[b]Rz: Panie profesorze, co się dzieje w Prawie i Sprawiedliwości?[/b]
Rozróżnijmy poziom szumu medialnego i poziom rzeczywisty. Pierwszy to sprawy personalne, które skupiają uwagę mediów. Są tacy politycy, którzy z każdym problemem idą do dziennikarzy. Dziennikarze są traktowani jak psychoanalitycy, do których chodzi się na leżankę. Opowiada się im, że coś okropnego się stało, że kolega podłożył świnię. Mnie to śmieszy, bo jestem przyzwyczajony do postawy bardziej męskiej. Ostentacyjne wywnętrzanie się jest szkodliwe. W wypowiedziach publicznych należy zachować wstrzemięźliwość. Każda wspólnota jest poddana rozmaitym napięciom. Jedną z umiejętności współżycia jest to, by takie sprawy załatwiać dyskretnie. Zwłaszcza że nawet najbłahsze utarczki wewnętrzne w PiS stają się wielkimi wydarzeniami publicznymi, które wykorzystuje się albo do gigantycznej kampanii negatywnej przeciw partii, albo do szczucia jednych grup w partii przeciw innym.
[b]Wspólnota żyje też debatą, publiczna wymianą argumentów. Jeżeli jeden eurodeputowany wypowiada w liście otwartym do szefa partii opinie, które zapewne są bliskie większej liczbie działaczy tej partii, to nie jest to rzecz zupełnie błaha. Gdyby była błaha, toby pan nie wnioskował o jego usunięcie.[/b]
Doktor Migalski napisał list otwarty do prezesa, bardzo krytyczny wobec szefa partii. Uzasadnienie tego listu jest takie, że pan doktor chciał wywołać tym listem dyskusję. To jest śmieszne tłumaczenie.
[b]Dlaczego śmieszne? Takie rzeczy dzieją się na całym świecie.[/b]
Nie. Nie znam partii, która by prowadziła publiczną dyskusję na temat swoich spraw wewnętrznych czy różnic w procesie ustalania koncepcji strategicznych. To wynika z samej istoty partii i z natury konfliktu politycznego, który napędza system demokratyczny.
[b]Uważa pan profesor, że w ramach partii nie jest możliwa dyskusja o strategii?[/b]
Oczywiście, że jest możliwa, a nawet konieczna. Tylko nie z udziałem setek tysięcy widzów. To nie jest teatr, lecz narada i negocjacje. Pisanie listu otwartego jest manifestacją polityczną. To nie zachęta do dyskusji, lecz do masowego spektaklu, i to jeszcze takiego, w którym przeciwnicy reżysera są grupą dobrze zorganizowaną, hałaśliwą, niepohamowaną w wyzwiskach, wyposażoną w wuwuzele, bębny i petardy. Co innego przecieki, a co innego teatralizacja.