, a Józef Nawrot strzelił cztery bramki. Wyjątkowe były zwłaszcza dwa spotkania z tamtych czasów. W październiku 1933 roku Polska rozgrywała na Łazienkowskiej pierwszy mecz w eliminacjach do mistrzostw świata. Przeciwnikiem była Czechosłowacja ze światowymi asami lat 30. – bramkarzem Frantiskiem Planicką oraz parą napastników Oldrich Nejedly – Antonin Puc. Wprawdzie Martyna strzelił gola z karnego, ale Czesi wbili nam dwa. Na rewanż Polacy nie pojechali. W następnym roku Czechosłowacja zdobyła wicemistrzostwo świata.

Z innym wicemistrzem – Węgrami – spotkaliśmy się w towarzyskiej grze 27 sierpnia 1939 roku. Zmobilizowani już młodzi mężczyźni przyszli na stadion w mundurach i z maskami przeciwgazowymi. Wygraliśmy 4:2, najlepszy polski piłkarz międzywojnia Ernest Wilimowski z Ruchu Wielkie Hajduki (Chorzów) strzelił trzy gole. Cztery dni później wybuchła wojna. Wkrótce Wilimowski zmuszony okolicznościami przyjął obywatelstwo Rzeszy i strzelał bramki dla jej reprezentacji.

Nieco wcześniej, w maju 1939 roku, na położonych obok kortach Legii, gdzie spotykała się bohema stolicy, a rej wodzili Marian Hemar, Adolf Dymsza i Jadwiga Smosarska, rozegrano mecz Polska – Niemcy. Po obydwu stronach siatki dżentelmeńsko walczyli Adam hrabia Baworowski i druga rakieta Niemiec Roderich Menzel. Polak przegrywał już 0:2, wyrównał i uległ dopiero w piątym secie. Wcielony do Wehrmachtu Baworowski poległ pod Stalingradem. Zginęli tam także dwaj inni uczestnicy meczu, Heinrich Henkel i Austriak Georg Metaxa, zmuszony do gry dla Rzeszy po Anschlussie. Na korcie Polska przegrała 2:3. Sędzią liniowym tego meczu był 18-letni Bohdan Tomaszewski.

Niemcy korzystali ze stadionu podczas okupacji, więc o niego dbali. Tutaj odbywały się zawody dla żołnierzy Wehrmachtu. Jednym z niemieckich oficerów odpowiedzialnych za krzewienie sportu wśród żołnierzy był Wilm Hosenfeld. Bohater książki „Pianista”, który uratował Władysława Szpilmana od niechybnej śmierci. Hosenfeld miał swoje biuro właśnie na stadionie Legii, a mieszkał nieopodal, w istniejącym nadal Domu Harcerza. Po Niemcach została pamiątka w postaci wielkiej „gapy”, wymalowanej wysoko nad wejściem na trybunę główną. Mimo wielokrotnego zamalowywania można było dostrzec jej ślady jeszcze w latach 60.

Stadion został zniszczony dopiero podczas powstania i ofensywy Armii Czerwonej. Nie na tyle jednak, aby już w maju 1945 roku nie można było rozegrać na nim pierwszego meczu. W tym czasie 24-letni podoficer ze Lwowa Kazimierz Górski przeprowadzał na Łazienkowskiej sprawdziany dla takich jak on żołnierzy, którzy grali wcześniej w piłkę. Kto robił to dobrze, miał szansę na pozostanie w Legii, więc nie musiał iść na Berlin.

W roku 1946 stadion stał się miejscem pierwszych powojennych mistrzostw Polski, których nieoczekiwanym zwycięzcą została warszawska, bezdomna Polonia. Jej boisko przy Konwiktorskiej rozjeździły podczas powstania niemieckie czołgi.

[srodtytul]Głos trybun[/srodtytul]

Legia była po wojnie jedyną sportową areną stolicy z boiskiem, bieżnią i trybunami mogącymi pomieścić ponad 20 tysięcy widzów. Tutaj debiutowali kolarze w Wyścigu Pokoju, odbywały się też manifestacje polityczne. Władysław Bartoszewski wspomina o spontanicznym poparciu dla Stanisława Mikołajczyka i gotowych do akcji siłach Milicji Obywatelskiej.

Trybuny Legii zawsze były Hyde Parkiem kibiców. Bogu ducha winne Dynamo Tbilisi wystąpiło na Łazienkowskiej w marcu 1982 roku. Trzy i pół miesiąca po wprowadzeniu stanu wojennego wszelkie zgromadzenia były zabronione lub ściśle kontrolowane. Nim wpuszczono zwykłych kibiców, na trybuny wprowadzono wojsko. Na trybunie otwartej, którą już nazywano Żyletą (od znajdującej się na masztach reklamy żyletek), posadzono najpierw żołnierzy w taki sposób, że na każdym sektorze tworzyli krzyże. Dopiero wtedy między nich wpuszczono wcale niezastraszonych kibiców. Kiedy piłkarze Dynama wybiegli na rozgrzewkę, powitał ich ogłuszający gwizd blisko 20 tysięcy ludzi (z milicją i wojskiem na stadionie zmieściło się ponad 25 tys.).

A kiedy sędziowie wyprowadzali obydwie drużyny (Legię trenował wówczas Kazimierz Górski), wszyscy, na stojąco zaśpiewaliśmy hymn narodowy. Wtedy na trybunie otwartej do akcji wkroczyła milicja usiłująca pałkami „przywrócić porządek”.

Generał Wojciech Jaruzelski rzadko na wojskowy stadion przychodził, Władysław Gomułka w ogóle nie uznawał takiego zjawiska jak sport, a Edward Gierek miał swój stadion w Chorzowie. Bywał natomiast na Legii premier Józef Cyrankiewicz. W Polsce po roku 1989 wizyty ważnych polityków stały się naturalne i pozbawiono je celebry. Aleksander Kwaśniewski przychodził na Łazienkowską jak do siebie, bo sport lubił, a premierzy Jan Krzysztof Bielecki i Donald Tusk nie tylko mecze oglądali, ale sami je tu rozgrywali. Zdarzało się jednak, że jakiś usłużny spiker, wykonując polecenie przełożonych (Legia zerwała z wojskiem tuż przed końcem XX wieku), widząc ważnego polityka, piał do mikrofonu: „Witamy na naszym stadionie pana takiego a takiego”. I wtedy kilka tysięcy ludzi zgodnym chórem odpowiadało: „Wypier...laj, wyp...laj!”. Zwyczaj tego rodzaju powitań upadł.

[srodtytul]Bilet za 5 zł[/srodtytul]

W latach 60., kiedy zawodnicy niemal wszystkich 20 sekcji zdobywali tytuły mistrzów Polski, na Stadion Wojska Polskiego przychodziło się jak do świątyni sportu. Bilety na mecze nie były drogie, zresztą zawsze można było kupić wejściówkę za 5 złotych na tzw. łuki, za bramkami. A stąd przechodziło się dość łatwo na trybunę otwartą lub krytą, bo przejść pilnowali nie ochroniarze bez szyi, nierozumiejący co się do nich mówi, tylko zwykli porządkowi albo żołnierze.

Kiedy biletów po 5 zł zabrakło, kupowało się za dychę książkowe wydanie rocznego sprawozdania klubu, ale wtedy wpuszczano trzy osoby, więc po zrzutce przypadkowych osób wychodziło jeszcze taniej.

Było też sporo metod wchodzenia na gapę: od kanałku, od boiska treningowego, na frajera, na liczydło, na kolegę z wojska. Przyłapanie na próbie nielegalnego wejścia na stadion kończyło się sprzątaniem wartowni obok bramy głównej. Trwało to niecały kwadrans lub krócej, jeśli na początku meczu Legia strzeliła bramkę. I już potem oglądało się mecz w luksusie.

Przez 13 lat, dopóki nie przeniosłem się do loży prasowej, miałem swoje stałe miejsce na trybunie górnej D (od strony kanałku), piąty rząd od dołu. Wszyscy się tam znaliśmy. Przede mną siadywali czasami Tadeusz Konwicki i Gustaw Holoubek, nadstawiający uszu na reakcje kibiców wymyślających odzywki, jakie nie są w stanie zrodzić się w głowach pisarzy.

Kiedy w latach 70. wchodziło się do loży prasowej, trzeba było przejść obok miejsca zajmowanego zawsze przez Wacława Kuchara, lwowiaka, najwszechstronniejszego polskiego sportowca. Leciwy już wtedy „Profesor” siedział w kaszkiecie bez względu na porę roku, wsparty rękami i brodą o laskę. Odpowiadał na każde „dzień dobry”. A bodaj raz, kiedy zajmujący obok niego miejsce prezes Klubu Dziennikarzy Sportowych płk Edward Woźniak przedstawił mnie jako młodego zdolnego, pan Wacław Kuchar zaszczycił mnie podaniem ręki.

[srodtytul]Letni salon Warszawy[/srodtytul]

Dzięki Legii, która na przełomie lat 60. i 70. należała do ścisłej czołówki europejskiej, przez Stadion Wojska Polskiego przeszły dziesiątki najlepszych piłkarzy świata. Johan Cruyff grał na Łazienkowskiej w reprezentacji Holandii. Miał dopiero 21 lat, ale był już bardzo znany, więc śledziliśmy każdy jego ruch. Najbardziej nas zaskoczyło, że Holender miał wyjątkowo chude nogi, co kłóciło się z panującym w Polsce przekonaniem, że jeśli obwód uda piłkarza jest mniejszy niż 52 cm, to nic z niego nie będzie. Wiele lat później Cruyff wrócił na Łazienkowską jako trener Barcelony. Konferencja po meczu odbywała się w wojskowej stołówce obwieszonej siatkami maskującymi. Na każde nasze pytanie Holender odpowiadał w taki sposób, aby wykazać swoją wyższość i naszą ignorancję. Czar wielkiego piłkarza prysł.

W roku 1970 warszawiacy doznali szoku, widząc przybyłych na spotkanie z Legią kibiców Feyenoordu, ubranych w klubowe czapki, kapelusze, owiniętych flagami, dmuchających w trąbki, pierwowzory wuwuzeli. To wszystko znaliśmy jako tako z telewizji, a teraz mogliśmy zobaczyć. Plastikowe cylindry Feyenoordu, obrzydliwe, jak je pamiętam, stały się szpanem, zaczęto na wzór holenderskich kibicowskich gadżetów robić polskie. Wcześniej nie mieliśmy nic. Mogliśmy jedynie chwalić Legię napisami na wiatach przystanków w całej Polsce („Urodziłem się w Warszawie, Legię kocham, Legię sławię”).

W meczach aktorzy – dziennikarze występowali tytani scen i pióra. Adolf Dymsza wykonywał rzut karny do skutku. Trafił bodajże za piątym razem. Kiedy piłkę kopał Marian „Makuś” Łącz, reprezentant Polski i aktor Teatru Polskiego, jego córka Laura grała rolę sędziego liniowego. Adam Małysz przywiózł wszystkich najlepszych skoczków świata. Simon Amman wyglądał w stroju piłkarskim jak siedem nieszczęść, ale grał jak trzeba. Do roku 1987 stadion miał czarną żużlową bieżnię, na której startowali mistrzowie olimpijscy od Emila Zatopka po Irenę Szewińską (w roku 1965 podczas meczu z USA pobiła tu rekord świata na 200 metrów – 22,7 sekundy).

Za trybuną otwartą życiem tętnił basen – letni salon towarzyski Warszawy. Opisywał go Leopold Tyrmand, przychodziła tam członkini sekcji pływackiej Legii Agnieszka Osiecka i członek gimnastycznej – Mieczysław Czechowicz. Tutaj rajdowi kierowcy podrywali naiwne dziewczyny. W południe dawali im jedną pończochę a po drugą kazali przyjść wieczorem pod wskazany adres. Porządku pilnował Kazimierz Stankiewicz, zwany Panem Kaziem. Był wielki, gruby, grywał epizody w wielu filmach – rzeźników, katów, furmanów. Kiedy stał w drzwiach, nawet mysz się nie miała prawa prześliznąć. Nie było miejsca.

Po drugiej stronie stadionu, na kortach, Wojciech Fibak rozgrywał słynny mecz z Bjoernem Borgiem, któremu śpieszyło się na samolot.

Piłkarze podczas przerwy w treningach wychodzili za bramkę, żeby w zielonej budce, zwanej lokalem u Adelki, napić się piwa. Stawiali młodzi, o co dbał Antoni Mahseli, prawy obrońca do specjalnych poruczeń, zresztą student politechniki. Kiedy któremuś piłkarzowi Legii przeciwnik zrobił krzywdę, publiczność apelowała do Mahselego: „Antek, złam mu nogę”. Antek nie łamał, ale wystarczyło, że postraszył.

Na stadion jeździł trolejbus linii 53, a korzystał z niego nawet Kazimierz Deyna, dopóki nie kupił sobie pierwszego samochodu, fiata mirafiori. Kiedy byliśmy po zwycięstwie Legii w dobrych humorach, dla draki zdejmowaliśmy z przewodów pałąki. Trolejbus stawał, nikt nie narzekał, bo nigdzie się nam nie śpieszyło. Mieliśmy przecież po kilkanaście lat.

Na Stadionie Wojska Polskiego rozegrano 68 międzypaństwowych meczów piłkarskich, więcej niż gdziekolwiek indziej w Polsce. W sobotę spotkaniem Arsenal –Legia rozpocznie się jego nowa historia. Kiedy już stanie ostatnia, czwarta trybuna, ta najważniejsza, odtworzona zostanie fasada starej, krytej, z roku 1930. Żeby ludzie wiedzieli, gdzie i kiedy to się zaczęło.

Nie ma w Polsce drugiego takiego miejsca, które przez 100 lat bez przerwy wiązałoby się ze sportem. Agrykola, Kanał Piaseczyński, Legia ze stadionem, kortami i basenem, Torwar, a dalej, w kierunku Wisły, przystanie na Cyplu Czerniakowskim. Wszystko to w centrum Warszawy, na kilometrze kwadratowym. U podnóża wiślanej skarpy, z górującym nad Agrykolą odbudowanym Zamkiem Ujazdowskim. W sąsiedztwie starego parku Łazienkowskiego i obok nowej Trasy Łazienkowskiej.

Park Agrykola, nazywany też parkiem Sobieskiego, był na początku XX wieku jedynym miejscem w Warszawie, gdzie można było uprawiać różne sporty. W roku 1907 rozegrano tam piłkarskie mistrzostwa drużyn szkolnych.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy