Wokalistę zespołu Queen i mistrza gatunku zwanego thrillerem spiskowym łączy to, że po śmierci z sukcesami prowadzili działalność artystyczną. Merkury nagrywał nowe piosenki, a Ludlum wciąż publikuje powieści. Po odejściu z tego łez padołu, co miało miejsce raptem dziewięć lat temu, wydał już niemal tyle samo książek co za życia (ich liczba zbliża się do 20). Wydajność godna podziwu. I to nie tylko w przypadku nieboszczyka.

Ludlum działa niczym bohater piosenki bitelsów, z niewielką pomocą swoich przyjaciół. Pod książkami firmowanymi jego nazwiskiem zawsze małymi literami podpisuje się jeszcze jeden autor. Spadkobiercy twierdzą, że kolejna powieść powstała na podstawie pomysłu nieżyjącego mistrza, co nie wydaje się szczególnie przekonujące, bo kto trzymałby w szufladzie 20 szczegółowych konspektów. Tak czy owak przypadek Ludluma jest najdobitniejszym być może dowodem na to, że rynek literatury popularnej działa na zasadzie, przeciw której gorąco protestowała autorka książki „No logo” Naomi Klein. Marka jest tu ważniejsza od zawartości. Autor „Tożsamości Bourne’a” nie jest przecież jedynym, którego nazwisko stanowi szyld używany do sprzedaży książek innych pisarzy. Podobnie działa choćby fabryczka popularnego autora kryminałów Jamesa Pattersona (który sam nadzoruje ghostwriterów), a spadkobiercy twórców bestsellerów za odpowiednią opłatą często użyczają nazwiska bądź bohaterów (by wspomnieć choćby ciąg dalszy „Draculi” Brama Stokera czy „Przeminęło z wiatrem” Margaret Mitchell). Cóż, mamy do czynienia z gałęzią show-biznesu i to o zasięgu globalnym, bo w końcu mówimy o autorach piszących po angielsku, a zatem dodatkowo wypromowanych przez Hollywood. Książki podpisane ich nazwiskiem, choćby nie mieli z nimi wiele wspólnego, sprzedawane są i tak w milionach egzemplarzy, a czasem nawet przenoszone na ekran.

Przypadek Ludluma jest jednak szczególny. Otóż pisarz przeżywa dziś pośmiertnie drugą falę popularności za sprawą kinowej serii z Mattem Damonem w roli głównej. Bardzo udane były zwłaszcza druga i trzecia część cyklu („Krucjata Bourne’a” i „Ultimatum Bourne’a”) w reżyserii Paula Greengrassa. Nic zatem dziwnego, że po śmierci Ludluma jego bohater pojawił się już w pięciu powieściach (a za życia autora jedynie w trzech). Ważniejsze jednak wydaje się wyjaśnienie, co jest przyczyną niebywałego wybuchu popularności filmów i książek o Bournie. Otóż z prawdopodobieństwem bliskim pewności można zaryzykować stwierdzenie, że Ludluma na nowo wylansowali terroryści. Na naszych oczach konwencja spiskowego thrillera wymyślonego przez amerykańskiego autora stała się rzeczywistością. Świat żył w cieniu najróżniejszych tajnych sprzysiężeń, w których niebagatelną rolę odegrali funkcjonariusze służb specjalnych. W końcu gdyby nie ich kampanie dezinformacyjne na temat Iraku Saddama Husajna, Amerykanie nigdy nie ruszyliby tam na wojnę.

W wydanej właśnie „Mistyfikacji Bourne’a” funkcjonariusze jednej z agend rządowych knują spisek wspólnie z ludźmi z firmy Black River (nie tylko z nazwy przypomina ona Black Water, prywatną armię, której działania w Iraku i powiązania z administracją Busha wywołały w USA wielką aferę) po to, by wywołać wojnę z Iranem. W akcji uczestniczą również rosyjscy mafiosi oraz egipskie służby specjalne (bo do konfliktu ma doprowadzić zestrzelenie nad Kairem amerykańskiego samolotu). Oczywiście Jason Bourne, człowiek, który miał być maszyną do zabijania, ale nie chciał tego, udaremni wysiłki wrażych sił, a tym przewodzi z kolei pozbawiony jakichkolwiek hamulców Leonid Arkadin (coś jakby alter ego pozytywnego bohatera). Wydarzenia pędzą przed siebie na oślep, a zwroty akcji następują tutaj w takim stężeniu, że w pewnym momencie trudno się połapać, o co idzie. Nie przypuszczałem, że kiedyś napiszę takie słowa, ale na tle dzieła Erica van Lustbadera dawne Ludlumy, jak pogardliwie nazywano kiedyś takie książki, to rzeczy na przyzwoitym poziomie, intryga jest w nich najczęściej dobrze opowiedziana i wciągająca. Cóż, trzeba sobie jasno powiedzieć, że nowe Bourne’y to po prostu kiepska podróbka kiepskiej literatury. Ich autorzy tak bardzo chcieliby pisać jak Ludlum, że raz za razem przekraczają granicę śmieszności.

[i]Robert Ludlum/Eric van Lustbader „Mistyfikacja Bourne’a”.

Przeł. Krzysztof Sokołowski. Albatros, Warszawa 2010[/i]