Walka o uratowanie huty szkła w Sandomierzu, zalane wsie w okolicach Płocka i ostatnia ofiara wielkiej wody – Bogatynia. Byłem w tych miejscach w momencie, kiedy przechodziła przez Polskę druga fala powodzi. Postanowiłem jednak ponownie odwiedzić je po ustąpieniu wody. Po opuszczeniu tych terenów przez media informujące z minuty na minutę, gdzie się znajduje fala kulminacyjna. Ogrom zniszczeń i ludzkiej rozpaczy, który ukazał mi się na miejscu, był przerażający. Nie potrafiłem odnaleźć się w sytuacji ludzi, których fotografowałem. Nie miałem nawet do tego prawa.
Ludzie młodzi wiekiem byli po części pogodzeni z losem, po części nie zdawali sobie sprawy, co się dokładnie stało, wyczerpani pracą fizyczną związaną z przywróceniem chociaż w najmniejszym stopniu wyglądu swojego dobytku do stanu sprzed powodzi. Dla ludzi starszych natomiast utrata domu oznaczała zburzenie ich spokojnej starości. Budynki, często parterowe i drewniane, w których mieszkali przez 80 lat, przestały istnieć
w ciągu miesiąca. W większości gospodarstw nie było również zwierząt. Zabrała je woda lub uciekły.
Jako fotoreporter byłem przyjmowany gościnnie. Każdy chciał mi pokazać zniszczenia w swoim domu, które wyrządziła woda. „To będzie w gazecie?” – pytali, licząc, że ludzie dobrej woli wspomogą ich finansowo. 6 tysięcy złotych, które każdy dostał, starczyły na krótko. Przedstawiciele towarzystw ubezpieczeniowych nie dawali rady z wyceną szkód. W punktach rozdawania darów panował chaos. Każda dostawa czegokolwiek powodowała gigantyczną parogodzinną kolejkę – z darów korzystali najwytrwalsi. Zdarzało się również często, że w kolejkach stali ludzie nieposzkodowani.
Z czasem życie wraca do normy. Zniszczone meble i przedmioty codziennego użytku zdewastowane przez wodę są schludnie ułożone przed domami lub wywożone na wysypiska. Msze w zabytkowym kościele w Wilkowie odbywały się pomiędzy urządzeniami osuszającymi mury. Ludzie zaczęli tynkować wnętrza domów. Mieszkańcy okolic Płocka i Sandomierza zdążyli się oswoić z krajobrazem zniszczeń. Jest on jednak wciąż świeżą raną dla mieszkańców Bogatyni.