Jest jeszcze trzeci możliwy scenariusz, ale o nim później. W każdym wypadku tym, co determinuje rozwój wydarzeń, jest głębokie rozdarcie polskiego społeczeństwa. Głębsze, jak sądzę, niż potrafią to dostrzec i zrozumieć politycy i medialni kreatorzy opinii, którzy przez ostatnie lata robili wszystko, aby spór polityczny przekształcić w totalną wojnę domową, a emocje podgrzać do stanu wzajemnej nienawiści. W szczuciu Polaków na siebie osiągnęli oni sukcesy większe od spodziewanych. Nie jest to już wojna na górze, od której zaczęły się polityczne dzieje III RP; zaniesiono ją w dół, przekonano miliony obywateli, że jest to wojna ich bezpośrednio dotycząca i muszą się w nią emocjonalnie zaangażować. Ostatnim chyba momentem, który mógł dać otrzeźwienie, była katastrofa smoleńska. Zamiast przynieść opamiętanie, usprawiedliwiła przekroczenie kolejnych granic.
Oczywiście, nie byłoby to możliwe, gdyby front tej wojny nie pokrywał się z podziałem zadawnionym, tkwiącym w Polakach głęboko – mam tu na myśli typowe dla postkolonialnych społeczeństw rozdarcie na, jak zwykłem to określać, tubylców i kreoli. We wszystkich krajach, które przez co najmniej kilka pokoleń (a w naszym wypadku było to ponad 200 lat) kształtowały się w niewoli, skutkiem tego jest powiązanie w powszechnej świadomości modernizacji z wyrzeczeniem się tożsamości, awansu zaś z zaprzedaniem jakimś „onym” – różnego rodzaju okupantom. Także „okupantom wewnętrznym”, bo tak mogą być postrzegane warstwy uprzywilejowane, których legitymizacja do zajmowanej pozycji jest przez ogół kwestionowana. Przykłady państw latynoskich, afrykańskich i azjatyckich, a także kolorowych gett w USA czy Wielkiej Brytanii dowodzą, że wyjść z tej socjalnej fatalności jest niezwykle trudno, nawet po wielu pokoleniach.
[srodtytul]Głodni, więc dumni[/srodtytul]
Polska miała na to niepowtarzalną szansę, jaką stanowił mit „Solidarności” i zjednoczenia wszystkich Polaków, przeciwko wspólnemu wrogowi. Jednak III RP, choć nawiązywała do symboliki tego mitu, całkowicie mu zaprzeczyła, a jej establishment od pierwszej chwili zaczął budować mit nowy, diametralnie odmienny: mit porozumienia światłych elit wbrew niepojmującym historycznej konieczności ciemnym masom. W ten sposób pookrągłostołowa elita wykreowała podział na oświeconych i ciemnych, czyniąc kryterium przynależności z afirmacji bądź odrzucenia kompromisu z wczorajszymi okupantami. Podział ten szybko „zszedł na dół”, ponieważ doskonale trafił w naszą genetyczną pamięć; nawiązał aż do dziewiętnastowiecznych sporów, czy bić się, czy cywilizować w ramach cesarskich imperiów, i jeszcze głębiej, do walk stanisławowskich oświeconych reformatorów na pasku carycy z konfederatami barskimi. Przedmiotem sporu uczynił zaś to, co najistotniejsze: naszą tożsamość. Tożsamość, którą jedni skłonni są uznawać za obciążenie, przeszkodę w ucywilizowaniu „tego kraju” i osiągnięciu mgławicowo wyobrażonej „normalności”, drudzy zaś – sakralizować i przeciwstawiać wszelkiej nowoczesności, postrzeganej jako napór zepsucia.
Jest w tym i wewnętrzne rozdarcie Polaka, w którym duma z bohaterskiego dziedzictwa przodków miesza się z kompleksem europejskiej prowincji – być może to właśnie nasz problem z samymi sobą sprzyja tak emocjonalnemu, łatwo przechodzącemu w histerię przeżywaniu kulturowego rozdarcia. Przy czym jest obserwowalną prawidłowością, że im Polakowi powodzi się lepiej, tym bardziej jest skłonny przymykać oczy na swe dziedzictwo. Gdy natomiast zaczyna mu się powodzić gorzej, instynktownie odkurza stare ryngrafy i przypomina sobie, że jest „królewskim szczepem piastowym”.
Na dodatek na podział postkolonialny nakładają się podziały społeczne, bo tak się z różnych przyczyn składa, że życiowy sukces, dostatek i przynależność do elity mocno skojarzone zostały w ostatnim dwudziestoleciu z opowiedzeniem się po stronie kreoli, z odrzuceniem swojskości na rzecz wzorców obcych. Fronty walki między uprzywilejowanymi a upośledzonymi, między tymi, którzy mają zagwarantowany sukces, a tymi, którym drogę do niego zamknięto, między pracą a kapitałem etc. wszystkie mają w III RP charakter wtórny względem tego pierwszego i głównego.